Rozdział 28

33.2K 2.3K 1.3K
                                    

W świecie wampirów istniały prawa, których nawet król nie mógł złamać. Rachunki zawsze musiały zostać wyrównane, długi płacone, a śmierć zadośćuczyniona. Korona nie ochroniła jego ojca przed zapłatą za popełnione grzechy i nie miała uchronić także jego.

Devlin wiedział, że musiał sam oddać się w ręce Miriam, nim Aria zdoła spostrzec, że kłamał. Na tym świecie istniał bowiem ktoś, kto był dla niego równie cenny, że jego śmierć zdołałaby wyrównać rachunki.

— Miejmy to za sobą — odparł w końcu, odkładając kielich z krwią na blat ciężkiego stołu. Uniósł głowę i napotkał spojrzenie królowej. — Zabiłem twego jedynego syna i jestem gotów oddać ci to, czego tylko zapragniesz, abyś zadośćuczynić haniebnego czynu.

— Chcę serce — wtrąciła Miriam. — Chcę twoje serce, Devlinie — dodała. — Wyrwę je z twojej piersi i zgniotę we własnej dłoni, z rozkoszą patrząc, jak wypuszczasz z płuc ostatni oddech.

Król ruchem dłoni zdołał powstrzymać Juliana, nim ten wydusił z siebie choćby słowo. Nawet korona nie czyniła go ponad prawem, które lata temu zabiło jego ojca.

— Niech więc tak się stanie — rzekł.

— Devlinie. — Julian poruszył się nerwowo. Zamarł jednak, gdy brat obdarzył go spojrzeniem.

— Kwiat, Julianie — odparł. — Ten, który rośnie w samym sercu ogrodu. Ten najpiękniejszy. O płatkach białych niczym śnieg. Zaopiekuj się nim. To jedyna prośba, jaką do ciebie kieruję.

— Ale... — Urwał, gdy Devlin wstał. Czarny płaszcz zatrzepotał na wietrze.

Miriam również się podniosła. Aria cofnęła się o krok, zupełnie jakby była cieniem, a nie żywą istotą. 

***

Carmen nie zamierzała po prostu wpaść do pałacu. Była przecież tylko śmiertelną dziewczyną, więc istniała naprawdę niewielka szansa, że w starciu z tym, co zagrażało Devlinowi, odniesie zwycięstwo.

Potrzebowała planu i całkiem dobrej kryjówki.

Ogród Martwych Dusz zdawał się idealnym, lecz nieco przerażającym miejscem. Carmen starała się nie patrzeć na otaczającą ją ciemność, gdy wdrapywała się na jedno z wyschniętych, starych drzew. Czarny płaszcz pozwalał jej wtopić się w mrok i pozostać niezauważoną.

Usadowiła się na jednej z grubszych gałęzi. Nasunęła kaptur na głowę i powiodła spojrzeniem po ścianach pałacu. Kilka sekund zajęło jej dostrzeżenie ruchu w szerokich okiennicach jadalni.

Ujrzała kobietę o białych włosach oraz Devlina. Stali naprzeciw siebie i wyglądali niczym postacie wyjęte wprost ze starej księgi.

Słowa nimfy rozbrzmiały w jej głowie niczym uporczywy szept – ''Tylko ty zdołasz go ocalić''.

Nimfy co prawda nie mogły kłamać, ale potrafiły doskonale zwodzić i ukazywać kłamstwo w taki sposób, że zdawało się ono prawdą. Były podstępnymi, zepsutymi istotami, które za nic miały empatię i uczucia innych.

Carmen zmarszczyła brwi, gdy dostrzegła coś błyszczącego w rękawie sukni jasnowłosej kobiety. Sięgnęła za ramię i chwyciła swój łuk oraz dobyła jedną z ostrych strzał. Naciągnęła cięciwę i zamarła w takiej pozycji.

Owe błyszczące ''coś'' mogło być równie dobrze biżuterią lub elementem stroju.

Wstrzymała oddech. Śledzenie sytuacji w mroku i ciemności, na dodatek pośrodku gałęzi martwego drzewa, było doprawdy trudnym zadaniem.

Jeżeli kobieta była wampirem lub elfem, strzał w serce jej nie zabije, ale osłabi na kilka dłuższych chwil. Jeżeli była nimfą lub czarownicą, padnie martwa w zaledwie ułamek sekundy.

Carmen mocniej zaciągnęła cięciwę, obserwując ruchy bladych dłoni postaci, która dobyła z rękawa swojej sukni błyszczący sztylet.

Czuła bicie swego serca, krew płynącą przez żyły i oddech, który boleśnie utkwił w jej płucach. Poruszyła obolałym barkiem i strzeliła. 

***

Devlin nie patrzył na ostrze sztyletu, które błysnęło w słabym świetle lamp. Nie myślał o tym, co miało niebawem nadejść. Myślał tylko o niej.

Żywił nadzieję, że posłuchała jego rady, gdy poprosił, aby na niego nie czekała. Nigdy bowiem nie zamierzał wrócić. Od początku wiedział, jaką cenę będzie musiał ponieść za śmierć Gabriela. I był gotów to zrobić.

Cóż... Tak sądził, dopóki nie ujrzał jej oczami wyobraźni. Jej długich, białych włosów, które powiewały na lekkim wietrze. Jego Carmen stąpała radośnie na łące pełnej pięknych kwiatów, ubrana jedynie w zwiewną sukienkę i lekki uśmiech.

Odwrócił głowę, gdy dostrzegł, że Aria skupiła spojrzenie na czymś, co znajdowało się za oknami.

Sekundę później w jej dłoni utkwiła strzała. Aria zatrzymała ją kawałek przed sercem swej matki. Kolejna sekunda. Strzała z trzaskiem upadła na marmurową posadzkę. Aria zniknęła, aby w trzeciej sekundzie ponownie stanąć pośrodku jadalni.

Devlin poczuł nieprzyjemny, potężny ból w sercu, gdy ujrzał dłonie czarownicy, które zacisnęły się na drobnych ramionach postaci odzianej w czarną pelerynę. Aria szarpnięciem zerwała kaptur z jej głowy, ukazując kaskadę białych włosów.

Musiał stoczyć jakże nierówną walkę, której wynik był już właściwie przesądzony. Gdy tylko ją ujrzał, jego martwe serce zabiło tak mocno i szybko, że z płuc uleciało ciężkie, żałosne westchnienie.

Na wszystkie diabły, kochał ją tak bardzo, że już sam jej widok roztrzaskał mur, który zdołał wokół siebie wybudować.

— Król skłamał. — Aria uśmiechnęła się, mocniej wbijając długie paznokcie w ramiona Carmen, która drgnęła. — Nie możesz wyrwać mu serca, matko, bowiem oddał je tej śmiertelnej dziewczynie, która przed chwilą próbowała cię zabić.

Devlin nie odrywał spojrzenia od przerażonych oczu jasnowłosej. Nie ruszył się nawet o krok. Być może pierwszy raz w swym nieśmiertelnym życiu nie wiedział, co właściwie powinien począć.

— Doprawdy? — Miriam uśmiechnęła się z wyższością. — Więc jej śmierć zdoła spłacić dług i wyrównać rachunki...

— Nie — wtrącił. Jeżeli kłamstwo było ostatnią deską ratunku, zamierzał desperacko się jej pochwycić. — Nie mam pojęcia, kim ona jest...

— Kłamiesz. — Aria nie pozwoliła mu dokończyć. — Gdy tylko ją ujrzałeś, twoje serce zabiło mocniej. Słyszę je teraz, gdy niemal pęka z rozpaczy, bowiem wiesz, że ta dziewczyna musi umrzeć właśnie przez ciebie. Słyszę bicie serca każdej żywej i martwej istoty w tym pałacu... Każdej. — Podkreśliła. — Matko... — Spojrzała na Miriam.

— Zrób to, co do ciebie należy — poleciła królowa.

Julian zerwał się gwałtownie z miejsca, gdy czarownica objęła chudymi dłońmi policzki Carmen. Sekundę później ciszę przerwał dźwięk, który mógł być zarówno trzaskiem łamanych kości dziewczyny, jak i pękającym sercem króla.

Nigdy nie przypuszczał, że zdoła odczuć tak potężny ból. Jego ramiona opadły, obraz przed oczami na moment stał się jedynie plamą barw.

Usłyszał jedynie jej ciało, opadające na marmurową posadzkę. Krzyk Juliana. Odgłos własnego, martwego serca, które rozsypało się niczym roztrzaskane szkło.

W całym tym bólu, w tej rozpaczy, zdołał pomyśleć tylko o tym, iż nie zdążył powiedzieć Carmen, że była dla niego cenniejsza niż cokolwiek innego. Że kochał ją swym martwym, zepsutym sercem. 



J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz