Wieczorem stanąłem obok Fausta na wzgórzu, a za nami nauczyciele i uczniowie. Do naszego boku dołączyła grupa ludzi w ubraniach podobnych do tego, które miała Wyrocznia przy spotkaniu ze mną. Kilku z nich miało znaki, symbolizujące daną osobę z Kręgu. Faust również taki posiadał - znak latarni. Obserwowaliśmy jak Brian zatrzymuje się wraz z tłumem ludzi, uzbrojonych po zęby. Widziałem nauczycieli. W blasku zachodzącego Słońca za plecami wyglądaliśmy niczym sędziowie, którzy stoją ponad nimi, gdy mamy w dłoniach miecze, łuki, noże i nasze moce. Stoimy dumnie, widzę jak mój miecz odbija i załamuje światło półprzezroczystym ostrzem. Poprawiam chwyt, wzrokiem szukam Warriora wśród przeciwników. Dostrzegam wiele znajomych i nieprzyjaznych twarzy, w tym Blake'a o wolnych, chudych rękach, ale nigdzie nie dostrzegam Farendonela i Warriora. Kątem oka dostrzegam tych, którzy unoszą się ponad ziemią. Faust krzyczy, aby Brian się wycofał, że jeszcze nie jest za późno. Wtedy dostrzegamy ludzi Bractwa Źrenicy, gdy czyste, barwne niebo zachodzącego Słońca nagle zakrywa mgła cienia, mgła wojny, mgła mroku. Widziałem ich, poczułem w środku strach. Oni nie przyszli nas wspomóc.
Faust unosi dłoń ku niebu, a jego kurtka płonie światłem, takim samym co podczas ataku Bractwa Źrenicy na budynek Akademii. W dłoni ma włócznię, na plecach lśniące, wielobarwne skrzydła. Ruszył naprzód, a my za nim. Wokół nas zaczęły działać zwarte siły - ostrza uderzające o pancerze i siebie nawzajem, aury nauczycieli były niesamowicie wyczuwalne i mieszały się ze sobą, magiczne zdolności tworzyły, niszczyły, raniły i zabijały. Starałem się rzucać kryształowe odłamki po nogach, aby nie uczynić większych szkód. Czułem uderzające o mnie boki sojuszników i przeciwników, po zbrojach odbijał się promień od białego światła Fausta. Czułem się jakbym był w centrum huraganu. Ziemia pod niektórymi zapadała się, wznosiła, przelatywała w powietrzu. Parłem przed siebie w tym chaosie, aż nie zatrzymał mnie Brian i ostrze w jego rękach.
Swoją bronią zatrzymałem jego i zwarliśmy się twarzą w twarz. Jego miecz nie był tym składanym, a nienaturalnie poszczerbionym, cienistym artefaktem, który widziałem wcześniej. Miecz przesiąknięty ciemnością. Poczułem wewnątrz strach, ale zaraz zniknął. Odepchnąłem go, a Brian zaraz odzyskał równowagę. W jego oczach widziałem bezduszną powagę, choć uśmiechnął się do mnie. Wyglądało na to, że miecz w jego rękach leżał zaskakująco dobrze, a każde cięcie wykonywał bardzo precyzyjnie. Nie używał swojej mocy i skrzydeł, co dało mi nieco nadziei na przemówienie mu do rozsądku, bo może w rzeczywistości też nie chciał ze mną walczyć. Mimo wszystko zaatakował mnie o wiele szybciej niż pomyślałem o obronie. Ciemne ostrze bez problemu rozcięło kryształowy naramiennik, choć nie powinno to być możliwe. W odpowiedzi pchnąłem mieczem w przód, ale Brian uskoczył, choć wydawało mi się, że byłem wystarczająco szybki. Żeby lepiej trzymać równowagę, przywołałem swoje skrzydła. Brian dwa razy zaatakował szybkimi cięciami, ja obroniłem się swoim mieczem, ale trzeci wykonał w inne miejsce i poczułem, jak moja lewa ręka zaczyna boleć. Ciepła ciecz zabrudziła moją dłoń, płynąc strużką od ramienia do małego palca, gdzie skapywała na ziemię. Ponad mną i Brianem widziałem dziesiątki ludzi i stworzeń w powietrzu, choćby i ognistego chłopca, który przeleciał wysoko, pod chmurami.
Brian nie patrzył na niebo, wolał wykorzystać tą sekundę na atak. Nawet nie zauważyłem kiedy znalazł się za moim bokiem i przeciął skrzydło. Natychmiast krzyknąłem z bólu, bo choć nie do końca materialne, zabolało jakby były częścią mnie. Odskoczyłem, a Brian poprawił chwyt, gdy jego broń była zabrudzona krwią i resztkami błyszczących piór. Wydawało mi się, że coś powie, jak to Brian często coś miał do powiedzenia, ale zamiast tego uśmiechnął się do mnie po raz kolejny. Czułem, że tracę siły i kręci mi się w głowie. To chyba przez utratę krwi. Ciągle kapała z mojej ręki, a ja starałem się trzymać gardę. Briana to nie obchodziło, bo zdołał z całej siły wykonać cięcie z góry, wytrącając mi miecz pod nogi i tnąc ostrzem po mojej twarzy.
Zawyłem z bólu, gdy stal wbiła się głęboko w moją skórę, raniąc mnie przez część czoła, brew, oko i część policzka. Wtedy ostrze pękło, słyszałem ten dźwięk mimo swoich wrzasków bólu i przerażenia. Brian upadł dalej, jakby coś go odepchnęło, a ja złapałem się za lewą część twarzy. Nie widziałem czy krwawię, czy nie, bo tak czy siak moja dłoń była we krwi, ale piekielnie bolało, zwłaszcza gdy poczułem łzy, które sprawiły, że rana zaczęła szczypać. Zdrowym okiem przez łzy widziałem zbliżającego się Briana. Kucnąłem po miecz, nadal trzymając się za twarz lewą ręką, a prawą chwytając ostrze. Mężczyzna był bezwzględny. Kopnął mnie w brzuch przy wstawaniu, aż poleciałem na plecy. Zgiąłem się w bólu i jeszcze raz zawyłem. Jasny Faust wpadł między nas i zatrzymał atakującego. Spróbowałem się podnieść, ale Brian, przysięgam, że widziałem na własne oczy, pojawił się przede mną i jeszcze mocniejszym kopnięciem posłał mnie do tyłu, ku jednemu z pęknięć w ziemi. Tym razem zdołałem pchnąć mieczem w jego klatkę piersiową, z nieprzyjemnym uczuciem i przebiciem jego kości i organów wewnętrznych, aż mój miecz przeszedł na wylot. Krew bryznęła, brudząc Briana i kropelkami upadając na mój pancerz. Wtedy już byłem w powietrzu po tym, jak mnie kopnął, więc spadałem w pęknięcie, wąwóz sztucznie powstały przez czyjąś moc. Jeszcze chwilę widziałem Briana, który z uśmiechem patrzył na mnie, a następnie wyjął z siebie broń, jakby to nic nie znaczyło, że zrobiłem mu takie obrażenia.
Ale to już nie miało znaczenia. Moje skrzydła nie były w stanie mnie unieść. Nie porafiłem otworzyć oczu przez łzy i krew, wolno spadałem ku krańcowi. Jedyne co czułem, to żal. Nawet ból zniknął. Myślałem, że jestem Wybrańcem, że nie da się mnie zatrzymać. Że jestem tym nieśmiertelnym, wyjątkowym, który będzie pilnował porządku po Wojnie. Że to ja pokażę Brianowi dobrą drogę. Że uratuję ich wszystkich. Że to ja jestem legendarnym Obrońcą Czasu. Przecież to ze mną było tyle spraw, tyle niesamowitości, dlaczego więc Brian tak łatwo mnie pokonał, a ja tak łatwo umieram? Dlaczego jako Wybranieć nie umiałem pokonać nauczyciela? To nie powinno tak być, nie powinno tak się stać. Dlaczego on to przeżył, taki śmiertelny atak był nie do zatrzymania... Dlaczego ludzie Bractwa Źrenicy mu pomagali? Dlaczego zdradził Krąg i nas, uczniów?
Ale to już nie miało znaczenia. Odpływałem, czułem, że to już koniec. Zawiodłem. Reszta Wojny nie była w moich rękach. Poczułem jeszcze upadek, pęknięcie moich kości, ale nie panowałem już nad swoim ciałem. Nie mogłem krzyknąć, zapłakać, zawołać pomocy. W ciszy słuchałem dźwięków Wojny, swoich coraz wolniejszych oddechów i cichnącego bicia serca, aż nie nastała całkowita cisza.
Mogłem liczyć na lepsze jutro.
ƹρɨŁǿǥ ᴬᵗᵃʳᵃˣⁱᵃ : 3 Ʈ¥ȿ. ώ¥ȿώɨƹƮŁƹɲ
CZYTASZ
Brzask Davida [Wersja 1]
FantasiaObdarzony magicznymi zdolnościami nastolatek dołącza do szkoły, gdzie codziennością jest obecność nienaturalnych umiejętności, magii i wiedzy. Poznaje przyjaciół i wrogów, którzy każdego dnia mijają go na korytarzu. David z czasem rozwija swoją moc...