Rozdział 48

36 4 1
                                    

Następnego poranka zapukałem do Emera. Czułem się źle po poprzednim dniu, po tym, jak rzeczywiście nie myślałem o swoim życiu i o tym, żeby się raz wycofać. Czarnowłosy otworzył drzwi i obaj popatrzyliśmy na siebie.
-Jeszcze raz przepraszam. - Wyrzuciłem to z siebie. - Miałeś rację.
-Znowu. - Westchnął ciężko. Puścił drzwi i poszedł wgłąb pokoju. Wszedłem za nim. Usiadł u siebie na łóżku. - Zastanawiam się czy kiedyś przestaniesz wplatać się w problemy.
-Może. - Odetchnąłem.
-Dobrzeby było. - Stwierdził cierpko.
-Nie jesteś już na mnie zły? - Spytałem, on zaś westchnął.
-Nadal jestem.
-Ale wiesz, skoro udało mi się przeciążyć, to następnym razem nie będzie źle. - Słabo uśmiechnąłem się. Emer westchnął.
-Tak. Udało ci się, ale pamiętaj, że to nie wszystko. Jeśli nie będziesz umiał walczyć, to będziesz zmuszony przywyknąć do ucieczki na swoich delikatnych piórkach.
-Widziałeś je? - Otworzyłem szerzej oczy. Zielonooki przymknął oczy.
-Jako pierwszy i prawie ostatni. Zdołałem zakryć okna i zamknąć wejście, żeby nikt nie musiał o tym wiedzieć bez twojej zgody. Wiemy o tym tylko ty, ja i dyrektorzy.
-Ah. - Podrapałem się po karku.
-Błagam, następnym razem pomyśl zanim jeszcze raz zaryzykujesz swoje życie. - Przetarł twarz obiema dłońmi.
-Spróbuję. Też nie wiedziałem, że aż tyle dla ciebie znaczę, że...
-Znamy się od naprawdę dawna, a przez ostatnie lata jeszcze lepiej niż dotychczas. Nie chcę, żebyś w jakiś sposób "zniknął" permamentnie z mojego życia, a przynajmniej dopóki nie jestem starym, zrzędliwym dziadem. - Westchnął.

Zauważyłem Rendera, który zjawił się przy drzwiach. Popatrzył na Emera, po czym na mnie, gdy stałem, kładąc ręce na oparciu krzesła.
-Dyrektor Faustyn chce, żebyś stawił się u niego w tym momencie. - Rzekł, po czym zniknął.
-To coś bardzo ważnego. Dyrektor Faustyn raczej nie posyła Rendera bez powodu z taką wiadomością. - Emer westchnął.
-Nie martw się, pogadamy jak wrócę. To chyba nie zajmie mi zbyt długo. - Uśmiechnąłem się. Zielonooki spojrzał w bok.
-Coś czuję, że nie bardzo.
-Zobaczymy. - Stwierdziłem. - To narazie i jeszcze raz przepraszam.
Na pożegnanie Emer westchnął ciężko.
-Wiem. - Cicho odparł.

Dość spokojnym krokiem poszedłem w stronę gabinetu dyrektorskiego. Był poranek, jasny i ciepły, a w budynku większość uczniów była na zajęciach, więc korytarze były nieco opustoszałe. Przywykłem do tego widoku, ale tego dnia bardzo go potrzebowałem. Bałem się, że ktoś mógłby dowiedzieć się co dokładnie zrobiłem i te... Skrzydła. Nie chciałem mówić o tym otwarcie do wszystkich, nie chciałem zostać nauczycielem albo zmienić myślenie innych o mnie tylko dlatego, że właśnie stało się tak, a nie inaczej. Chciałem zrobić coś dobrego, coś ponad moją ludzką normalność mnie do tego wezwało, poprowadziło i pomogło powstrzymać ten najbardziej ukryty i niebezpieczny atak Bractwa Źrenicy. Otworzyły się drzwi windy, ale zauważyłem, że pokój dyrektorów zastąpiło inne pomieszczenie. Było niemal całkowicie puste, jeśli nie liczyć stojącego na środku krzesła. Ściany były białe i puste, podłoga była bardzo czysta. Światło dochodziło z niemal każdego punktu pokoju, oświetlając jasną postać opierającą się łokciami o drewniane krzesło.

Nieco zgięta kobieta patrzyła na mnie piwnymi oczyma zza długich, ciemnych rzęs. Jej twarz była podłużna, niesamowicie matowa w otaczającym ją świetle. Jej usta były zwartą, delikatnie zagiętą prostą linią. Na jej czoło opadały ciemne, prawie kruczoczarne kosmyki, choć większość z nich była związana w koński ogon. Miała na sobie białą koszulę, na którą założona była ciemna kurtka związana w pasie, uwydatniającą jej talię, długością sięgająca jej do kolan. Jasne pasma na niej zawierały różne znaki, ale nie dostrzegłem nic konkretnego w nich. Miała również długie spodnie, które kryły się częściowo w wysokich butach. Wyglądała nieco jak łowczyni, jednak bez żadnej broni. Nie widziałem żadnego noża, żadnego składanego miecza, żadnej kuszy, żadnego łuku. Za to mocno czułem zapach fioletowego, wiosennego bzu, który roztaczał się po pomieszczeniu. Widząc mnie, posłała mi uśmiech. Czułem się bardzo niepewnie względem nieznajomej kobiety, która wyprostowała się.

Brzask Davida [Wersja 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz