Rozdział 44

54 4 2
                                    

Tak więc pożegnaliśmy Golda, którego bardzo brakowało Lapiserowi. On jednak był dziwnie spokojny i w całkiem dobrym humorze. Pewnie porozmawiali zanim pojechał. O czym? Nie wiedziałem. To mogło jednak dać nadzieję Lapiserowi, że nie będzie tak źle, że wszystko ułoży się i znów spotkają się.

Jakiś tydzień później zdał swój kolejny egzamin. Jego moc stała się lepsza, skupił się na niej, ćwiczył i próbował. Nie wiem czy rzeczywiście aż tak go to zmotywowało, ale pomyślałem, że kierowała nim podobna potrzeba co mnie, gdy poprosiłem Briana o pomoc. Może pomyślał, że sam spróbuje wydobyć z siebie tyle mocy, żeby zostać kimś więcej niż zwykłym uczniem. Też koniec koncertów na zewnątrz, a więcej wymuszonych na Jay'u mogło mu pomóc. W końcu nie siedział już po nocach i zaczął normalnie wysypiać się, chodzić na zajęcia i jakoś to poszło. Zrobił się nieco spokojniejszy, ale nadal był radosny i chętnie skupiał na sobie uwagę innych. Zauważyłem też, że coraz mniej chodził do pielęgniarki, a coraz więcej odwiedzał dyrektora Faustyna. W mojej opinii trochę dojrzał, według Emera po prostu zrozumiał, że w bajkach też trzeba umieć walczyć dla dobra.

Jeden kolega z mojej grupy zmienił klasę, a nawet skrzydło. Okazało się, że słabo odnajdywał się w samej swojej mocy, a przy odrobinie fizycznego wysiłku wychodziła mu znacznie lepiej. Widziałem go jeszcze raz czy dwa, zanim zmienił skrzydło, potem tylko wieczorem mijałem go na korytarzu, witaliśmy się szybkim "cześć" i szliśmy w swoje strony. Był jednym z tych, których bardziej interesował mecz na boisku za oknem niż zajęcia. Poza tym okazało się, że nie do końca był człowiekiem, więc raczej też unikałem go. Nie chciałem psuć sobie obrazu tego, kim dla mnie, bo jest taką czy inną bestią.

A jednak z ciekawości zapytałem go kiedyś, gdy go mijałem. Jeszcze tego samego dnia zajrzałem do biblioteki, gdzie poszukałem pokoju, w którym kiedyś byłem z Emerem. Nie znalazłem odpowiednich drzwi, ale mnie to nie powstrzymało. Poszukałem po zwykłych książkach, a gdy nie znalazłem tam nic ciekawego, poszedłem po Emera.

Niedługo później już otwierał odpowiednie drzwi. Uchylił je i wszedł, a ja za nim. Przy ziemi unosił się magiczny pył, który wzruszył się przy nas i wzbierał się aż do kolan.
-Spis encyklopedyczny stworzeń masz tam. - Wskazał palcem. - Ten na półce jest szczegółowy.
-Dobra, dzięki. - Uśmiechnąłem się, zaś Emer westchnął.
-Nie siedź tu zbyt długo.
-Jasne. - Odparłem. - A co, jeśli drzwi się zatrzasną i nie wyjdę?
-Diax, dobrze wiesz, że tak się nie stanie.
-Wieeem.

Emer poszedł, zamykając za sobą przejście, a ja zostałem, idąc powoli w stronę książki. Nie spieszyło mi się, czułem przyjemną, magiczną atmosferę tego miejsca. Spoglądałem na przedmioty, na ten wbity miecz, na kamień, na skrzynkę, w której coś błyszczało, a ja nie dostrzegłem jej wcześniej. Popatrzyłem też na rzeczy wiszące na ścianie, gdzie moją uwagę znów przykuł miecz owinięty w materiał i ciemność. Popatrzyłem na niego. Stuknąłem palcem w szybkę, a cień znów zafalował. Zrobiłem jeszcze tak kilka razy, bo wyglądało to całkiem zabawnie. Uważałem jednak, żeby nie zbić szkła, aby nie wypuścić tego na zewnątrz. Jeszcze raz stuknąłem, po czym ruszyłem do książki.

Usłyszałem cichy śmiech, przyjemny i perlisty, pełen radości. Spojrzałem za siebie, jednak nikogo tam nie było. Wszystko stało na swoim miejscu. Jeszcze raz zbliżyłem się do miecza. Przycisnąłem palec do szybki.
-Nie złamiesz mojego światła, mojego żywiołu. - Powiedziałem, po czym poczułem się jak głupek. Gadałem do kawałka stali, który stał w bezruchu od dawien dawna, zamknięty i zapieczętowany. A jednak to nieco pomogło mi pokonać strach i poczuć się nieco bezpieczniej. - Słyszysz? Nic mi nie możesz zrobić.

Cienie zafalowały tak jak za każdym razem, gdy znów stunkąłem palcem w szybkę. Potem poszedłem do książki i w spokoju zacząłem ją przeglądać.

Brzask Davida [Wersja 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz