Rozdział 21

39 6 0
                                    

Tego dnia znów nie było lekcji, ale wykorzystałem ten dzień na przyjście do Emera i poczytanie książek. Czarnowłosy leżał na łóżku w białym podkoszulku i materiałowych spodenkach od piżamy. Czytał jedną z grubszych książek, ale najwidoczniej była to jakaś powieść, bo wyglądał na bardziej zaciekawionego niż zwykle. Ja zaś bujałem się na krześle, czytając o żywiole ognia.

Naturalnie ogień występuje w formie nieokreślonej, jednak dzięki doświadczeniom i szczegółowym analizom maginii ognia Priscilli Indon Krąg otrzymał kompendium wiedzy na temat form ognistych płomieni. Za najpopularniejszą uznaje się formę pomarańczową czy czerwoną, uznawaną umownie za klasyczną. Występują też odmiany barwne, jak Ignis Cyan, ogień o błękitnym zabarwieniu powstający przy działaniu pierwiastka miedzi i siarki. Istnieją też ognie skupione i rozproszone jak płomień potasu, który bywa zwany też mrocznym płomieniem, posiada bardzo niedługie języki ognia, lecz potrafiące wyczynić wiele zniszczenia. Element ognia przeraża swoim głodem, gdy pochłania wszystko na swej drodze, ale jest też nadzieją, życiem i światłem nocy.

-Światłem... - Mruknąłem. Emer podniósł głowę znad książki i spojrzał na mnie.
-Coś mówiłeś? - Zapytał. Zamrugałem.
-Nie, nic. - Spojrzałem w jego stronę. - Pewnie coś powiedziałem, bo jak czytam to czasem coś gadam.
-No dobrze. - Rzekł. - Jakbyś czegoś potrzebował to powiedz.
-A mogę cię o coś zapytać?
-O co chodzi? - Zamknął książkę i usiadł. Ja zamknąłem swoją i usiadłem na jego łóżku.
-Dlaczego Red ma problemy ze snem?
-Nie wiem. - Westchnął. - Mnie też to martwiło, ale z czasem uznałem, że może to przez myśli.
-Jakie?
-Dużo konstruuje, bawi się w maszynki i roboty. Pewnie ma dużo pomysłów albo zastanawia się czy czegoś jeszcze nie poprawić. A co, boisz się o niego? - Zapytał z uśmiechem.
-To dziwne, że mało sypia.
-Nie przejmuj się. Wszystko z nim w porządku. - Rzekł Emer.
-A czy możemy spróbować mu jakoś pomóc? Może jakiś magiczny wywar na sen? Albo...
-Albo zwykłą herbatę na rozluźnienie. - Uśmiechnął się.
-Ale ja naprawdę się przejmuję. - Powiedziałem z powagą.
-Nie masz czym. Uwierz mi, że wszystko jest w normie.
-Jeszcze te plotki... Jakby on miał być...
-Diax, pójdź pobiegać na boisku za piłką, bo rozsadza cię energia. - Westchnął. - Widać to.

Chwilkę milczałem.
-Może masz rację. - Odparłem. Odłożyłem książkę na miejsce. - Ale nie mam chęci ćwiczyć, bo nie jadę na najbliższe zawody.
-Tak?
-No Roodney uznał, że jak ja i Kreda nie panujemy jeszcze nad mocą, to nie chcą się narażać przy innych szkołach, takich normalnych, że się pokażemy...
-Wydaje mi się, że gra w piłkę nożną nie polega na graniu na banjo, bo chyba tym zajmuje się Credo, mam rację?
-Taaak, Kreda zawsze ma to swoje banjo ze sobą. Ale to nie zmienia faktu, że jeszcze jestem ja.
-No tak. - Uciął.

Nie potrzebowałem jego słów, żeby domyślić się co chciał powiedzieć. Bez sensu nas uniknęli.

-Nie wiem. - Westchnąłem. - To jest głupie.
-Jest, ale ci mający dużo w mięśniach, nie zawsze mają więcej w głowie. Przyzwyczaisz się do tego.
-Ale oni są mądrzy, tak dobrze planują taktyki i w ogóle.
-Roodney je planuje. Reszta gra według tego planu. - Spojrzał w bok. - Ty też.
-No tak...
-Boi się, że zobaczą jak ci się błyszczą ręce albo twój kolega Credo zacznie ich usypiać nuceniem sobie swojej ulubionej piosenki pod nosem.
-No ale przecież to tak nie działa.
-Nie działa. - Przyznał. - Jednak widzisz, kapitan tego nie rozumie.
-Jak wrócę na boisko to mu pokażę jak świetnego napastnika pozbył się na zawody. - Uśmiechnąłem się. Emer spojrzał na mnie krzywo.
-Jak tam uważasz.
-Poza tym mam niedługo pierwsze egzaminy, więc następnym razem nie będzie miał wymówek.
-Cieszę się.
-No.
-Gdybyś potrzebował poczytać o kamieniach, żeby było ci łatwiej, to zapukaj do Lapisera. W końcu powinien mi oddać tę książkę.
-Nie potrzebuję. - Uśmiechnąłem się.
-Nie potrzebujesz kamieni? - Uniósł brew.
-Nie. - Dumnie rzekłem.
-To dobrze. - Uśmiechnął się smutno. - Gdyby chłopak o mocy kamienia chciał cię zaczepiać, wiesz co powiedzieć.
-A jak ma na imię?
-Stoner. Nie za bardzo go znałem, raczej gadał z chłopakami niż ze mną.
-To dobrze, bo niedawno jeden gość przyglądał mi się i pomyślałem czy to może nie ten jeden co chciał cię zastąpić. - Podrapałem się po szyi. - Ale on miał na imię Stenar, a nie Stoner.
-Może to i ten sam. - Rzekł. Zielone oczy spojrzały na mnie. - Wiem tyle, że jego naturalne imię to Scoot. Rozmawiałeś z nim?
-Tylko patrzył się na mnie, więc zapytałem czy mam coś na nosie, że się tak gapi.
-Bardzo dobrze jemu powiedziałeś.
-No wiesz Emer, niegrzecznie jest się na kogoś ciągle patrzeć. - Uśmiechnąłem się, gdy odrobinę uchylił zęby w uśmiechu.
-Grzeczność to moja domena, nie przesadzaj z nią.
-Taaak. Następnym razem po prostu strzelę mu pstryczka w nos. - Rzekłem. Położyłem książkę na miejsce. - Pójdę zobaczyć co tam u Crystal.
-Jak najbardziej. Życz jej zdrowia.
-Jest zdrowa.
-Posiadanie na sobie klątwy jest jak choroba, więc nie jest. - Emer westchnął.
-Dobrze, ale to tylko lunatykowanie, nic szczególnego.
-A potem opowiadasz mi, że pewnie przez to trafiła w ręce panienki M?
-No tak, ale... Ale to nie choroba.
-Ale nie jest się zdrowym. Zresztą to właściwie jest gorsze niż choroba.
-Może masz rację.
-Mniejsza o to, leć już. - Uśmiechnął się odrobinę. Kiwnąłem głową i wyszedłem z jego pokoju, powoli zamykając drzwi. Na korytarzu minął mnie Franz, znajomy z pokoju obok. Uśmiechnął się w moją stronę i poszedł do siebie. Franz był starszy o trzy lata, ale niewiele więcej o nim wiedziałem. Trzymał się bardzo na uboczu i nie wychodził poza swoje znajome grono, a ja do niego nie należałem. Potrafiłem za to wyczuć, że Franz ma potencjał chemika. Nie był przeciwnością Pallada, bo Pallad zajmował się truciznami. Franz zaś zwykłą, standardową chemią.

Brzask Davida [Wersja 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz