Rozdział XLV

297 36 4
                                    


- Sebastianie, podjedziemy w jeszcze jedno miejsce, dobrze? - zagadnął, gdy samochodem zbliżali się do centrum. Tyle razy sprawdzał drogę do miejsca, w którym mieli się znaleźć, że pamiętał ją już na pamięć.

- Hm? Niech będzie. - odparł jego towarzysz, nie kryjąc zdziwienia.

Ciel nie wspominał o tym, że chciałby gdzieś jeszcze zajechać, jednak Sebastian bez marudzenia pozwolił się pokierować do zagadkowego celu. Nabrał jednak niepokojących podejrzeń, gdy jego oczom ukazał się miejscowy szpital. Zimny, szary budynek z dużą tablicą powitalną przy wjeździe, pod którą figurowała nazwa ośrodka.

- To na pewno dobre miejsce? - zapytał, zatrzymując niechętnie samochód na parkingu równie smutnym co budynek.

- Tak, dobre. - potwierdził, wyciągając z kieszeni list, który podał następnie mężczyźnie. - Wybacz moje wścibstwo, znalazłem to w jednym z twoich ubrań. Myślę, że powinieneś go odwiedzić, zanim wyjedziemy.

- Wiesz, że nie czyta się cudzej korespondencji, ani nie wtyka nosa w nie swoje sprawy, prawda? - brunet zdzielił młodego Phantomhive'a po łbie otrzymaną wcześniej kopertą.

Wiedział już, do czego chłopak dąży, i ani trochę mu się to nie podobało. Mimo wszystko nie potrafił się jednak gniewać za tak jawne wpieprzanie się w nie swoje sprawy, ponieważ bądź co bądź, nastolatek chciał dobrze. Wyglądało na to, że po prostu później zrobi mu wykład na temat tego, co wolno, a czego absolutnie nie, bez względu na zażyłość ich relacji.

- Ała, przemoc w rodzinie. - Ciel teatralnie zachlipał, osłaniając głowę.

- Ja ci dam przemoc w rodzinie. - powiedział i znów go pacnął. - Głupek.

- Menda.

- Zamknij się, kurduplu. Potem się z tobą policzę.

- Tak, tak, do zobaczenia potem. - machnął lekceważąco ręką, a następnie niemalże siłą wypchnął Sebastiana z wnętrza samochodu, ponieważ ten sam pewnie nigdy by się nie ruszył.

Tak więc Michaelis, mając ze sobą jedynie ten cholerny list i masę obaw, udał się w kierunku placówki. Po przekroczeniu progu miła pani w recepcji pokazała mu, gdzie jest właściwa sala, i z każdym kolejnym krokiem w jej stronę serce mężczyzny coraz bardziej wypełniał niepokój. Co powiedzieć? Jak się zachować? Jak on zareaguje na widok Sebastiana? Te wszystkie pytania miały znaleźć odpowiedź, gdy brunet nieśmiało uchylił drzwi do jednego z pokoi, a następnie jeszcze bardziej niepewnie wkradł się do środka.
Jak się na jego szczęście, a może i nieszczęście, okazało, osoba zamieszkująca to pomieszczenie nie spała. Oczom Sebastiana ukazała się niewidziana od dawna postać, mężczyzna u kresu wieku średniego, o kruczoczarnych włosach i skórze bardzo bladej, lecz niemogącej konkurować z cerą młodszego Michelisa. Zmarszczki widoczne na skórze chorego nie zakryły ostrych rys twarzy, które syn po nim odziedziczył.
Słysząc otwieranie się drzwi, skierował wzrok swoich błękitnych tęczówek w tamto miejsce, i zastygł w bezruchu, tak samo, jak i jego gość.

- Cześć... Ojcze. - zaczął, mówiąc niemalże szeptem. Czul w gardle nieprzyjemną, utrudniającą mówienie gulę, jakby chęć płaczu, która nagle w nim wezbrała.

- Sebastian. - głos mężczyzny był wyjątkowo miękki, nie zimny i ostry, jak go zapamiętał.

Kiedy ostatni raz się widzieli? Pewnie minęła już ponad dekada. Uciekł, będąc nastolatkiem i zerwał kontakt, odcinając się od tej przykrego etapu swojego życia. Nawet nie zjawił się na pogrzebie matki, gdy doszła do niego informacja, że zmarła. Tak jak i w sprawie choroby ojca, tak i w tamtym przypadku przyszedł do niego jedynie list informujący o śmierci jego rodzicielki. Po ominięciu pogrzebu już w stu procentach stał się wyrodnym dzieckiem i człowiekiem, który mógł już nigdy nie wracać do domu. Nie żałował tego, bo i nigdy nie zamierzał tego robić. Niestety sprawy trochę się pokomplikowały za sprawą woli niemożliwego do przegadania nastolatka.

- Ja... - jakimś cudem odezwał się ponownie, jednak nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy. Przysiadł więc na stołku przy łóżku ojca i zaniemówił.

W jego umyśle przewijało się wiele emocji i wspomnień, zarówno tych smutnych, jak i szczęśliwych, których było znacznie mniej, lecz mimo wszystko istniały. Cała krzywda, jaką przeżył z rąk ojca, kłóciła się z potrzebą miłości, jaką zawsze odczuwał. Chciał być kochany i doceniony, dostrzeżony jako jedyny i najlepszy syn. Jako ktoś, kogo warto tak nazywać.
Czuł, jak smutek wypełnia go w całości. Miał wrażenie, że nie na nic innego nie ma już miejsca.

- Zmieniłeś się. - mężczyzna uśmiechnął się słabo, kładąc dłoń na policzku syna, który delikatnie pogładził. - Wydoroślałeś.

- Ty też się zestarzałeś. - pociągnął nosem, średnio myśląc o tym, jak zabrzmiały jego słowa.

- Jestem w takim wieku, że młodnieć już raczej nie będę. - zaśmiał się cicho i równie cicho, niemalże z godnością, zakaszlał, potem jednak znów skupiając się na oczach swojego dziecka.

Ta rozmowa była znacznie swobodniejsza, niż Sebastian z początku podejrzewał, że będzie. Wydawała się inna niż te, które prowadzili, kiedy mieszkali pod jednym dachem. Było trochę tak, jakby doskonale się rozumieli i teraz, po latach przeżyć, coś się w nich obu zmieniło. To była zmiana, na którą jeszcze kiedyś Sebastian mógłby czekać całe życie. Zaskakujące, że dokonała się w momencie, gdy jego ojciec był już jedną nogą w grobie, a on zjawił się tutaj pod przymusem.

- Racja. - ciężko przełknął ślinę. - Ale tobie też pasuje.

Nie mógł wyzbyć się uczucia, że ręka mężczyzny na jego policzku jest w tym momencie wszystkimi jego pragnieniami. Dotyk ojca pozbawiony brutalności, pośpiechu, niechęci. Dotyk tak czysty i szczery, jakim zazwyczaj opiekuńczy rodzice obdarzają swoje ukochane pociechy. Nawet jeśli już dawno przestał o takim marzyć, to teraz, po latach, wciąż był dla niego równie wyczekiwany i niesamowity.

- Miło, że tak sądzisz. - starszy Michaelis z policzka Sebastiana ostrożnie przeniósł dłoń na jego włosy i zaczesał za ucho kilka kruczoczarnych kosmyków.

Gdzie się podziała cała niechęć? Pretensje? To niezadowolenie, kiedy wizja idealnego syna ścierała się z brutalną rzeczywistością? Wzrok mężczyzny lustrował go z prawdziwą troską i jakby zainteresowaniem, chęcią nacieszenia się widokiem dorosłego już syna. Można było odnieść wrażenie, że zaakceptował to wszystko, i mimo świadomości niepowodzeń względem wpajania Sebastianowi swoich racji, z przyjemnością przypatrywał się człowiekowi, na jakiego wyrosło jego dziecko.
Chyba właśnie tym powinna być rodzicielska miłość, prawda? Akceptacją swojej pociechy ze wszystkimi wadami i słabościami, godzeniem się z jej poglądami i perspektywami na przyszłość. Wypuszczeniem dziecka z objęć i patrzeniem ze spokojem na to, jak popełnia błędy, ucząc się powoli życia w tym dziwnym, nieprzewidywalnym świecie. Sebastian tego nie miał, lecz zyskując teraz przynajmniej wrażenie akceptacji, czuł, jak coś w jego wnętrzu pęka. Dawno zapomniane pragnienia na nowo wyszły na jaw i syciły się obecną sytuacją, na nowo rozpalając w jego sercu świadomość bycia czyimś dzieckiem, które chce być chwalone i kochane przez rodziców. Uświadamiając to sobie, zapłakał niczym właśnie dziecko, którym niegdyś był.


Witam moje jelonki. To jeden z czterech rozdziałów, jakie dziś opublikuję (w różnych godzinach), tym samym kończąc książkę. Skoro wrzucam jednego dnia, to nie będę do każdego rozdziału dawać osobnej notki, niech ta będzie zbiorcza. Życzę wam kruszyny szczęśliwego Nowego Roku, aby był on lepszy od minionego 2020 i pozwolił wam spełnić wasze marzenia. Żeby spadło na nas mniej smutków niż w 2020 i aby los przygotował wam wiele cudowności <3

POKER FACE || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz