Minęły dwa lata.
Pełne bólu, tęsknoty i samotności i choć teraz miał ją na wyciągnięcie ręki, gdy uniósł dłoń, nie potrafił zdobyć się na to, aby ją dotknąć. Obawiał się, że jeżeli tylko to uczyni, Carmen rozpadnie się, a on nie był gotów stracić ją po raz kolejny.
Przysiadł na brzegu łoża w swojej komnacie i utkwił spojrzenie w jej bladej twarzy. Wydawała się jeszcze drobniejsza niż wtedy, kiedy przybyła do jego pałacu po raz pierwszy. Leżała bez ruchu, z dłońmi splecionymi na mostu. I choć jej klatka piersiowa unosiła się, ruchy te były nienaturalnie wolne.
Odwrócił wzrok.
Gdyby posiadał w sobie jeszcze choć odrobinę serca, zapewne właśnie by pękło.
Potem wstał, poprawiając poły czarnego płaszcza. Na korytarzu natknął się na Juliana, który krążył nerwowo.
— Obudziła się? — Przystanął gwałtownie.
— Nie — odparł jedynie.
— Nimfy twierdzą, że jej stan nie jest najlepszy. Przypuszczają, że była głodzona przez wiele... — Zamilkł, dostrzegając, że Devlin odwrócił wzrok. — Obudzi się. Niebawem.
Król skinął, a potem bez słowa ruszył korytarzem.
— Powinieneś z nim porozmawiać. — Słowa Juliana sprawiły, że zamarł. I choć książę wiedział, iż jego brat znał prawdę, dodał: — On jest...
— Wiem, kim jest — wtrącił. Nagle poczuł się tak bardzo zmęczony. — Wiem, Julianie — dodał, nieco spokojniej. — Wiedzę, jak bardzo jest do mnie podobny.
Książę skinął.
— Znajdziesz go w ogrodzie — oznajmił jedynie.
Devlin ruszył dalej pałacowym korytarzem. Przystanął dopiero przy schodach. Gdyby udał się w górę, dotarłby do swego gabinetu. Na dole mieścił się natomiast ogród.
Zamknął oczy na dłuższy moment, a gdy ponownie je otworzył, ruszył schodami w dół. Na zewnątrz zapadł zmrok, więc gdy dotarł do ogrodu, jego twarz oświetlił blady blask księżyca.
Dostrzegł chłopca przy fontannie. Malec siedział na murku. Miał ściągnięte ramiona i spuszczoną głowę. Uderzał piętami o kamień.
Devlin zdołał postawić zaledwie krok, nim ponownie się zatrzymał. Bowiem nagle, właśnie w tej chwili, całkowicie uświadomił sobie, że ten mały chłopiec był... był jego synem.
Odetchnął głęboko, po czym podszedł do fontanny i usiadł tuż obok chłopca. Ten nawet nie drgnął, nie uniósł też głowy.
— Ona umrze, prawda? — zapytał jedynie. Głos miał cichy i łamliwy. — Przeze mnie?
— Nie — odparł.
Castiel podciągnął nosem.
— Czasami... robię innym krzywdę — szepnął płaczliwie. — Nie chcę tego, ale nie umiem inaczej. Ciocia Aria mówiła, że przy narodzinach skrzywdziłem mamę i to przeze mnie jest chora. Nie chciałem, aby była chora. Nie chciałem jej skrzywdzić. — Uniósł główkę i spojrzał na Devlina.
Król odwzajemnił spojrzenie chłopca i być może był to największy błąd, jaki mógł popełnić, bowiem gdy spojrzał prosto w te fiołkowe oczy, jakimś cudem nie odnalazł w nich siebie, lecz Carmen. I w zaledwie jednej krótkiej chwili, ten mały chłopiec skradł jakiś marny kawałek jego martwego serca.
— To nie twoja wina...
— Moja — zaprotestował malec. — Ciocia Aria zawsze mówiła, że moim przeznaczeniem jest nieść zniszczenie.
Devlin uniósł bladą dłoń. Pragnął go dotknąć, ale podobnie jak w przypadku Carmen, nie mógł się na to zdobyć.
— Uratujesz moją mamę? — zapytał.
Król przełknął z trudem.
— Nie pozwolę jej odejść — obiecał.
Castiel skinął. Poruszył nóżkami, uderzając nimi o fontannę.
— Podoba mi się tutaj — odparł. — Możemy tutaj zostać, gdy mama już wyzdrowieje? — zapytał. — Nie chcę, abyśmy wrócili do cioci...
Devlin spojrzał na chłopca. Był drobny, niezwykle blady i wydawał się tak bardzo bezbronny.
— Co takiego zrobiła ciocia, że nie chcesz do niej wracać? — zapytał.
— Krzywdziła mamę. Czasami też mnie. — Wzruszył ramionami. — Krzyczała, gdy coś mi nie wychodziło. Niekiedy chwytała mnie mocno i to tak bardzo bolało...
Devlin przełknął. Opanowanie złości kosztowało go więcej sił, niż mógłby przypuszczać. Obiecał sobie, że nadejdzie dzień, kiedy Aria i Miriam zapłacą za to wszystko, ale jeszcze nie teraz. Teraz musiał... tylko ją odzyskać. Nic nie miał większego znaczenia. Cóż... prawie nic.
Wpatrywał się w chłopca, aż w końcu zapytał:
— Gdzie jest twój ojciec?
— Mój tata? — Castiel uniósł ciemne brwi. Devlin powoli skinął. — Mama nie mogła o nim mówić, więc nie wiem, gdzie dokładnie przebywa. Kiedyś próbowała mi o nim opowiedzieć, ale wtedy ciocia Aria zabrała ją i nie pozwoliła mi się z nią zobaczyć bardzo, bardzo długo. Potem już nigdy więcej o nim nie mówiła. — Wzruszył ramionami. — Chyba nas zostawił. Może mu się nie spodobałem? Może jego też skrzywdziłem? — Wzruszył chudymi ramionami. — Mogę zobaczyć się z mamą?
Devlin drgnął.
— Oczywiście.
Obserwował, jak chłopczyk zeskoczył z fontanny, a potem ruszył w kierunku pałacu, aby w końcu zniknąć za jego murami.
Potem zamknął oczy i po raz kolejny obiecał sobie, że zniszczy tych, którzy skrzywdzili jego rodzinę.
J.B.H
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.