Rozdział 26

36.4K 2.5K 827
                                    

W chwili, w której Carmen weszła za mur i ponownie znalazła się w swym dawnym domu, poczuła się dziwnie obco i nieswojo. Łzy, które spływały po jej policzkach sprawiły, że słowa i obrazy docierały do niej jakby przez mgłę.

Nie zarejestrowała momentu, gdy Kol pochwycił ją w silne objęcia swoich ramion, a potem poprowadził w kierunku budynku, który niegdyś był jej domem. Uniosła głowę i wśród tłumu, jaki zgromadziło jej przybycie, odnalazła wzrok ojca. Na jego twarzy nie malowało się jednak szczęści, czy ulga, a trwoga i zamyślenie.

— Kol — szepnęła.

— W porządku. — Przekroczyli próg, kryjąc cię przed zaciekawionymi spojrzeniami. — Jesteś bezpieczna, Carmen — zapewnił, w końcu wypuszczając ją z objęć. Zacisnął silne dłonie na jej ramionach i odnalazł spojrzenie siostry. — Jakim cudem udało ci się od niego uciec? — zapytał.

Carmen pokręciła głową, starając się zapanować nad łzami. To zapewne one sprawiły, że Kol odniósł mylne wrażenie.

— Pokonałaś sama cały las? — Rozejrzał się dookoła, a potem posadził ją na materacu twardego łóżka. — Musisz być głodna i spragniona. Poczekaj tutaj...

— Kol. — Zacisnęła drżącą dłoń na jego nadgarstku, nie pozwalając mu odejść.

— Spokojnie — szepnął. — Jesteś bezpieczna. On już cię nie skrzywdzi — dodał, nim opuścił budynek, zostawiając ją samą w pustym pokoju, który niegdyś był jej sypialnią.

Carmen powiodła wzrokiem po bladych ścianach. Jej brat, a także reszta mieszkańców miasta ludzi sądzili, że cudem wyrwała się z rąk króla. Nie mieli absolutnie żadnego pojęcia, że gdyby tylko miała wybór, nigdy nie opuściłaby pałacu. Nie zamierzała jednak wyprowadzać ich z błędu. Nie teraz. To nie miało znaczenia.

Nigdy bowiem nie byliby w stanie jej zrozumieć. Od lat mieszkali za murem, żyjąc w przekonaniu, że wampiry były krwiożerczymi, pozbawionymi serca istotami. Jak więc mogłaby przekonać ich wszystkich, że ten, który wzbudzał w nich największy strach, sam oddał jej swe serce?

Poderwała głowę, gdy ciszę przerwał trzask drzwi. Maxim znalazł się tuż przy niej, zanim Carmen zdołała zareagować. Chwycił jej podbródek i mocno przechylił głowę córki w bok, odsłaniając szyję.

— To boli — syknęła.

— Ojcze. — Kol pojawił się tuż za ramieniem mężczyzny. Starał się go odciągnąć, ale był zbyt słaby, aby jego starania przyniosły jakikolwiek efekt. — Co ty wyprawiasz?

— Patrzę, czy nie jest jedną z nich — warknął, mocniej przechylając głowę jasnowłosej. Carmen jęknęła, gdy jej kark przeszył ostry ból. — Szukam śladów po ugryzieniu.

— Przestań! — krzyknęła, zrywając się na równe nogi.

Pragnęła uciec od ojca, od Kola, od nich wszystkich. Wcisnęła drobne ciało w kąt pomieszczenia, dygocząc z przerażenie i świadomości, że to miejsce już nie było i nigdy nie będzie jej domem.

— Chyba nie sądzisz, że jestem w stanie uwierzyć, iż ten potwór trzymał się przy sobie tylko po to, aby ostatecznie pozwolić ci odejść? — prychnął, agresywnym ruchem przeczesując kosmyki siwych włosów.

— Devlin mnie nie przemienił...

— Nazywasz to coś imieniem? — wtrącił, a potem pokręcił głową, wyraźnie rozczarowany. Następnie zwrócił się do Kola: — Dopilnuj, aby nie wychodziła z tego pokoju. Dopóki się nie opamięta, pozostanie w zamknięciu — rzucił przez ramię, nim wyminął swojego syna i zniknął w blasku słońca.

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz