Zacząłem wypakowywać wszystko, co było w torbie. Ubrania złożyłem w szafie, a inne rzeczy postawiłem w różnych miejscach, oczywiście zostawiając część z nich w niewielkiej łazience za drzwiami niedaleko wejściowych.
Usiadłem na łóżku, które było już pościelone. Było nawet miękkie. Poduszka była wyściełana piórami. Wiem, bo miałem okazję wiele razy zobaczyć wypadający z niej biały puch. W pokoju było bardzo przytulnie, ale też trochę dziwnie. Nieswojo. U mnie było mniej wolnej przestrzeni, do której się przyzwyczaiłem.
Położyłem się. Nie słyszałem ludzi, którzy wcześniej głośno rozmawiali na dole. Teraz ja milczałem i słyszałem jedynie własny oddech. Zamknąłem oczy. Zacząłem słyszeć też ciche głosy z pokoi obok, kroki na korytarzu. Myślałem o Brianie. Bałem się go, a zwłaszcza jego obecności. Mój strach był uzasadniony. Wspomnienie opowieści o "Złym Panie" było dla mnie jak uszczypnięcie we śnie. Być może wtedy zrozumiałem, że tym strasznym bohaterem mógł być właśnie on. Też świadomość, że jednak mnie dotknął i jeszcze byłem żywy, napawała mnie pewnego rodzaju spokojem.
Usiadłem. Uznałem, że warto będzie zajrzeć do pokoi niedaleko, żeby poznać nowych sąsiadów. Umiałem znajdować sobie nowe znajomości bez presji otoczenia, a że byłem śmiały to nie zatrzymałem się przed zapukaniem do pierwszych drzwi po lewej. Pociągnąłem za klamkę, ale były zamknięte. "Może ktoś wyszedł?" pomyślałem. Zatem ruszyłem do następnych. Po zapukaniu otwierałem drzwi, witałem i przedstawiałem się, pytałem o imię, po czym przechodziłem pod kolejne drzwi, powtarzając to samo. Za każdym razem starałem się zapamiętać imię osoby. Cicho uchyliłem kolejne drzwi po zapukaniu i wyjrzałem zza nich.
Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem tam równie zdziwionego mojego znajomego. Zielonooki Eddy, który właśnie spojrzał na mnie znad książki, którą trzymał w rękach. Znałem go od wczesnego dzieciństwa, bo kiedyś mieszkał ze mną w jednym bloku, ale wyprowadził się wraz z rodzicami i zapomniałem o nim. Miał charakterystyczne ciemnozielone oczy i czarne włosy. Był ode mnie trochę starszy, chyba o dwa lata. Widząc go po tak długiej rozłące i w tym miejscu, byłem naprawdę zaskoczony. Jednak uśmiechnąłem się i zacząłem:
- Cześć Edziek!Ten siedział w milczeniu. Patrzył na mnie jakby zobaczył ducha, ale tak jakby też ten duch był jego bliską osobą. Pewnie się nad czymś zastanawiał. Wreszcie rzekł:
- David, nie powinieneś mi mówić po imieniu..
Na jego słowa na chwilę zdębiałem. "Starym imieniu?" pomyślałem z ciekawością.
- Więc jak mam Ci mówić? - Zapytałem.
- Emer. - Usłyszałem.
- To cześć Emer. - Podałem staremu koledze dłoń. Obaj lekko zderzyliśmy się ramionami, choć on nie aż tak chętnie jak ja. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, jakby ktoś go przykleił klejem. - Nie spodziewałem się ciebie kiedykolwiek spotkać, a tym bardziej nie tutaj.
- Też dobrze cię widzieć.
- Długo tu jesteś? - Zapytałem. - Jak tu jest?
- Już szósty rok, tak myślę. Jeśli jesteś nowy to szybko będziesz się wszystkiego uczył. Masz około dwa lata do nadrobienia, a może nawet więcej.
- To dużo?
- Nauczysz się siedzieć nad książkami to nagle nie będzie tego aż tak wiele. Tylko na początku może nie biegaj po całej szkole i dla swojego dobra siedź tylko w swoim skrzydle.
- Dlaczego?
- Niektórzy są... Trochę inni od nas. - Westchnął, odkładając książkę na szafkę.
- Inni czyli?
- Potencjał ma swoje skutki, więc..
- Potencjał? - Przerwałem koledze. Ten tylko westchnął, najwidoczniej zmęczony moimi pytaniami. Ręką złapał swoją białą koszulkę i pokazał mi na niej przyczepioną naszywkę zielonego kryształu, przypominającego romb podzielony na cztery części.
- To jest znak mojego Potencjału. - Rzekł. Pamiętam, że wtedy połączyłem fakty w taki sposób, że zrozumiałem skąd wzięło się jego przezwisko.
- Ale co to jest ten Potencjał?
- Magiczna moc. Każdy ma inną, ale czasem zdarza się, że dwie osoby mają to samo.
- Kim są dyrektorzy? Oni też mają moc?
- Chyba cały czas nic się nie zmieniłeś. - Emer uśmiechnął się. Ja tylko skinąłem głową w odpowiedzi. - Jest ich dwóch i tak, mają.
- Tyle zdążyłem zauważyć.
- Faust jest głównym dyrektorem. On zajmuje się dokumentami i reprezentuje szkołę. Nie wiem ile ma lat, ale z pewnością więcej od nas i od większości uczniów.
- No chyba nie inaczej. Przecież wszyscy tu mają nie więcej niż szesnaście lat, a on wygląda na podobnych wiekiem do mojego taty. - Wspomniałem mojego ojca, który zaginął. Smutne myśli jednak szybko wypadły mi z głowy.
- Z pozoru. A co jeśli Ci powiem, że niektórzy z nich mają już ponad pół wieku za sobą?
- Nie żartuj sobie. Dobrze wiesz, że jeśli czegoś nie wiem..
- To nie żarty. Tu są ludzie, którzy mają więcej lat niż najstarsze książki, które przeczytałem. - Emer złapał się za głowę lewą dłonią. Odetchnął. Jako, że milczałem, to kontynuował wypowiedź, którą mu przerwałem. - Faust jest bardzo uczynny i dobry, ale dużo wymaga. Dba o poziom i stara się unikać jakichkolwiek niedomówień. Jest silny i mądry. Czasem też bywa zbyt restrykcyjny i zbytnio skupia się na obowiązkach. Jest opiekunem naszego skrzydła. Brian jest bratem Fausta. Nie znam go i unikam, sam pewnie go widziałeś.
CZYTASZ
Brzask Davida [Wersja 1]
FantasíaObdarzony magicznymi zdolnościami nastolatek dołącza do szkoły, gdzie codziennością jest obecność nienaturalnych umiejętności, magii i wiedzy. Poznaje przyjaciół i wrogów, którzy każdego dnia mijają go na korytarzu. David z czasem rozwija swoją moc...