Nim nad osadą ludzi wzeszło słońce, przed główną bramą, jak każdego poranka, zebrała się kilkuosobowa grupa. Byli to głównie wysocy, dobrze zbudowani mężczyźni, dość silni, aby, w razie ataku jakiegoś nadprzyrodzonego stworzenia, byli w stanie się obronić.
Za murami otaczającymi miasto ludzi kryły się bowiem potwory, o których niegdyś słyszano jedynie w bajkach — wilkołaki, czarownice, demony i, najpotężniejsze z nich — wampiry. Żądne krwi bestie, czekające jedynie na swe kolejne ofiary.
Gdyby to tylko było możliwe, nikt nie opuszczałby bezpiecznych murów otaczających ten ostatni skrawek ziemi, jaki zdołali zdobyć dla siebie ludzie. Życie na pustkowiu rządziło się jednak swoimi prawami — brakowało tam świeżych roślin, zwierząt oraz wody. Każdego ranka specjalnie wyszkolona do tego grupa musiała wyjeżdżać poza mosiężną, ciężką bramę, aby zawalczyć o pożywienie dla tych, którzy zostawali za murem.
Nigdy w owej grupie nie znalazła się żadna kobieta. W mieście pełniły one role opiekunek dzieci, które miały czekać na swych mężów i ojców powracających z polowania.
Nie wszystkie jednak z nich tak łatwo godziły się z przypisanymi im rolami.
— Nie — odparł stanowczo Kol, zapinając ogłowie swego konia.
— Obiecałeś, że zabierzesz mnie ze sobą za mur, gdy skończę dziewiętnaście lat. — Skrzyżowała ramiona na piersi. — Dzisiaj są moje urodziny, Kol, naprawdę mógłbyś...
— Powiedziałem ''nie'', Carmen — powtórzył, obdarzając ją twardym, stanowczym spojrzeniem. Kol był wysokim, ciemnowłosym chłopakiem o zaledwie trzy lata starszym od jego siostry. Podobnie jak wszyscy jego towarzysze, jak i sama Carmen, miał na sobie ciemne ubranie, aby nie wyróżniać się na tle panującego na zewnątrz mroku. — Nasz ojciec zakazał, abym choćby opowiadał ci o tym, co spotykam na zewnątrz — westchnął.
Carmen przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, wcale nie kryjąc irytacji, którą nagle poczuła. Po śmierci jej mamy, tata i Kol traktowali ją jak wieczne dziecko, które za wszelką cenę należy chronić i trzymać z daleka od wszystkiego, co choćby wydawało się niebezpieczne.
Problem polegał jednak na tym, że Carmen nie była dzieckiem. Już nie. Przestała nim być w chwili, w której trzymała w swych ramionach umierającą mamę.
— Proszę... — Zrobiła krok w stronę brata. — Przecież umiem walczyć...
— Umiesz wymachiwać mieczem — wtrącił, poklepując szyję konia. — Ale to nie znaczy, że dasz radę się obronić, gdyby cokolwiek się stało...
— Kol — mruknęła, obdarzając go spojrzeniem. — Proszę, obiecuję, że będę trzymała się blisko ciebie. Proszę... — szepnęła, a jej ramiona nieco opadły.
— Na zewnątrz nie czeka na ciebie nic, dlaczego warto byłoby ryzykować, Carmen — odparł, po czym, chwytając wodze, odwrócił się w stronę bramy.
— Mówiłbyś inaczej, gdybyś, tak jak ja, spędził całe swe życie otoczony murem, Kol.
Szatyn przystanął, a jego ramiona opadły, gdy westchnął ciężko. Aż nazbyt dobrze wiedział, bowiem że owe wyprawy, choć niezwykle niebezpieczne i trudne, były w jakimś stopniu możliwością zaczerpnięcia oddechu.
— Proszę, Kol...
— W porządku — wtrącił, odwracając ku niej wzrok. Choć na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, mruknął: — Przyprowadź konia. — Spojrzał na jej śnieżnobiałe włosy. — I załóż kaptur na głowę. Ktoś mógłby dostrzec cię z daleka — polecił, sprawiając tym samym, że na jasnej twarzy jego siostry pojawił się szeroki uśmiech. — Pośpiesz się...
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.