Gdy już zasnąłem, pochłonął mnie bardzo głęboki sen. Nie wiedziałem, czy to było zmęczenie, czy może ona wywarła na mnie taki wpływ. Może użyła jednego ze swoich zaklęć? Klątw? Nie miałem pojęcią.
W śnie byłem sam w kosmosie. Unosiłem się wśród miliardów małych, jasnych punkcików na czerni. Słyszałem coś, cichą muzykę odbijającą się echem, jakby otaczały mnie ściany. Jednak wokół mnie był nieskończony mrok, gwiazdy i kolorowe przebłyski. Nagle usłyszałem czyiś głos, również wybijany echem. Na początku cichy, potem nieco głośniejszy, aż w którymś momencie byłem w stanie nawet wyłapać jego słowa.
"Tato? Tato, czy to ty?"
To był delikatny, chłopięcy głos. Wydawało mi się, że był on mój, ale słyszałem go gdzieś indziej, jakbym obserwował to wszystko z czyjejś perspektywy, a sam był gdzieś dalej. Usłyszałem ten głos za sobą, więc odwróciłem się ile mogłem. Nie zobaczyłem tam nic poza...
Zobaczyłem dwoje jasnych, nienaturalnie limonkowych oczu patrzących w moją stronę z odległości. Były takie duże i pełne strachu, ale jakby ta osoba cieszyła się na "mój" widok. Wciąż słyszałem jakbym sam wołał "tato, tato!".
Czułem jakby moje usta się poruszyły, choć wcale tego nie chciałem. Nie usłyszałem nic - nawet głos ucichł. Dwoje jasnych oczu nadal patrzyło w moją stronę, aż w którymś momencie zobaczyłem błysk gdzieś z boku. Zwróciłem na niego uwagę, ale zaraz wróciłem do obserwujących mnie oczu.
Teraz to nie była tylko dwójka oczu, było ich troje. Trzy jasnozielone tęczówki patrzyły na mnie, szukając czegoś we mnie. Oczy zamrugały, po czym znów było tylko dwoje oczu.
"Nie zostawiaj mnie tato."
Obudziłem się na swoim łóżku, pod swoją kołdrą i swoją poduszką, z której kilka piór leżało obok mojej głowy. Byłem oszołomiony, nie mając pojęcia o co mogło chodzić w tym śnie. Usiadłem na łóżku, przecierając twarz dłońmi.
Zastanawiałem się czy to byłem ja. Wydawało mi się, że mogłem to widzieć z perspektywy "taty", a te oczy? To był jego syn? Jego dziecko? Myślałem, czy może to nie ja miałem być kiedyś ojcem. Może to ja tak naprawdę byłem tym zielonookim, a mój tata...
Nie miałem zielonych oczu, tylko błękitne. Nie znałem nikogo o tak jasnych, dziwnych, a zwłaszcza z trzema oczami, a nie dwoma.
Poszedłem się umyć z rana i odrazu zapukałem do Emera. Ten zaś niedawno wstał, ale znalazł dla mnie kilka minut, żebym opowiedział mu o dziwnym śnie. Mój przyjaciel zastanowił się chwilę.
-Wydaje mi się, że to może być znak. - Przyznał. - Może oznaczać twoją relację z ojcem, ale może to być coś więcej.
-Coś więcej?
-Nie jestem pewny. Tęsknisz za nim?
-Za tatą? Trochę... - Odparłem smutno. - Brakuje mi go. Z opowieści mamy był bardzo dobrym człowiekiem, ale zniknął, zostawiając mnie i Shel.
-Shel? - Emer z zaciekawieniem zapytał. Już sekundę później rozpromienił się. - Twoja siostra. Dawno jej nie widziałem.
-Niewiele się zmieniła. - Uśmiechnąłem się. - Nadal jest tak samo wkurzająca.
-Shelteer nie ma Potencjału?
-Nie, ona jest w miarę normalna. Gdyby było inaczej to nie zostałaby z mamą.
-Niektórzy zostają i nie idą do tego miejsca. - Emer spojrzał w bok. - W każdym razie pomyślę trochę nad tym.
-No, ja też. Najdziwniejsze było to trzecie oko, w dodatku takie zieloniaste. No a poza tym Margaret była u mnie wieczorem...
-Dlaczego? - Emer wydawał się być bardzo zaniepokojony. Wzruszyłem ramionami.
-Przyszła mnie przeprosić.
-Dziwne. - Popatrzył na mnie. Pokiwałem głową. - Idę na zajęcia. Później wpadnij do mnie to wszystko mi dokładniej opowiesz.
-Wolałbym teraz, no ale okej. - Lekko odparłem, po czym poszedłem w stronę drzwi i się pożegnałem. - Narazie!
CZYTASZ
Brzask Davida [Wersja 1]
ФэнтезиObdarzony magicznymi zdolnościami nastolatek dołącza do szkoły, gdzie codziennością jest obecność nienaturalnych umiejętności, magii i wiedzy. Poznaje przyjaciół i wrogów, którzy każdego dnia mijają go na korytarzu. David z czasem rozwija swoją moc...