Jasną, marmurową posadzkę przykrywała warstwa ciemnej krwi.
Krew wampirów, szczególnie tych szlachetnie urodzonych miała czarną barwę. Gabriel, choć w gruncie rzeczy należał przecież do rodziny królewskiej, był wampirem jedynie w połowie. Spłodzony z wampirzycy i elfa posiadał więc nieco ciemniejszą krew niż inne stworzenia, nie jednak w pełni czarną.
Odgłos kroków sprawił, że Devlin w końcu oderwał spojrzenie od ubrudzonej krwią podłogi i, nabierając głęboki oddech, przeniósł wzrok na Juliana. Szatyn, krzywiąc się nieznacznie, podszedł do brata.
— Powinieneś odpoczywać — upomniał go surowym tonem Devlin.
— To tylko złamana ręka. Zagoi się za godzinę lub dwie. — Wzruszył zdrowym ramieniem. — Co z Carmen?
— Zasnęła — odparł. — Po prostu się przestraszyła, nic jej nie będzie... — Odetchnął głęboko. — Trzymaj się od niej z daleka przez dwa lub trzy dni, dopóki rana na jej przedramieniu nie zacznie się goić. Jesteś osłabiony, jeżeli poczujesz zapach jej krwi, możesz nie być w stanie powstrzymać pragnienia...
— Była gotowa za mnie umrzeć — wtrącił Julian. Na jego twarz cieniem rzucił się grymas smutku i złości. — Rozcięła sobie rękę, że mnie uratować, Devlinie. — Jego ramiona opadły. — Choć nie jestem niczym więcej niż potworem, którego nauczona jest się obawiać. Być może oni nie są tak słabi, jak wszyscy przypuszczamy...
— Oni? — Devlin uniósł brew.
— Śmiertelnicy.
— Są słabi, Julianie... Umierają, ich życie trwa zaledwie ułamek sekundy, mgnienie oka.
— Czyż to więc nie zabawne? Doskonale wiedzą, jak kruche jest ich życie, a zdają się absolutnie go nie doceniać. — Pokręcił głową z rozbawieniem.
— Powinienem zajrzeć do Carmen. — Cofnął się o krok, krzyżując dłonie za plecami. — Trzymaj się z daleka przez jakiś czas. — Ruszył w kierunku wyjścia z jadalni.
— Oni tak tego nie zostawią, wiesz o tym, prawda? — Głos Juliana sprawił, że Devlin przystanął. — Śmierć Gabriela musi zostać pomszczona. Oni przyjdą...
— Wtedy będę gotów — wtrącił. — Nie zapominaj kim jestem, Julianie.
Szatyn przełknął z trudem i odpowiedział jedynie skinieniem, odprowadzając swego brata spojrzeniem.
— Nigdy nie zapomniałem, kim jesteś, Devlinie — mruknął pod nosem, po czym przeniósł wzrok na brudną od krwi podłogę.
***
Gdy zjawił się w swej komnacie, w jej mroku dostrzegł sylwetkę Carmen na ogromnym łożu. Spała, zwrócona plecami do wyjścia, przykryta jedynie cienką warstwą satynowej pościeli.
Pozbył się czarnego płaszcza, podwinął rękawy ciemnej koszuli i udał się do łazienki, aby zmyć resztki krwi ze swoich dłoni. Wróciwszy do sypialni spostrzegł, że jasnowłosa poruszyła się nerwowo, mrucząc coś pod nosem.
Serce zapiekło go boleśnie, gdy dostrzegł grymas bólu na jej pięknej twarzy. Od chwili, w której ujrzał ją, w tamtym lesie, wczesnym rankiem, czuł każdą jej emocję. Strach, ból, radość i smutek. Przeżywał to wszystko wraz z nią, cierpiał, gdy ona cierpiała i był szczęśliwy, gdy ona była szczęśliwa.
Unormował oddech, który niebezpiecznie przyśpieszył i w jednej sekundzie zjawił się tuż obok łóżka. Przysiadł na jego brzegu w tym samym momencie, w którym z gardła Carmen wyrwało się zduszone jęknięcie.
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.