Rozdział 41

42 4 5
                                    

Następnego poranka obudziłem się z odrobiną nadziei, że to był sen. Jeszcze w piżamie i o bosych stopach pobiegłem piętrem i schodami, skąpanymi w porannych przebłyskach Słońca. Nie obchodziły mnie spojrzenia ludzi, których mijałem, bo w mojej głowie była tylko jedna myśl: to musiał być sen.

Zatrzymałem się nieco zdyszany pod drzwiami pokoju Golda i Lapisera. Już nawet nie pukałem - pociągnąłem klamkę w dół i pchnąłem.

Nic. Zamknięte.

Wyszli na lekcje, pewnie są na zajęciach, tak sobie wmawiałem. Pobiegłem spowrotem i wpadłem do pokoju Emera głośniej niż burzowy grzmot. Zastałem go śpiącego, z jedną ręką dotykającą podłogi, z przekrzywioną głową i jedną nogą poza kołdrą. Przez chwilę zastanawiałem się jakim cudem go nie obudziłem.

Wypuściłem z siebie powietrze. Nie obudzę go przecież tylko dlatego, że chcę wiedzieć czy wczorajsza noc była rzeczywistością. Ale nie bez powodu tak długo i twardo spał. Musiał być bardzo zmęczony nocą...

To miało sens.

Zamknąłem drzwi najciszej jak mogłem, gdy wychodziłem. Zrobiło mi się niezmiernie głupio, że wcześniej tak wpadłem bez pukania i zastanowienia się nad możliwością, że Emer mógł jeszcze spać albo zajmować się czymś ważnym. Schowałem się do swojego pokoju i zająłem się myciem samego siebie.

Później poszedłem w miejsce, gdzie zwykle nikt nie chodzi.

Spokojnie, to nie było nic złego. Po prostu poszedłem do Mike'a, tego który mnie przywitał, mając połowę twarzy zasłoniętą chustą. Rzadko ktokolwiek go odwiedza, bo nie lubi przyjmować ludzi bez ważnego powodu. Ja zaś nigdy wcześniej nie byłem u niego w pokoju, gdzie rozmawiał z uczniami, choć dobrze wiedziałem, że znajduje się w jednym, bardzo widocznym miejscu w skrzydle środkowym. Tam też poszedłem.

Grzecznie zapukałem. Nie usłyszałem odpowiedzi, więc już zabrałem rękę i odwróciłem się, ale usłyszałem uchylenie drzwi. Zaraz znów stałem do nich przodem. Spokojne, brązowe oko zlustrowało mnie wzrokiem z wysokości.
-Wejdź. - Cichym głosem powiedział Mike. Kiwnąłem głową i wszedłem do środka, a on zamknął za mną drzwi.

W pokoju było bardzo ciemno, tylko dwie świece tańczyły promieniami, rzucając nikłe światło w pokoju, który mieścił się pod ziemią. Było tam jedno małe okienko u góry, ale szczelnie zasłonięte. Dostrzegłem w mroku zarysy różnych mebli, ale przede wszystkim bardzo specyficznego łóżka, wygiętego tak, że Gold w nim pół leżał, pół siedział, przykryty miękkim, ciemnym kocem. Gdzieś z boku stały dwa fotele, na jednym dostrzegłem śpiącego Lapisera, utulonego takim samym kocykiem jak jego przyjaciel. O ile Lapiser spał spokojnie i wyglądał dość normalnie, to Gold z uchylonymi ustami leżał bezsilnie, z mokrymi od potu włosami i rękoma luźno leżącymi na boku. W którymś momencie dostrzegłem, że światło odbija się od jego oczu. Były otwarte.

Więc... Żył?

Wtedy rozwiały się wszelkie moje wątpliwości co do poprzedniej nocy. Zrozumiałem, że to wszystko zdarzyło się naprawdę, a ja byłem w jednym pomieszczeniu z kolegą, który jeszcze wczoraj był człowiekiem.

-Diax... - Gold słabo wydyszał, choć bardziej to brzmiało jak świst wiatru niż słowa.
-Mogę do niego podejść? - Spytałem niepewnie, odwracając się w stronę, gdzie był Mike, ale nie było go tam. Przeszedł obok mnie, po mojej prawej, spoglądając na mnie tylko jednym, świecącym w mroku okiem. Fioletowa aura nie otaczała tylko jego oczodołu, a wyglądało to tak, jakby część jego skóry tworzyła słabe, niknące światło tej samej barwy. Skóra, którą widziałem przy tym świetle, była czarna, nierówna, jakby wyschnięta. Przypominała bardziej łuski. To była strona twarzy Mike'a, którą zasłaniał za każdym wyjściem poza swój bezpieczny pokój. Wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy i poczułem w sobie chłód przerażenia. Każdy odbłysk światła po jego skórze lewej strony twarzy wyglądał niesamowicie pięknie, ale równie przerażająco.

Brzask Davida [Wersja 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz