Rozdział 50

36 5 1
                                    

Siedziałem, patrząc w ciemności pod wodą. Mrugałem w osłupieniu i patrzyłem tam, w dół, gdzie jeszcze niedawno było coś, a raczej ktoś. Leoni.

Dłonią jeszcze raz musnąłem wodę.
-Leoni? - Spytałem. - To naprawdę ty? Byłeś tu cały czas?

Odpowiedziały mi jedynie szuwary otaczające jezioro, muskane wiatrem i roztańczonymi robaczkami świętojańskimi.

-Leoni. - Jeszcze raz powtórzyłem, trochę głośniej. - Jeśli tam jesteś, pokaż się. Nie widzę cię.
-Po co chcesz mnie zobaczyć? - Usłyszałem. - Widziałeś mnie setki razy.
-Nie mogę uwierzyć, że to ty. - Stwierdziłem, zapominając o łzach.
-Młody, nie zmuszaj mnie do tego, czego nie chcę robić.
-Dlaczego?
-Chcę, żebyś mnie pamiętał takiego, jakiego widziałeś mnie na boisku. Nie takiego, jak teraz.
-Skoro mnie zmuszasz to dobrze, niech ci będzie. - Odparłem, po czym wstałem. Cofnąłem się o kilka kroków, po czym kilkoma szybkimi krokami rozpędziłem się w stronę jeziora.

Jeśli on sam nie przypłynie do mnie, to ja przypłynę do niego.

Już miałem wyskoczyć w przód, aby wpaść do wody, gdy przede mną woda stanęła pionowo, tworząc półprzezroczystą ścianę, cieńszą ku szczytowi ponad moją głową. Zatrzymałem się przed nią, na ostatniej desce. Tyle wystarczyło, żebym zobaczył jasną dłoń prawie przy samej tafli i skupione spojrzenie niebieskich oczu, mających ciemniejszy odcień pod nocną wodą. Widziałem je pod dziko, luźno poruszającymi się jasnymi włosami o jasnoniebieskich fragmentach. Między kosmykami dostrzegłem coś ciemnego, ale ciężko było mi powiedzieć co to takiego mogło być. Poza tym jego zewnętrzna część ręki była ciemniejsza. Dłoń Leoniego rozluźniła się, a wraz z nią woda powoli opadła do jeziora.

-Tyle ci wystarczy. - Zobaczyłem ruch jego ust, po czym odwrócił się i zanurkował w mrok. Zniknął w czerni.
-Nie. - Odparłem. Miałem nadzieję, że Leoni cokolwiek mi odpowie, ale panowała cisza. Wtedy ja podjąłem pałeczkę. - Pokażę ci moje skrzydła, jeśli ty pokażesz mi siebie.
-Masz skrzydła? - Usłyszałem. - To świetnie Młody.
-Chcesz je zobaczyć?
-Nie. To twoja prywatna moc, nie musisz mi jej pokazywać.

Przez chwilę znów panowała cisza. Zdecydowałem się na ostateczność.
-Chcesz zobaczyć skrzydła Obrońcy Czasu?

Minęło kilka sekund zanim odpowiedział.
-Mówisz poważnie?
-Tak. - Westchnąłem ciężko i usiadłem. - Oto masz przed sobą Wybrańca. Najgorszy, pierwszy znak. Mnie.

Znów cisza.
-Pani z Kręgu mnie sprawdzała. Uważa, że najpewniej jestem tym pierwszym. - Dodałem.
-Wiesz co... - Usłyszałem Leoniego bliżej siebie. - Rozumiem cię.
-Nie, bo wcale nie pasuję do tej roli. Popatrz na mnie. Wcale nie jestem napakowany. Jak niby miałbym kogokolwiek bronić?
-Też nigdy nie byłem wybitnie silny, a jednak to ja broniłem bramki.
-Ale ty byłeś szybki, umiałeś zatrzymać prawie każdą piłkę, przewidywałeś i w ogóle, a ja? Jak ktoś taki jak ja miałby bronić tak ważnej osoby jak Czas? - Otarłem rękawem twarz.
-Nie wiem, ale z jakiegoś powodu to twoje zadanie.
-Nie. - Łzy popłynęły mi po twarzy. - Chcę pasować, być taki jaki chcę być i żeby wszystko było dobrze, bo nikt z naszych kolegów nie zasługuje na wojnę! Nie chcę być jej pierwszym znakiem!

Usiadłem na kolanach i schowałem twarz w rękawach bluzy, popłakując.
-Nie jesteś znakiem wojny. - Uchyliłem jedną rękę, odsłaniając swoje prawe oko. Zobaczyłem jak ręce Leoniego ułożyły się na ostatniej desce, a na nich jego mokra twarz z włosami na jego czole. - Jesteś znakiem nowego porządku. Lepszego jutra.

Zabrałem drugą rękę, choć wycierałem jeszcze płynące łzy. Patrzyłem na zewnętrzne ciemne plamy na rękach Leoniego i ciemne, długie, ostre końce dziwnych uszu, przypominających płetwy. Patrzył na mnie z nadzieją, której wtedy potrzebowałem. Miał na sobie podartą, nieco szarą koszulkę, którą być może kiedyś nosił. Dalej nie widziałem go, bo zasłaniał mi most, a ja nie chciałem się wychylać, skoro sam pokazał mi siebie tyle, ile zechciał.

Brzask Davida [Wersja 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz