Rozdział 51

43 4 0
                                    

-Tak nie może być. - Faustyn ze zdenerwowaniem patrzył na mnie. Jego zmarszczki na twarzy były niesamowicie widoczne, a może kilka przybyło w ciągu jednej nocy. - Jasno określiłem, że masz pozostać w swoim pokoju i nigdzie nie wychodzić.

Milczałem, patrząc na ziemię.

-Jeśli naprawdę chcesz nadużywać mojej cierpliwości, dobrze. Dostaniesz to, na co zasłużyłeś. - Jego okropnie zimny, nieprzyjemny głos obijał się delikatnym echem po pomieszczeniu, w którym było bardzo jasno, ale dziwnie chłodno, choć za oknem było conajmniej dwadzieścia stopni.
-Nie chciałem. - Jęknąłem.
-Milcz. - Warknął, aż poczułem ciarki na plecach. - Od dziś będziesz pod nadzorem od rana do wieczora.
-Ale dyrektorze...
-Powiedziałem, żebyś milczał.
-Jestem Wybrańcem, ja...
-Dlatego masz dbać o dobro innych. To twój obowiązek. - Czułem na sobie jego wzrok, ale nie chciałem podnosić swoich oczu ku górze. - Nie możesz pozwolić na panikę innych. Ja również.
-Proszę, dyrektorze... - Uniosłem wzrok, ale zaraz tego pożałowałem, gdy dostrzegłem jego spojrzenie.
-Jestem cierpliwy do takich momentów jak ten. Od dziś masz być pod stałym nadzorem do momentu, aż nie przybędą odpowiednie osoby z Kręgu.
-Że co? Nie! - Krzyknąłem ze łzami w oczach. - Nie chcę stąd wyjeżdzać!
-Mam dość problemów z twoją osobą. Może rzeczywiście powinieneś być u Briana. U niego rozrabiający małoletni to norma.
-Ale ja nie rozrabiam. To samo się dzieje.
-Myślisz, że jestem starym, dobrym wujaszkiem, który zawsze będzie w stanie zakryć każdy kłopot w tym budynku? Że znowu machnę ręką, bo znowu coś dzieje się przez Martena?
-Nie moja wina...
-Masz być cały czas pod nadzorem. Nie mam zamiaru więcej męczyć się problemami z twoim zachowaniem.

W ciszy odwróciłem się i nacisnąłem przycisk windy. Wtedy poczułem jak ręka zaciska się na moim ramieniu.
-Poczekasz na nauczyciela. - Usłyszałem za swoimi plecami. Już od dłuższej chwili miałem łzy w oczach ze stresu, ale w tamtym momencie nie mogłem już dalej trzymać tego w sobie.

Moja prawa ręka, twarda i błyszcząca od przezroczystych kryształów aż po łokieć, z rozpędem uderzyła za mnie, aż poczułem miękkość skóry na udzie dyrektora. Ten z zaskoczeniem puścił moje ramię, a ja zdołałem odwrócić się chwilę przed tym, gdy dyrektor jednym skinieniem ręki wprawił wodę w ruch. Uskoczyłem w bok, ale zdołał trafić mnie w lewą rękę. Poczułem, jak woda zamarza na moim rękawie koszulki. Lód był okrutnie zimny i zdawał się rozrastać po mojej lewej ręce. Ciężko było mi się ruszyć, gdy Faust trzymał lód na mojej ręce, utrzymując ją w jednym miejscu.
-Nie jesteś godny. - Odparł chłodno. Jedną ręką zrobił ruch w dół, a moja ręka pociągnęła mnie ku ziemi. Sprowadził mnie na kolana. Prawą ręką machnąłem, ale Faust w milczeniu ominął odłamek, pozwalając mu przelecieć przez pomieszczenie, aż wbił się w ścianę.

-Nie atakuje się nauczycieli. Nie słyszałeś o tej zasadzie? - Spytał. Czułem, że całe moje ramię coraz mocniej ściąga do ziemi. Uznałem, że pora spróbować użyć lewej ręki, choć od zawsze byłem praworęczny.

Jasnobłękitne kryształy przebiły rękaw koszulki i rozsypały cały lód z mojej ręki. Podniosłem się na nogi, ale wtedy przeze mnie przeszło swędzenie, od nóg aż po czubek głowy, po czym momentalnie zniknęło. To było nieprzyjemne, ale nie przeszkodziło mi w utrzymaniu się na nogach i wyciągnięciu ręki ku dyrektorowi. Drugi raz nie poczułem tego, bo zobaczyłem Briana, który zjawił się przede mną, cicho jak duch. Miał na sobie koszulkę i spodnie do kolan, które najwidoczniej służyły mu jako piżama. Ciemne skrzydła zasłaniały jasne, padające na mnie światło.

-Czy ty jesteś normalny Faust?! - Brian wysyczał. Nie widziałem dyrektora Faustyna, ale domyślałem się, że był równie zdziwiony postawą Briana co ja. - Co ci się do jasnej cholery dzieje?
-Zaatakował mnie, więc doprowadzam go do porządku. Nie widzisz krwi? - Faust odparł.
-To nadal dziecko, idioto. On nie wie co robi. - Ciemne skrzydła delikatnie zamachały.
-A ty wiesz, co robi? Bo ja doskonale wiem, zwłaszcza jak muszę zajmować się jego kolejną sprawą.
-Nie masz już do niego sił, dobra, jasne.
-Wracaj spać. On nie jest z twojego skrzydła i to ja wymierzam mu kary za ignorowanie moich poleceń.
-To ja go uczę mocy, nie ty. Też mam coś do powiedzenia.
-Masz, ale względem swoich.
-To Wybraniec, który potrzebuje umieć walczyć, a tylko ja go tego nauczyłem do tej pory. - Brian stał prosto. - Jeśli jest dla ciebie problemem, zabiorę go pod swoje skrzydła.
-Proszę nie... - Jęknąłem za plecami Briana.
-Jeśli nauczysz go szacunku to tak. Masz tydzień. - Faust cierpko odparł, po czym usłyszałem jego kroki. Zobaczyłem jak wyszedł drzwiami do pokojów dyrektorów. Skrzydła Briana zniknęły. Wraz ze mną popatrzył chwilę na drzwi, po czym westchnął.
-Chyba zaczyna się starzeć.
-Nie wiem. - Cicho odparłem.
-Jest już w porządku. - Brian spojrzał na mnie. - Następnym razem powiedz, jeśli będziesz wybierał się na nocną lotkę. Wczoraj szukał cię po całym budynku.
-Dyrektorze, nie chcę mieszkać wśród twoich uczniów. - Cicho powiedziałem. Skinął głową.
-Wiem. Zostań u siebie. Po prostu wieczorami będziesz miał ze mną zajęcia jakby nigdy nic.
-A co z moimi zajęciami w ciągu dnia? Co z piłką nożną?
-Chyba przeżyjesz bez nich. Spróbuj wysypiać się na tyle, ile potrzebujesz, żeby przesiedzieć kilka godzin nocą.
-Dyrektorze, a czy uczniowie wiedzą, że jestem...
-Tak, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nie przejmuj się tym.
-Właśnie muszę, bo Farendonel może coś mi zrobić.
-Póki co byłeś blisko pobicia samego dyrektora, poza tym będę z tobą wychodził na ćwiczenia i odprowadzał cię do budynku.
-A co w skrzydle? Czy mam unikać innych?
-Nie, dlaczego? - Spytał. - Może nawet byłoby lepiej, gdybyś porozmawiał z niektórymi kolegami. Mogliby pomóc ci z zaakceptowaniem siebie.
-Zaakceptowaniem siebie?
-Raczej odnoszę wrażenie, że nie cieszy cię bycie Wybrańcem. Mam rację? - Popatrzył na mnie.
-Trochę źle czuję się z tym wszystkim. Tak dużo się zmieniło w ciągu ostatnich dni...
-Nie szkodzi. Po prostu pilnuj się i spróbuj nie wchodzić w drogę Faustowi. Strasznie martwi się, że nie jest gotowy na twoje przyjście.
-Tak mówisz, Brianie? - Popatrzyłem na drzwi. - A co się dzieje z Margaret?

Brzask Davida [Wersja 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz