Rozdział 47

35 4 0
                                    

Obudziłem się w miękkim, bardzo ciepłym i wygodnym łóżku, które z pewnością nie było moim. Pachniało w inny sposób niż moja skóra i nie było w moim pokoju. Był poranek, promienie Słońca wpadały przez ogromne okno, nieco ukryte za firanką i jasnozieloną zasłonką. Zamrugałem, przetarłem oczy i patrzyłem na pokój z meblami wykonanymi z ciemnego drewna. Na szafkach stały różne przedmioty takie jak książki, butelki, pudełka i szklanki, których nawet nie próbowałem liczyć. Przyjrzałem się całemu łóżku, którego rama była z równie ciemnego drewna. Okryty byłem miękką kołdrą i bardzo puchatym kocem o barwie nieco jaśniejszej niż zasłona na oknie.

Wstałem z łóżka, będąc w spodniach i koszulce za dużej o conajmniej trzy rozmiary. Nie była moja. Wydawało mi się, że jestem nieco wyższy, jakbym przez noc urósł te kilka centymetrów. Wyjście z pokoju było jeszcze jedną zieloną zasłoną, jednak z naszytymi wzorami i runami. Uchyliłem ją, po czym zauważyłem podobną naprzeciwko. Przełknąłem ślinkę. Właśnie wyszedłem z pokoju dyrektora Faustyna. Delikatnie stawiałem kroki bosymi stopami.

Przeszedłem do głównych drzwi, po czym uchyliłem je z cichym szuraniem. Dyrektor Faustyn siedział przy biurku i coś podpisywał, a na dźwięk drzwi spojrzał w moją stronę. Uśmiechnął się i wstał, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Ja zaś spojrzałem po pokoju dyrektorów, nie było tam nikogo poza Faustem, którego wzrok czułem na sobie i widziałem, jak zbliżał się.

-Dzień dobry, dyrektorze. - Cicho zacząłem, chcąc przeprosić za to, że znalazłem się u niego w pokoju, ale ten skinął głową.
-Witaj, bohaterze. - Odparł, stanął dopiero, gdy był o dwa kroki ode mnie. Czułem ciepło na policzkach.
-Ja tylko zrobiłem co trzeba. - Popatrzyłem na swoje stopy. - Tylko... Nie bardzo pamiętam co było po tym, gdy chciałem otoczyć ładunek kryształem.
-W porządku. Najważniejsze, że powstrzymałeś ich przed zniszczeniem podstaw budynku, w dodatku w bardzo modelowy sposób przeciążając swoją moc.

Uchyliłem usta i otworzyłem szeroko oczy w zdziwieniu. Przez chwilę wydawało mi się, że się przesłyszałem, ale byłem pewien, że nie. Dyrektor powiedział, że przeciążyłem swoją moc poprzedniego wieczora. Dla dzieciaka, który dopiero zbliżał się do poziomu B, to było niesamowitym osiągnięciem, czymś nierealnym.

Faustyn jeszcze szerzej uśmiechnął się na widok mojego zdziwienia i zmieszania. Poklepał mnie po ramieniu, którym sięgałem wyżej niż wcześniej.
-Jestem z ciebie dumny, uczniu. - Powiedział, a ja nieco skrzywiłem się.
-Jak przeciążyłem swoją moc? Dyrektorze, ja jeszcze...
-Chyba wiesz, skoro sam to zrobiłeś, bez niczyjej nauki czy pomocy. - Przerwał mi. Przez chwilę popatrzyłem na niego.
-Nie pamiętam.
-Jestem pewny, że pamiętasz. Chodź, spróbuj. - Zaprowadził mnie przed biurko. Nie stawiałem oporu, bo sam nie wiedziałem, że cokolwiek takiego zrobiłem poprzedniej nocy, ze w ogóle byłem w stanie zrobić coś takiego.

Dyrektor stanął przede mną, odsunął krzesło dla uczniów, po czym popatrzył na mnie. Choć jeszcze nie było tak jasno w pokoju, to widziałem jak jego włosy odbijają blask, jakby na głowie wśród włosów miał złotą aureolę. Tylko tak mi się wydawało, że na chwilę jego zmarszczki złagodniały, rozmywając się i prostując na skórze dyrektora. Jakby stracił dziesiątek lat, znów będąc młodym mężczyzną, który kiedyś kandydował do Kręgu wraz ze swoim młodszym bratem.
-Spróbuj. - Zachęcił mnie.
-Dyrektorze, naprawdę nie pamiętam. - Jęknąłem. Ten zaś poczciwie uśmiechnął się.
-Pamiętasz, tylko jeszcze tego nie czujesz. W takim razie zrób to ze mną. - Zbliżył się do mnie, aż czułem jego wodę kolońską, delikatną, muskającą mój nos co chwilkę. Patrzyłem na niego, jak znów zacząłem dostrzegać zmarszczki na jego twarzy, jego starzejące się oczy, choć nigdy dotąd tego nie widziałem.

Zamknął oczy, wziął wdech, wydech, otworzył je i spojrzał jeszcze raz na mnie. Wtedy poczułem gęsią skórkę na swoich rękach, jakby jakaś niewidzialna fala ciepłej wody oblała mnie w zimny dzień. Nie wiedziałem, czy on coś zrobił, czy to był tylko mój strach przed nieznanym, ale już sekundę później dostrzegłem, co właśnie zmieniło się podczas tego wdechu i wydechu. Patrzyłem jak za nim, przy ziemi, unoszą się końce skrzydeł ze stali barwy ciemnego złota. Między poszczególnymi częściami były półprzezroczyste, barwne, takie jak widziane przeze mnie witraże, ale te nie przedstawiały nic konkretnego. Skrzydła Faustyna były bardzo podobne budową do tych, które miał Brian, ale były o wiele bardziej niesamowite, przynajmniej dla mnie.

Brzask Davida [Wersja 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz