Rozdział 32

28 4 0
                                    

W ciszy szliśmy chodnikiem. Niewielka grupka, chyba było nas siedmioro, no i był też Brian, idący na samym przedzie. Wraz z Emerem szliśmy odrazu za nim, mając zarzucone kaptury bluz na głowy. Ci, którzy szli za nami, też założyli takie. Poznałem z widzenia tylko jednego chłopaka, mieszkał obok Golda i Lapisera. Skojarzyłem też taką dziewczynę, która szła za nami, jednak tak słabo, że tylko zastanawiałem się nad jej imieniem. Chyba zaczynało się na literę A. Może na B?

Emer obok mnie milczał, choć przed wyjściem urządził mi pewną pogadankę. Żebym trzymał dystans od wszystkich nie będących nim lub Brianem, żebym nie robił wszystkiego, co powie Brian, żebym miał własny rozum... Sporo tego było, jednak posłusznie starałem się zachować dość świadomie. To było najważniejsze, żebym wiedział co robię.

Starałem się uspokoić, ale myśl o przeciwności odbijała się po mojej głowie. Na chwilę ją odsuwałem od siebie, ale wracała. Myślałem o śnie, o trójce oczu. Czy moja przeciwność jest trójoka? Czy jest człowiekiem? Czy to ktoś z mojej rodziny? Czy widziałem go kiedyś?

Szliśmy tak przez dłuższy czas. Brian prowadził nas przez puste uliczki, otoczone budynkami, w których wszelakie światła były zgaszone. Tylko ciągnący się przed nami kawałek asfaltu był oświetlony wieczorną latarnią, jej złotym światłem, od czasu do czasu falującym od ciem, trzepoczących przy nich skrzydłami.

Jeszcze parę razy spojrzałem na Emera, który rzucił mi wpierw zdenerwowane spojrzenie, a następnie stało się ono przepełnione bezsilnością i litością. Nie chciał iść z Brianem, nie nocą, nie w tajemniczym mroku, poza bezpiecznym terenem, ale poszedł ze względu na mnie. Nie chciał, żeby historia z Blake'iem powtórzyła się ze mną. Ewentualnie mogło być jeszcze gorzej.

W którymś momencie wyszliśmy z samego Miasta na obrzeża, gdzie nie było żadnych świateł poza bladą tarczą Księżyca na niebie. Rzucał on białe, słabe światło na wysokie drzewa i kamienną ścieżkę. Gdzieś w mroku coś zaszeleściło, a szum drzew, choć taki sam jak za dnia, był bardzo nieprzyjazny. To nie była moja pora. Nie lubiłem nocy, a ona mnie. Brian nieprzerwanie szedł do przodu, a my grupką maszerowaliśmy za nim, jednak bardziej skupioną razem niż wcześniej. Spoglądałem czy gdzieś w ciemnościach nie czai się jakaś para głodnych oczu, która z chęcią porwałaby nas, ale mogłem zobaczyć tylko cienie przeplatane światłem Księżyca.

Droga zaprowadziła nas nad ogromne jezioro między drzewami. Obok niego było jeszcze kilka mniejszych. Szuwary szumiały bardziej niespokojnie niż drzewa, gdzieś głośniej rozbrzmiała ropucha. Poszliśmy dalej dróżką aż do niewielkiego kamiennego usypiska, z którego wypływała błyszcząca od światła woda, wpadając do jeziora. Gdzieś dalej widziałem między szuwarami niewielki mostek rybacki, będący ciemną, prostokątną plamą na równej tafli jeziora. Brian zatrzymał się niedaleko źródełka. Jego skóra była dziwacznie blada w świetle Księżyca, choć jego oczy były ukryte w cieniu, niewidoczne, białe oczy.
-Jesteśmy. - Oznajmił. Rozejrzeliśmy się po okolicy.
-Ale tu nikogo nie ma. - Wyszeptałem do Emera, ten zaś dość cicho westchnął. Brian zaś usłyszał, w końcu tylko on i ja przerwaliśmy tą nocną ciszę.
-Oni tu są. Tylko wy ich nie widzicie, jeszcze nie. - Uśmiechnął się tajemniczo. Zastanawiałem się, w jaki sposób mogli się ukryć. Może zaklęcie albo jakiś niezwykły materiał... - Po tym, jak na kilka godzin dostaniecie możliwość zobaczenia ich, znów nie będziecie w stanie ich widzieć, słyszeć i tak dalej. Macie też zakaz oddalania się poza drogę wokół jeziora.
-Co za to grozi? - Zapytał ktoś z tyłu.
-Bardzo nieprzyjemne konsekwencje. - Brian uśmiechnął się. - To co? Kto z was idzie pierwszy?

Idzie? Dokąd? Wszyscy milczeliśmy, aż sam nie uznałem, że spróbuję.

-Mogę być pierwszy. - Powiedziałem dość cicho, bo każde słowo zdawało się być zbyt głośnie w nocy. Dyrektor uniósł brwi.
-Dobrze, zatem proszę. - Wskazał ręką miejsce, gdzie woda ze źródła wpadała do jeziora.
-Że mam się napić? - Zapytałem niepewnie.
-Spróbuj wejść po kolana, nie zdejmuj butów. - Czułem jak na mnie patrzył, ale próbowałem nie okazywać napięcia. - Potem wyjdź spowrotem, a przynajmniej spróbuj. W razie czego pomogę.

Brzask Davida [Wersja 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz