Rozdział 8

50.7K 2.8K 1.3K
                                    

Choć za murami pałacu nastał świt, korytarze więziennych lochów wypełniał mrok tak gęsty i ciężki, że Devlin w pierwszej chwili nie dostrzegł białych włosów Gabriela za grubymi kratami.

Poczuł natomiast słodki zapach krwi. Jej krwi. Krwi Carmen.

Dłuższy moment zajęło mu opanowanie własnych zmysłów — skupił się jedynie nie gniewie, który czuł gdzieś głęboko w swym wnętrzu. Potem przesunął się o krok, dokładnie w tej samej chwili, w której blade policzki Gabriela przywarły do zimnych, mokrych krat.

Devlin przełknął z trudem, gdy spostrzegł zaschniętą krew na jego brodzie.

— Dev — syknął z szerokim uśmiechem. — Przybyłeś, aby mnie zabić?

Brunet uniósł podbródek.

Tak, pomyślał. Ponad wszystko pragnął bowiem rozszarpać gardło Gabriela. Nie mógł jednak tego uczynić. Nie teraz. Jeszcze nie.

— Oh, oczywiście, że mnie zabijesz. — Jasnowłosy przymknął powieki i zaśmiał się histerycznym, piskliwym śmiechem. — Nie masz innego wyjścia, skoro poznałem twój słodki, kuszący, białowłosy sekret, prawda? — Otworzył oczy, które błysnęły ostro. — Nie masz pojęcia, w co się wpakowałeś, kuzynie. Król, a już zwłaszcza król wampirów, nie powinien mieć słabości. Chcesz pozwolić, aby jedna śmiertelniczka zniszczyła wszystko, co posiadasz?

— Na twoim miejscu, Gabrielu — wtrącił bez cienia emocji w aksamitnym głosie — zważałbym na słowa.

— Ah, tak. — Odchylił głowę w tył. — Jesteśmy rodziną, Devlinie. Mogę ci pomóc. Wypuść mnie. Pozbędę się twego problemu. — Przycisnął czoło do krat. — Będę delikatny... Kto wie, może nawet jej się to spodoba?

Gabriel zamilkł, gdy zimna niczym lód dłoń bruneta zacisnęła się na jego gardle, odbierając mu oddech.

— Wiesz... — wydukał z trudem. Jego głos był słaby. — Wiesz, że to jedyne dobre wyjście, prawda, Devlinie? Wiesz, co stało się z ostatnim wampirem, który wpoił się w śmiertelną istotę? Jak to się skończyło... — Syknął, gdy Devlin mocniej ścisnął jego gardło. — Ona musi umrzeć...

— Devlinie! — Głos Juliana rozbrzmiał gdzieś w oddali.

Brunet zamknął oczy. Rozluźnił uścisk, pozwalając, aby Gabriel z głośnym kaszlem osunął się na wilgotną podłogę celi. Potem cofnął się o krok i, unosząc powieki, ruszył w kierunku wyjścia.

Julian popędził za nim, doganiając go dopiero w połowie długiego, wąskiego korytarza.

— Co zamierzasz zrobić, bracie? — zapytał.

Devlin przystanął. W panującym dookoła mroku jego sylwetka wydawała się jeszcze wyższa.

— Jeżeli go zabijesz, jego matka zapragnie zemsty. Jeżeli natomiast go wypuścisz...

— Wszyscy dowiedzą się o Carmen — dokończył. Nie mógł na to pozwolić. — Dopilnuj, aby nie dostawał świeżej krwi — dodał, ruszając przed siebie.

— Chcesz go zagłodzić? — zawołał za nim Julian. Nie doczekał się jednak żadnej odpowiedzi. 

***

Popchnął ciężkie drzwi, które otworzyły się powoli z głośnym skrzypnięciem. Następnie przekroczył próg i znalazł się w ogromnym pomieszczeniu. Carmen wciąż spała, zwrócona twarzą ku sufitowi, w brudnej od własnej krwi błękitnej sukience.

Devlin przysiadł na brzegu materaca. Wciąż miał na sobie czarny, długi płaszcz.

Przesunął spojrzeniem po sylwetce jasnowłosej — jej klatka piersiowa unosiła się miarowo, szczupłą szyję otaczał bandaż, nie tak biały i czysty jak kilka godzin wcześniej. Teraz był brudny od krwi, której zapach roznosił się w pomieszczeniu.

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz