Rozdział XIX

705 67 52
                                    


- Musisz się bardziej postarać. Przecież z czwórką ze wf-u nie będziesz wzorowy. - wymruczał gniewnie ojciec, krążąc po wystawnym salonie.

Mój wzrok zamiast na nim, skupiał się na jednej z ozdób. Mały wazonik spoczywający na komodzie stał się niezwykle ciekawym elementem wystroju. Na pewno ciekawszym od moich rodziców, którzy poirytowani i źli, wyładowywali na mnie swoje frustracje.

- I jeszcze taniec. Podobno same z tobą problemy na tych lekcjach. - prychnęła matka, na co mimowolnie lekko się uśmiechnąłem. Jak zawsze musiała dorzucić swoje trzy grosze.

- Nie uśmiechaj się, gówniarzu. Nie będzie ci do śmiechu, kiedy wyślemy cię do szkoły, w której odechce ci się wygłupów. - warknął, co automatycznie starło uśmiech z mojej twarzy. Często straszyli mnie placówką o zaostrzonym rygorze.

- Ale mam szóstkę z plastyki. Wystarczy, abym mógł zostać w przyszłości tatuatorem. - na moje słowa twarz matki zbladła.

- Sebastian, do cholery, jakim tatuatorem?! Ty masz mieć normalny zawód, na pewno nie tak... Prostacki i ohydny. - stwierdziła ze wzburzeniem, kiedy kolory wróciły na jej szczupłą twarz o ładnych rysach.

- Ale ja chcę nim być! I będę! - oznajmiłem z szerokim uśmiechem.

W tej samej chwili poczułem, że mój policzek zaczyna piec. To matka przyłożyła mi z impetem, nie szczędząc siły, której miała dość sporo w swoich drobnych rękach.

- Do pokoju, Sebastian. - wycedziła przez zęby.

***

Moje myśli błądziły od wydarzeń tamtej traumatycznej nocy aż do dziś. Migająca jarzeniówka wisząca w pokoju, w którym mnie przetrzymywano, wydawała cichy, miarowy pomruk, dając mi abstrakcyjne poczucie bezpieczeństwa. Zabawne. Jakiekolwiek bezpieczeństwo było wykluczone, kiedy siedziałem przywiązany do krzesła w miejscu, którego lokalizacji nie potrafiłem nawet określić, w dodatku wśród ludzi pragnących mojej zguby.

- Słuchaj, dzisiaj twoje urodziny, więc zrobimy tak. - zaczął jeden z mężczyzn, klękając przede mną, aby nasze oczy znalazły się na tym samym poziomie.

Kiedy w ogóle weszli do pokoju? I czy naprawdę minął już rok, odkąd tu jestem? Straciłem poczucie czasu, dni zlały się w jedność. Na początku próbowałem zaznaczać w formie kresek, ile już tu tkwię, jednak pomysł ten szybko odszedł w niepamięć. Czasami tylko czułem zimny powiew wiatru ze szczeliny w oknie, zwiastujący jesień, czy przeklinanie moich porywaczy, kiedy żar lał się z nieba. Dziś było zimno. Cały wręcz drżałem i byłem cholernie blady. Cóż, w końcu mamy czternasty grudnia. Za dziesięć dni gwiazdka.

- Jak? - zapytałem słabo, próbując trochę poluzować więzy, które obcierały mi nadgarstki.

- Zagramy w klasycznego pokera. Jeśli wygrasz, dostaniesz normalny obiad i ciepły kocyk. Trochę ci zimno, hm? - uśmiechnął się z wyższością i zadowoleniem godnym najgorszego oprycha, rozwiązując przy tym sznur, którym byłem przywiązany do krzesła.

- A jeśli przegram? - zadałem dość istotne pytanie. Przegrana nigdy nie oznaczała czegoś dobrego.

- Jeśli przegrasz, zrobisz to, co ci zlecimy. - odpowiedział ze stoickim spokojem, łapiąc mnie mocno za ramię, kiedy po wstaniu z krzesła o mało nie osunąłem się na ziemię.

Syknąłem, kiedy jego palce zacisnęły się na mojej ręce, wbijając w nią paznokcie. Wizja normalnego jedzenia i koca wydawała się na tyle kusząca, aby ponieść ryzyko. Upokarzali mnie w każdy możliwy sposób, więc zniosę wszystko, co jeszcze postanowią mi zrobić.

- Zgadzam się. - wydusiłem, kiedy mężczyźni posadzili mnie przy obdrapanym stoliku, rozkładając karty, żetony i wszystkie inne akcesoria potrzebne do gry.

Wziąłem swoje karty, wciąż drżąc. Miałem na sobie jedynie za dużą koszulkę z krótkim rękawem i krótkie spodenki. Z moich ust ulatywały obłoczki pary, kiedy brałem następne wdechy, przeglądając karty skostniałymi z zimna palcami. Trochę się podszkoliłem w pokerze, skoro tutaj musiałem grać o wszystko. Grałem nawet o dalsze prawo do życia i na szczęście, póki co wygrywałem. Żyłem nadzieją, że kiedyś to się skończy. Wmawiałem to sobie, kiedy czasami przechodziło mi na myśl, aby przegrać, zaznać wiecznego ukojenia. 
Jak się okazało tym razem moje karty były dobre. Nie tak dobre jednak, aby zapewnić mi zwycięstwo.


- Przegrałeś. - oznajmił mój przeciwnik, na co dwójka jego towarzyszy uśmiechnęła się w obrzydliwy sposób, który już dobrze znałem. - Rozbieraj się.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem i jednocześnie przerażeniem. Mężczyzna jeszcze przez chwilę patrzył na mnie, po czym zniecierpliwiony nachylił się, przysuwając swoją twarz do tej mojej.

- No już, złotko. Chyba nie muszę użyć siły, prawda? - zapytał spokojnie, co mnie jeszcze bardziej przeraziło.

Zlękniony konsekwencji ogarnąłem się i rękami drżącymi już nie tylko z zimna zacząłem ściągać ubrania. Czułem na sobie ich wzrok, który uważnie lustrował każdy odkryty skrawek mojego ciała. Patrzyli na mnie jak wygłodniałe psy, bestie wprost z najczarniejszych i najniebezpieczniejszych, skąpanych w mroku ulic.

- Grzeczny chłopiec. - pochwalił jeden z nich, a ton jego głosu przypominał mruczenie kota, ciche i niezwykle zadowolone.

Potem dyktowali mi, co mam dalej robić. Błądziłem rękami po swoim ciele, czując wciąż to przeszywające spojrzenie łaknące każdego mojego ruchu. Dotykałem się wszędzie, gdzie mi kazali, czując coś diametralnie innego niż smutek, złość czy żal. Nie czułem nic z wyjątkiem obrzydzenia do samego siebie. I być może odrobiny do świata, który ograniczał się dla mnie obecnie do pokoiku bez okna, łóżka i nadziei.

Obudził się nagle, podnosząc do siadu. Takie pobudki były częste, za to nieczęsto brakowało mu obok siebie Sebastiana. Miejsce na łóżku należące do bruneta było puste.
Chłopak przekręcił głowę, jednocześnie nasłuchując. Udało mu się usłyszeć telewizor grający w salonie, dzięki czemu odetchnął cicho, nabierając pewności, że Michaelis jest blisko. Wstał z łóżka i udał się do salonu, gdzie zobaczył nikłe światło sączące się zapewne z ekranu telewizora.

- Czemu nie śpisz? - zapytał zaraz po tym, kiedy nastolatek wszedł do pokoju, przecierając oczy.

- Koszmar. - mruknął, usadawiając się zaraz obok. - A ty?

- Też koszmar.

Przez chwilę między nimi panowała cisza. Nie była ona jednak niezręczna, bardziej senna. Do ich obu słowa i obrazy z telewizora ledwie docierały. Zbyt pochłonięci w swoich sennych marach chcieli znów skosztować snu, który nie był im jednak dany z uwagi na obrazy, które obaj wciąż widzieli po zamknięciu oczu.

- Chcesz? - zaproponował Michaelis, podsuwając chłopakowi swój kubek z kakao.

- Mhm. - wymruczał niemrawe potwierdzenie, biorąc naczynie, z którego upił łyk słodkiego napoju.

- Nie umiem pocieszać ludzi po koszmarach, wybacz. - mężczyzna posłał mu słaby uśmiech, okrywając nastolatka kawałkiem koca, którym on sam był przykryty. Zmusiło to Ciela do przysunięcia się, czemu niezbyt protestował. 

- To nie jest coś, po czym można pocieszyć. - stwierdził, patrząc na kubek trzymany w dłoniach. - Możesz mnie co najwyżej doprowadzić do cukrzycy przez swoje kakao. Ile to ma cukru?

Zapytał, mimo to upijając następny łyk. Sebastian tymczasem jedynie patrzył na niego z lekkim uśmiechem, widząc, jak ten powoli zasypia, finalnie opierając głowę na jego ramieniu. Największy koszmar to ten, kiedy po tym sennym zostajesz sam, pomyślał.
Jak dobrze, że ich obu to już nie dotyczyło.


Witam moje jelonki. Jak tam koronaferie? Ja z niecierpliwością czekam na decyzję o ich przedłużeniu bądź zakończeniu w terminie. Ogólnie jest ok, tylko wychodzenia trochę brakuje ;( Jak się rozdzialik podobał?

POKER FACE || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz