Devlin wiedział, że tego dnia próg pałacu przekroczy ktoś, kogo stopa nie powinna była stanąć pośród murów jego domu. Nie był więc zdziwiony, gdy jego posiłek przerwało pojawienie się służącego, który oznajmił przybycie gości.
— Goście? — Julian uniósł głowę, podczas gdy król odstawił kielich z krwią na blat długiego stołu i polecił:
— Niech wejdą.
Służący zniknął, aby wrócić po zaledwie kilku sekundach i zapowiedzieć:
— Królowa Miriam, władczyni wampirów z południa. — Pokłonił się nisko. — Oraz Aria, jej córka.
Julian zerwał się na równe nogi w tej samej chwili, w której próg jadalni przekroczyła niska, szczupła kobieta o włosach białych niczym śnieg i oczach barwy szmaragdów. Tuż za nim, jak cień wsunęła się jej córka, której chudą sylwetkę od góry do dołu spowijała czerwień równie ciemna, co krew, która wypełniała stojące na stołach kielichy.
— Przybyłaś więc. — Devlin uniósł podbródek. Nie powstał. Jako król nie musiał przed nikim się kłaniać. — Bez uprzedzenia.
— Jesteśmy rodziną. — Królowa Miriam przystanęła. Aria zatrzymała się tuż za jej ramieniem.
— Więc powinnaś doskonale wiedzieć, jak bardzo nie znoszę niezapowiedzianych gości. — Głos miał spokojny, niezapowiedzianych gości. Usiądźcie — polecił, zerkając na Juliana, który wciąż milczał.
Miriam zasiadła po drugiej stronie ciężkiego stołu. Aria wciąż stała o krok za nią. Julian powoli opadł na krzesło.
— Czym zawdzięczam ową wizytę? — Devlin nie odrywał spojrzenia od kobiety, która niegdyś była siostrą jego ojca. Teraz jednak... Cóż, wydawała mu się dziwnie obca.
— Gabriel — oznajmiła.
— Naturalnie. — Chwycił kielich i uniósł go do swych ust.
— Przed miesiącem wyjechał w podróż. Miał zawitać również do twego pałacu. Nie powrócił jednak aż po dziś dzień. Zastanawiałam się, więc czy być może obecnie tutaj nie przebywa...
— Ależ jest tutaj. — Devlin uśmiechnął się kącikiem ust.
— Devlinie. — Głos Juliana był niewiele głośniejszy niż szept. — Jesteśmy wielce uradowani z twej wizyty, ciotko. — Zwrócił się do Miriam. — A także twojej, kuzynko. — Spojrzał na Arię. Jej blada twarz pozostawała niewzruszona.
Aria nie była bowiem wampirem pełnej krwi. Podobnie jak Gabriel, którego ojcem był elf, córka Miriam miała w sobie coś więcej — była czarownicą. Jedną z najpotężniejszych czarownic, jakie stąpały po tych ziemiach.
— Gabriel jednak opuścił mury tego pałacu...
— Słowa, które opuszczają twe usta to czyste brednie, bracie — wtrącił Devlin. — Gabriel w istocie złożył mi wizytę, jednak nigdy nie opuścił tego miejsca. — Nabrał w płuca głęboki oddech.
— Mogę więc z nim porozmawiać? — zapytała Miriam.
— Nie sądzę, aby był skory do rozmów, ale możesz się z nim zobaczyć...
— Devlinie. — Ramiona Juliana opadły.
— Jest tutaj, przy tym stole.
— Tutaj? — Aria w końcu zdobyła się na wypowiedzenie choćby słowa. Powiodła wzrokiem po pomieszczeniu, wciąż pozostając bardzo czujną.
Devlin wstał i w jednej dłoni dzierżąc kielich z krwią, wolnym krokiem ruszył wzdłuż stołu.
— Zdajecie sobie sprawę, że to nie wilgotna ziemia jest najlepszym miejscem, do posadzenia kwiatów? — zaczął. — Są nimi wampirze prochy. Podobno po śmierci dar nieśmiertelności pozostaje w naszych ciałach, nawet gdy zostają one spalone. Dlatego kwiaty tak doskonale rosną na szczątkach wampirów. Zaczerpnąłem tę wiedzę z pewnej starej księgi i postanowiłem wcielić ją w życie. Nie miałem, co prawda, żadnego zbędnego wampira pod ręką, ale cierpliwość okazała się opłacalna. — Zamilkł na moment. Na twarzy Miriam dostrzegł bowiem cień. Zrozumiała znaczenie jego słów. — Gabriel zjawił się tutaj i nieco zaszedł mi za skórę, czyniąc tym samym okazję na wypróbowanie tego sposobu. — Przystanął pośrodku stołu. Spojrzał na okrągłą donicę, w której spoczywały białe kwiaty, a potem posłał w kierunku Arii i Miriam lekki uśmiech. — Czyż nie są piękne?
— Zabiłeś go — szepnęła czarownica.
— Cóż, prościej rzecz ujmując, tak. — Uniósł podbródek.
Miriam wstała. Jeżeli śmierć syna w jakimś stopniu ją zabolała, nie dała po sobie tego poznać. Była zimna i obojętna, tak samo jak jej brat.
— Wiesz więc, co to oznacza? Zabiłeś mego syna, księcia wampirów południa. Nasze prawo nakazuje, bym odebrała ci to, co ty odebrałeś mi. Nawet korona cię przed tym nie uchroni. Oddaj mi więc to, co najbardziej kochasz.
— Nie kocham niczego — odparł spokojnie. — Nie ma tym świecie rzeczy, ani osoby, która byłaby dla mnie dość cenna, byś mogła dzięki niej wyrównać swój dług. Usiądź więc i pozwól, abym nakarmił ciebie i twoją córkę, jako zadośćuczynienie za to, co ci odebrałem.
— Posiłek nie zwróci mi syna. Niech jednak tak się stanie. — Skinęła na Arię, która posłusznie zasiadła u jej boku.
Devlin odwrócił się, unikając spojrzenia, jakie posłał mu Julian i również usiadł przy stole.
***
Carmen pochyliła się, nabrała w dłonie sporą ilość zimnej wody i przepłukała nią zmęczoną twarz. Jej wędrówka trwała już drugi dzień. Nie jadła niczego prócz malin, które zdołała znaleźć w lesie. Piła tylko wodę ze strumyków.
Usiadła na miękkiej trawie i uniosła głowę, by spojrzeć na górujący nad konarami drzew księżyc. Łuk spoczywał kawałek dalej. Dotąd nie musiała go używać, bowiem w lesie nie napotkała żadnego zagrożenia.
Nie była pewna, jak wiele dzieliło ją jeszcze od pałacu Devlina. Dzień drogi lub dwa. Była już jednak znacznie bliżej niż do miasta ludzi.
Gdy ponownie zbliżyła się do strumienia, aby przed ponownym ruszeniem w drogę napić się wody, w tafli nie ujrzała własnego odbicia, a znajomą twarz.
Odsunęła się gwałtownie, gdy nimfa wodna wyłoniła się spod powierzchni. Twarz miała nienaturalnie bladą, a długie włosy suche i delikatnie falujące.
— Twa głupa bywa zaskakująca, śmiertelna istoto. — Wsparła dłonie o piaszczysty brzeg. — Wracasz z więzienia, z którego cudem udało ci się wydostać.
Carmen wstała na równe nogi, zbierając z ziemi łuk.
— On umrze — zawołała za nią.
Jasnowłosa przystanęła. Spojrzała przez ramię.
— On? Mówisz o Devlinie? — zapytała. Nimfa przytaknęła.
— Do pałacu zawitali nieproszeni goście. Długi muszą zostać spłacone. Śmierć nigdy nie pozostaje bez pokrycia. Nie wśród wampirów. Pałac spłynie krwią króla, nim nastanie świt.
— Nie... Devlin jest zbyt potężny, aby ktokolwiek go skrzywdził.
— Mylisz się, dziewczyno. — Pokręciła głową. — Nie znasz tego świata. Jest dla ciebie zupełnie obcy. Król umrze, jeżeli nie dotrzesz tam w porę...
— Co ja mam z tym wspólnego?
— Możesz spłacić jego dług, śmiertelniczko. Oddał ci swe serce, więc teraz tylko ty możesz uchronić go przed śmiercią. Pośpiesz się jednak. Czas ucieka, a życie króla zmierza ku końcowi...
Carmen cofnęła się o krok. Gałązka trzasnęła pod podeszwą jej buta.
— Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?
— Znasz legendy o nimfach — szepnęła.
Carmen skinęła. Owszem, usłyszała wiele legend.
Nimfy nie potrafiły kłamać.
J.B.H
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.