[2] Rozdział 8

35.5K 2.5K 754
                                    

To uczucie przywodziło na myśl zasypianie. Ten krótki moment, kiedy rzeczywistość wypuszcza cię ze swych objęć i oddaje w ramiona snu. Ta błoga, pełna spokoju i bezpieczeństwa chwila, gdy cały smutek i ból odchodzą w zapomnienie.

Carmen właśnie tak czuła się w momencie, w którym silne dłonie Devlina objęły jej szczupłą talię. Pocałunek uległ zmianie — z delikatnych, pełnych czułości muśnięć przerodził się w pogoń, zupełnie jakby wiedzieli, jak mało czasu im pozostało lub próbowali nadrobić ten, który stracili.

Jęknęła prosto w zimne wargi Króla. Gdyby nie znajdowała się w jego ramionach, z pewnością osunęłaby się na marmurową posadzkę. Nie miała dość sił, aby ustać na własnych nogach dłużej niż przez kilka marnych chwil.

Gdy napotkała jego spojrzenie, te piękne, fiołkowe oczy, jej śmiertelne serce zabiło boleśnie mocno. Uniosła drżące dłonie i objęła policzki Devlina, nie panując nad łzami, które wyznaczyły drogę na jej policzkach.

— Byłam pewna, że... że już nigdy nie dane będzie mi ponownie cię ujrzeć — szepnęła cicho. Głos miała bowiem słaby i łamliwy. — A jednak jesteś tutaj. Czy może to tylko jeden z tych smutnych snów, po których budziłam się z gorzkim rozczarowaniem?

Brunet nie odpowiedział. Pocałunek, który po chwili złożył na jej ustach miał być wystarczającą odpowiedzią. Był tutaj. Prawdziwy i niemal boleśnie rzeczywisty.

Poczuł, że rozluźniła się w jego objęciach, więc wziął ją na ręce, z bólem uświadamiając sobie, jak bardzo była drobna. Przez te wszystkie dni nie miał odwagi by ją dotknąć i choć wiedział, że straciła sporo na wadzę, nie przypuszczał, że stała się jedynie kośćmi i bladą skórą.

— Castiel — mruknęła, gdy delikatnie położył ją na ogromnym łożu.

— Jest bezpieczny — zapewnił, wspierając jedną dłoń tuż obok jej głowy. Drugą dotknął policzka Carmen. — Ty także jesteś bezpieczna, najdroższa. Obiecuję, że nikt już więcej nawet nie pomyśli o tym, aby cię skrzywdzić.

Jasnowłosa przełknęła z trudem. Jej wargi zadrżały, gdy szepnęła:

— Nie patrz na mnie, proszę. Teraz jestem jedynie cieniem dawnej siebie. Marnym i brzydkim...

— Jesteś równie piękna, jak w dniu, w którym po raz pierwszy cię ujrzałem — wtrącił. — Dla mnie będziesz najpiękniejsza już zawsze.

Zamknęła oczy i zapłakała cicho. Czuła bowiem ulgę, tak potężną, że nie zamierzała udawać silnej. Była silna przez wszystkie te długie miesiące, a teraz... teraz zasługiwała na płacz.

— Castiel... — Z jej ust ponownie padło imię malca. Uniosła powieki i napotkała spojrzenie Devlina. — Przepraszam. Nie wiedziałam, że... — Urwała, nagle czując nieprzyjemny uścisk w piersi. — Aria oszczędziła mnie, ponieważ zorientowała się, że noszę pod sercem twojego syna. Nie miałam o tym pojęcia, dopóki nie trafiłam w jej ręce...

Król dotknął jej policzka.

— Gdybym wiedział, że wciąż żyjesz... — Urwał. — Musiałaś przejść tak wiele...

— Aria była dla mnie dobra, dopóki nie urodziłam. Gdy Castiel przyszedł na świat, wyrwała mi go z rąk, a potem wsadziła mnie do lochu, pozwalając, abym widywała go raz na kilka dni...

Devlin przełknął z trudem.

— Zapłacą za wszystko, co wam zrobili — obiecał. — Zniszczę ich, a potem przyprowadzę tutaj, aby padli ci do stóp i błagali o litość. Wówczas... — Dotknął czubkiem palca jej drżącej wargi. — Wówczas pozwolę, aby spłonęli w promieniach słońca, a ostatnim, co dane im będzie ujrzeć, najdroższa... Będzie korona zdobiąca twą głowę.

Carmen zadrżała pod wpływem jego dotyku i intensywności spojrzenia.

Nie chciała ani tronu, ani korony. Nie potrzebowała brylantów, złota i bogactw. Nie musiała mieszkać w pałacu i sypiać w ogromnej komnacie.

Chciała jedynie... móc w spokoju i bezpieczeństwie obserwować, jak Castiel dorasta, będąc dzieckiem, a nie więźniem.

— Odpocznij — polecił łagodnym głosem.

— Zostaniesz ze mną?

— Nie dzisiaj. — Pogładził jej policzek. Miał delikatny, chłodny dotyk. — Jest coś, co muszę zrobić, gdy nastanie noc. Gdy to uczynię, wrócę do ciebie... — Zawahał się. — Do was.

— Obiecaj mi to — szepnęła. — Obiecaj, że już nigdy nie będziemy musieli się rozstawać.

— Obiecuję — odparł bez wahania. — Przed laty oddałem ci swe serce i wciąż należy ono tylko do ciebie, najdroższa. — Pochylił się, by przycisnąć zimne wargi do jej czoła. — Śpij — szepnął, a w jego słowach kryło się coś więcej niż tylko polecenie.

Odsunął się i spojrzał na jej piękną, spokojną twarz. Użył zaklęcia, by zdjąć z jej ciała i umysłu zmęczenie i ból. Umieścił na ich miejscu spokój. Carmen zasnęła i tej nocy żaden koszmar nie miał jej nawiedzić.

Devlin opuścił komnaty, pokonał korytarze pałacu. Przy wyjściu natknął się na Juliana.

— Dlaczego mam przeczucie, że zamierzasz zrobić coś głupiego? — zagadnął. — Mały zasnął — dodał, gdy Król obdarzył go spojrzeniem. — Wiesz, że zabijając którąkolwiek z nich, wypowiadasz wojnę całemu królestwu?

Devlin nie wydawał się ani zbytnio przejęty, ani wzruszony tym faktem. Znał cenę tego, co zamierzał zrobić.

— Każdy, kto odważy się podnieść rękę na królową, niechybnie ją straci — zacytował jedno z praw wampirów.

— Ale Carmen przecież nie jest... — Julian urwał. — Och... — Cofnął się o krok, kryjąc w mroku.

— Zaopiekuj się nimi — polecił, popychając ciężkie drzwi. — Niebawem wrócę.

— Z dwiema głowami w rękach? — zapytał.

— Jeszcze nie zdecydowałem, czy odetnę im głowy, czy wyrwę serca — rzucił, wychodząc z pałacu. 



J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz