Telefon

941 83 2
                                    

Lawliet raczej nie był człowiekiem, lubiącym jakiekolwiek towarzystwo. Lecz nie było też tak, że wolał pozostawać sam ze swoimi myślami. Tak naprawdę, mężczyzna nie miał czasu nawet, by zastanowić się nad czymkolwiek, związanym z jego własnym życiem, ponieważ umysł czarnowłosego stale zajmowały najróżniejsze śledztwa i zagadki do rozwiązania. Oczywistym jest, że skoro Ryuzaki na ogół nie zastanawiał się nad swoim własnym losem, nigdy też nie zadał sobie pytania, co by było, gdyby nigdy detektywem nie został. Gdy tylko ktoś poruszał ten jakże niewygodny temat, zawsze odpowiadał wymijająco - bycie tą osobą, którą jestem teraz, zawsze było mi przeznaczone. Nie ma w takim razie sensu zaprzątanie sobie głowy takim pozbawionym sensu zapytaniem, bo od przeznaczenia nie da się uciec. Możemy je tylko modyfikować, jeśli chcemy. A ja... nie odczuwam takiej potrzeby. I z jednej strony była to prawda. Bo mężczyźnie odpowiadał obecny stan rzeczy. Podróżował po różnych krajach, wzywany do najróżniejszych morderstw czy przestępstw, samemu będąc bezpiecznym w jakimś cichym, dobrze skryty, hotelu ( zwykle detektyw nie pokazywał twarzy, ani nie ujawniał prawdziwego głosu, jeśli to nie było konieczne ). Watari - Jego „opiekun",a przy okazji najlepszy przyjaciel... jedyny przyjaciel... Jeździł w te wszystkie miejsca razem z nim, więc L'owi nie doskwierała samotność. Tak wyglądała ta „pozytywna" strona. Przyjrzyjmy się teraz może temu mniej optymistycznemu punku widzenia. Brak stałości, prawdziwego domu... jakichkolwiek znajomych w „jego wieku"... Ale Lawliet o tym nie myślał. Miał za mało czasu. Tak mijały lata. Wydawało się, że nic nie ulegnie zmianie. Bo czemu miałoby..? Miesiące, tygodnie... dni... aż w końcu... coś sie stało. Zaczęło się niewinnie, jak zawsze. Od telefonu. Jego głośny, drażliwy dla uszu dzwonek rozbrzmiał się po jakby pustym, dziwnie smutnym mieszkaniu. Krople deszczu obijały się o szyby. Wydawało się, jakby lokator miejsca magicznie wyparował, pozostawiając w nim jedynie przytłaczającą pustkę. Przez kilka sekund dźwięk rozbrzmiewał swobodnie po „zimnej" przestrzeni. Nagle zza zamkniętych, drewnianych drzwi wychylił się starszy mężczyzna. Jego skóra była dość pomarszczona, ubrany był w długi, czarny, lekko wilgotny płaszcz. Gdy tylko usłyszał dźwięk telefonu, zrzucił go z ramion, podchodząc do robiącego hałas sprzętu.
- Dzień dobry. - Odezwał się serdecznym, jednak nieco obojętnym głosem.
Zza słuchawki rozbrzmiał kobiecy, poddenerwowany ton. Mężczyzna pokiwał głową, nasłuchując jej monologu, a następnie rzekł coś prędko i cicho, rozłączając się.
Za zamkniętymi drzwiami innego pokoju rozległ się szum.
- Watari? Kto dzwonił?

I tym króciutkim rozdziałem zaczynamy maraton. Chciałam by w tym rozdziale doszło już do spotkania chłopaków, ale muszę was jeszcze trochę „podtrzymać w niepewności" 😁😈
Grafomanka-Chan~
PS pewnie zauważyliście, że dodałam także dźwięk deszczu... pomyślałam, że gdy włączycie ją w tle do czytania, da to lepszy efekt.

Hate, death and love / LawlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz