Rozdział 24

41.4K 2.7K 965
                                    

Zbliżamy się do końca 1 części :O


Carmen obudziła się sama w dużym, pustym łożu swojej sypialni. Gdy podniosła się do pozycji siedzącej, długie jasne włosy zsunęły się na jej ramiona. Zdołała zdusić syknięcie, gdy ból przeszył jej ramiona oraz plecy.

Dopiero gdy pierwsza fala tego nieprzyjemnego uczucia minęła, chwyciła przerzuconą przez drewniany zagłówek sukienkę i okryła nią nagie ciało, chroniąc je przed chłodem nocy. Następnie wstała na równe nogi, przeczesując palcami splątane kosmyki.

Stanęła przed wepchniętym w kąt lustrze. Zanim jednak zdołała odsunąć biały materiał i odnaleźć źródło bólu, z czającej się za nim ciemności wyłoniła się postać Devlina.

Carmen jęknęła cicho, gdy jego zimne wargi musnęły jej kark, a potem przesunęły się na szyję.

Zdołała zapomnieć o bólu, aż do chwili, w której Devlin zsunął ramiączko sukienki, odsłaniając ramię oraz znaczną część pleców, a także widniejące na nich siniaki. Dostrzegła je w odbiciu lustra. Dostrzegła także surową twarz króla i jego spojrzenie, które wyraźnie pociemniało.

— Skrzywdziłem cię...

— Nie. — Pośpiesznie nasunęła sukienkę na swoje ramię. Musiała przygryźć mocno wargi, aby zdusić w sobie jęknięcie. Ból był co prawda dokuczliwy, ale nie na tyle mocny, aby należało się nim przejmować. — To nic... — Odwróciła się, jednak zamilkła, napotykając wzrok bruneta. Na co dzień jego tęczówki miały piękny, fiołkowy odcień. Teraz przykryła je czerń.

— Zawsze sądziłem, że jestem w stanie ochronić cię przed każdym niebezpieczeństwem, ale nigdy nie przypuszczałem, że być może powinienem chronić cię także przed samym sobą...

— Devlinie...

Wykrzywił piękną twarz w grymasie, gdy objęła jego policzki drobnymi dłońmi. Zmusiła, aby spojrzał prosto w jej oczy.

— To tylko wypadek...

— Wypadki są jednorazowe, a to... — Zerknął na jej ramię. — Będzie się powtarzało, ponieważ za każdym razem jest mi coraz trudniej kontrolować własną siłę. Pewnego dnia mogę skrzywdzić cię tak bardzo, że... — Cofnął się o krok. Dłonie Carmen swobodnie opadły wzdłuż jej tułowie. — Być może miłość, jaką cię darzę, jest największym niebezpieczeństwem, jakie może cię spotkać.

Postawiła krok w przód. Pragnęła ruszyć za nim, ponownie go chwycić i nie pozwolić odejść. Ale właśnie wtedy w wejściu do jej komnaty pojawiła się męska sylwetka.

Ramiona Carmen opadły, a spomiędzy jej warg wyrwało się jedno imię:

— Julian.

Rzuciła się w kierunku szatyna, aby po chwili wpaść w jego ramiona.

— Nie przeszkodziłem wam? — zaśmiał się ciepło, odwzajemniając uścisk.

— Nie. Ja i Devlin właśnie... — Zamilkła, gdy odwróciwszy się, nigdzie nie ujrzała bruneta. — Och... — Jej ramiona opadły. Zmusiła się jednak do słabego uśmiechu, gdy ponownie spojrzała na Juliana. — Tęskniłam za tobą.

— Ja za tobą także. — Zaproponował jej dłoń, którą z lekkim skinieniem przyjęła. — Przejdziemy się?

— Z przyjemnością. 

***

— Gdzie byłeś przez cały ten czas? — zapytała, przysiadając na kamiennym brzegu fontanny.

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz