Rozdział 12

47.5K 2.7K 2.6K
                                    

Julian z szerokim, błogim uśmiechem uniósł kielich, aż po brzegi wypełniony świeżą, pachnącą krwią. Przysunął go do warg i gdy już miał upić pierwszy, jakże upragniony łyk, ktoś brutalnie wyrwał naczynie z jego dłoni.

— Co... — Zamilkł w połowie zdania, gdy, odwróciwszy głowę, ujrzał swego brata.

Devlin jednym łykiem opróżnił całą zawartość kielicha i, wykrzywiając wargi w grymasie, opadł na ciężkie krzesło, zasiadając tym samym u szczytu stołu. Wydawał się nie tyle zły, co po prostu zmęczony.

— Coś się stało? — Julian poruszył się nerwowo na swoim miejscu. Nagle zapomniał o tym, jak bardzo był spragiony jeszcze chwilę wcześniej. — Poczekaj... — Zmarszczył brwi, pochylając się nad stołem. — Rozszerzone źrenice, przyśpieszone tętno... Na Lucyfera! — Zerwał się gwałtownie na równe nogi. — Chodzi o Carmen? Coś jej zrobiłeś?

— Nie. — Pokręcił głową. — Prawie...

— Co prawie? — wtrącił. — Chyba nie chciałeś wpić jej krwi...

— Nie. Tak. Nie. — Westchnął ciężko.

Julian ponownie usiadł przy stole.

— Z każdą kolejną chwilą trzymanie się od niej z daleka staje się coraz trudniejsze — mruknął, na moment zamykając oczy. — Jednocześnie nie przebywanie przy niej, sprawia, że moje serce...

— Miłość jest dziwna...

— To nie miłość — wtrącił cierpko Devlin.

— Czymkolwiek to jest... — Julian przechylił głowę delikatnie w bok. — Nie zdołasz się tego pozbyć, bracie. Moc, która powiązała cię z Carmen, jest potężniejsza niż zapewne możemy podejrzewać.

Devlin ponownie wykrzywił wargi w grymasie, bowiem doskonale zdawał sobie z tego sprawę. 

***

Nie potrafiła ubrać własnych myśli w słowa.

Nie była pewna, ile czasu spędziła w mroku biblioteki, pochylona nad kartką, która wciąż była pusta. Bała się choćby musnąć papier piórem. A gdyby napisała coś, co później uznałaby za niepotrzebne? Nie chciała marnować papieru, który w świecie za murem był jednym z najcenniejszych skarbów.

W końcu odłożyła pióro i, prostując plecy, powiodła wzrokiem po wnętrzu biblioteki. Za szerokim, wysokimi oknami, gdzieś pomiędzy konarami wysokich drzew, zaczęły pojawić się pierwsze promienie słońca. Carmen odczuła nużące zmęczenie.

Nawet nie spostrzegła, z jaką łatwością zdołała przystosować się do trybu życia, jakie prowadziły wampiry — sen za dnia i w funkcjonowanie w nocy.

Wstała na równe nogi, jednocześnie wygładzając materiał białej sukienki. Zanim jednak ruszyła w kierunku wyjścia, dostrzegła coś pomiędzy wysokimi regałami. Była to kolejna para drzwi, nieco mniejsza od tych, którymi dostała się do biblioteki.

Ciekawość zwyciężyła — Carmen podeszła bliżej, chwyciła złotą klamkę, a w momencie, w którym przestąpiła próg, uderzył ją podmuch kurzu. Kaszlnęła, zasłaniając dłonią usta. Potem zamrugała, aby przyzwyczaić zmęczone spojrzenie do delikatnego blasku, jaki panował w pomieszczeniu, nieco większym od pokoju, który zajmowała.

Wysokie, sięgające sufitu okna z pięknymi witrażami. Kilka mebli przykrytych grubym płótnem, które z kolei zostało przygniecione przez kurz. Nie to jednak najbardziej przykuło uwagę Carmen. Zrobił to unoszący się dookoła przepiękny zapach. Nie potrafiła dokładnie określić, skąd pochodził, bowiem w całym swoim życiu miała niewiele okazji, aby poczuć coś równie urzekającego.

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz