Rozdział 15

46.5K 2.9K 1.7K
                                    

Carmen krążyła nerwowo po pałacowym korytarzu, ignorując fakt, że jej biała sukienka była brudna i kompletnie przemoczona.

Serce boleśnie waliło w jej piersi. Nie spała cały dzień, a także większość nocy, która wciąż jeszcze trwała. Nie potrafiła jednak skupić się na zmęczeniu. Nie do chwili, w której ogromne drzwi jednej z komnaty w końcu się otworzyły.

Z pomieszczenia wyłoniła się szczupła sylwetka wysokiej, chudej kobiety o pięknej, bladej twarzy. Nie była jednak wampirem, a nimfą wodną. Lekko niebieskawy kolor jej włosów wyraźnie to sugerował.

Carmen podbiegła do niej tak gwałtownie, że kobieta niemal podskoczyła.

— Co z nim? — zapytała. — Czy Julian...

— Żyje — wtrąciła.

Carmen odetchnęła z ulgą. Od chwili, w której wrócili do zamku, nie odstąpiła Juliana nawet na krok. Dopiero nimfa zdołała wypchnąć ją za drzwi.

Czuła się bowiem nieco winna stanu zdrowia księcia wampirów. Przecież to stworzenia jej pokroju mu to zrobiły.

— Znalazłam w jego organizmie pyłek kwiatów, który jest wysoce szkodliwy dla wszystkich istot. Sądzę, że ktoś umieścił go w zatrutej krwi. Na szczęście pomoc nadeszła w porę — oznajmiła.

— Mogę go zobaczyć?

Nifma w ostatniej chwili zastąpiła Carmen drogę.

— Książę Julian potrzebuje snu, aby jego organizm w pełni się zregenerował. Zalecam więc ciszę i spokój. Powinien zbudzić się za dzień lub dwa.

— Oh... — Jasnowłosa cofnęła się o krok. — Dziękuję za...

— To mój obowiązek względem króla — wtrąciła. — Trafię do wyjścia — rzuciła przez ramię.

Carmen w milczeniu obserwowała oddalającą się sylwetkę nimfy. Potem ponownie spojrzała na drzwi komnaty, aby w końcu samej ruszyć korytarzem.

W pierwszej chwili zamierzała wrócić do swoich pokoi. Równie szybko jednak w jej umyśle pojawił się obraz Devlina, który zniknął, gdy tylko powrócili do pałacu.

Wspięła się więc na jedno z wyższych pięter. Zimny dreszcz przeszył na wskroś jej ciało, gdy znalazła się pośród ciemności.

— Devlinie? — szepnęła w pustkę, ruszając przed siebie. — Julianowi już nic nie grozi. Uzdrowicielka powiedziała, że... — Stanęła przy drzwiach i delikatnie popychając je w tył, przestąpiła próg komnaty.

Słowa utknęły gdzieś w połowie drogi do jej ust, gdy powiodła wzrokiem po pomieszczeniu — ciężkie, mahoniowe łoże z baldachimem, szeroki okna, całkowicie przysłonięte przez zasłony i ciemne, niemal czarne ściany.

Podłoga skrzypnęła pod jej stopą, gdy postawiła krok w przód. Sekundę później gdzieś za jej plecami rozległ się odgłos otwierających się drzwi. Odwróciła się więc gwałtownie i wstrzymała oddech, gdy ujrzała Devlina — ubranego jedynie w czarne spodni, bez koszuli, z lekko wilgotnymi kosmykami ciemnych włosów, które swobodnie opadały na jego skronie.

Poczuła palące rumieńce na policzkach, gdy, wręcz mimowolnie, spojrzała na jego nagą, umięśnioną klatkę piersiową.

Był idealny, pomyślała. Jak każde nieśmiertelne stworzenie.

Devlin natomiast, niezbyt przejmując się brakiem górnej części swej garderoby, ruszył w kierunku łoża, wymijając Carmen bez słowa.

— Um, ja...

— Co z Julianem? — zapytał.

Powiodła za nim wzrokiem i gdy już miała udzielić odpowiedzi, spojrzała na nagą skórę jego pleców. Przez całą długość ramienia barku oraz łopatki ciągnęła się świeża, paskudnie wyglądająca rana.

— Boże... Co ci się stało? — szepnęła, podchodząc bliżej.

— To przez słońce — rzucił przez ramię. — Oddzieliło nas od siebie, gdy znaleźliśmy się przed murem. Gdy później usłyszałem twój krzyk, sądziłem, że będę wystarczająco szybki, aby ich uniknąć, lecz... — Urwał, gdy poczuł jej dotyk.

Carmen nie potrafiła zapanować nad tym odruchem — uniosła dłoń i opuszkami palców musnęła jego skórę, nie dotykając jednak rany.

— Przepraszam. Powinnam była cię wtedy posłuchać...

— Tak — wtrącił, odwracając się.

Dłoń Carmen nagle znalazła się tak blisko jego piersi, że niemal jej dotykała. Ich spojrzenia się spotkały.

— Ale obawiałaś się, że jeżeli wejdę za mur, zabiję ludzi, których tak bardzo sobie cenisz. A to właśnie oni skrzywdzili mego brata...

— Bali się...

— Tak jak ty nieustannie boisz się mnie? — wtrącił. — Dlaczego Juliana nie obdarzasz równie wielkim strachem?

Carmen spuściła wzrok.

— Dlaczego jesteś tym tak bardzo zdziwiony? Jednym tylko ruchem mógłby pozbawić mnie życia...

— Nie masz pojęcia, o czym mówisz...

— Więc mi powiedz. — Poderwała głowę i spojrzała prosto w jego oczy. — Dlaczego mnie tutaj trzymasz? Jaki jest powód? Dlaczego mnie nie zabiłeś?

— Tak trudno jest ci uwierzyć w dobroć mego serca?

— Przez całe życie uczono mnie, że istoty twego pokroju nie mają serca, Devlinie. Na dobranoc opowiadano mi historię o stworzeniach, takich jak ty.

Brunet zacisnął wargi w cienką linię. Potem zrobił gwałtowny ruch — zamknął nadgarstek Carmen w silnym uścisku i, przyłożył jej drobną dłoń do swojej piersi, w miejsce, w którym było serce.

Próbowała wyrwać się spod jego dotyku, lecz tylko przez krótką chwilę. Poczuła bowiem ciepło. Tak inne od tego całego zimna.

— Wbrew wszystkiemu, co słyszałaś, mam serce i na moje własne nieszczęście należy ono tylko do ciebie.

Spojrzała prosto w jego oczy i przełknęła z trudem.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — szepnęła.

— Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?

— Tak... To było wtedy, gdy Julian przywiózł mnie do pałacu...

— Nie — wtrącił. — Po raz pierwszy ujrzałem cię w głębi lasu, gdy dobiłaś konającą sarnę. Ponad wszystko pragnąłem wówczas skosztować twej krwi. Czułem jej słodki smak, słyszałem bicie swojego serca. Ale nie byłem w stanie postawić choćby kroku, bo to głupie serce... — Mocniej przycisnął jej dłoń do swojej piersi. — Podjęło decyzję za mnie. Nie jestem więc w stanie cię skrzywdzić, ani uczynić żadnej rzeczy, która sprawi, że będziesz smutna.

— To... klątwa?

— Tak — przyznał, mówiąc zarówno prawdę, jak i kłamstwo. — Najgorsza, jakiej mogłem doświadczyć...

Dostrzegł łzy w jej oczach. Jego głupie serce ścisnęło się boleśnie.

— Nigdy więcej się mnie nie bój, bo, nie ważne, jak bardzo bym tego pragnął, nie jestem w stanie cię skrzywdzić. Wówczas sam umarłbym z rozpaczy, że nie ma cię u mego boku... — Odsunął jej dłoń od swojego torsu. — Powinnaś wypocząć. Nie spałaś od wielu godzin...

— Devlinie...

— Odejdź, proszę — wtrącił, cofając się o krok. — Odejdź, Carmen. Zmęczenie sprawia, że jesteś smutna, a twój smutek sprawia mi więcej cierpienia, niż promienie słońca.

Usłyszał, jak nabrała głęboki oddech. Potem jej kroki. Wolne i ciche. I skrzypnięcie drzwi.

Został sam wśród ciszy, z ciężko bijącym sercem. 



J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz