[2] Rozdział 5

31.5K 2.4K 916
                                    

Minęły dwa lata.

Pełne bólu, tęsknoty i samotności i choć teraz miał ją na wyciągnięcie ręki, gdy uniósł dłoń, nie potrafił zdobyć się na to, aby ją dotknąć. Obawiał się, że jeżeli tylko to uczyni, Carmen rozpadnie się, a on nie był gotów stracić ją po raz kolejny.

Przysiadł na brzegu łoża w swojej komnacie i utkwił spojrzenie w jej bladej twarzy. Wydawała się jeszcze drobniejsza niż wtedy, kiedy przybyła do jego pałacu po raz pierwszy. Leżała bez ruchu, z dłońmi splecionymi na mostu. I choć jej klatka piersiowa unosiła się, ruchy te były nienaturalnie wolne.

Odwrócił wzrok.

Gdyby posiadał w sobie jeszcze choć odrobinę serca, zapewne właśnie by pękło.

Potem wstał, poprawiając poły czarnego płaszcza. Na korytarzu natknął się na Juliana, który krążył nerwowo.

— Obudziła się? — Przystanął gwałtownie.

— Nie — odparł jedynie.

— Nimfy twierdzą, że jej stan nie jest najlepszy. Przypuszczają, że była głodzona przez wiele... — Zamilkł, dostrzegając, że Devlin odwrócił wzrok. — Obudzi się. Niebawem.

Król skinął, a potem bez słowa ruszył korytarzem.

— Powinieneś z nim porozmawiać. — Słowa Juliana sprawiły, że zamarł. I choć książę wiedział, iż jego brat znał prawdę, dodał: — On jest...

— Wiem, kim jest — wtrącił. Nagle poczuł się tak bardzo zmęczony. — Wiem, Julianie — dodał, nieco spokojniej. — Wiedzę, jak bardzo jest do mnie podobny.

Książę skinął.

— Znajdziesz go w ogrodzie — oznajmił jedynie.

Devlin ruszył dalej pałacowym korytarzem. Przystanął dopiero przy schodach. Gdyby udał się w górę, dotarłby do swego gabinetu. Na dole mieścił się natomiast ogród.

Zamknął oczy na dłuższy moment, a gdy ponownie je otworzył, ruszył schodami w dół. Na zewnątrz zapadł zmrok, więc gdy dotarł do ogrodu, jego twarz oświetlił blady blask księżyca.

Dostrzegł chłopca przy fontannie. Malec siedział na murku. Miał ściągnięte ramiona i spuszczoną głowę. Uderzał piętami o kamień.

Devlin zdołał postawić zaledwie krok, nim ponownie się zatrzymał. Bowiem nagle, właśnie w tej chwili, całkowicie uświadomił sobie, że ten mały chłopiec był... był jego synem.

Odetchnął głęboko, po czym podszedł do fontanny i usiadł tuż obok chłopca. Ten nawet nie drgnął, nie uniósł też głowy.

— Ona umrze, prawda? — zapytał jedynie. Głos miał cichy i łamliwy. — Przeze mnie?

— Nie — odparł.

Castiel podciągnął nosem.

— Czasami... robię innym krzywdę — szepnął płaczliwie. — Nie chcę tego, ale nie umiem inaczej. Ciocia Aria mówiła, że przy narodzinach skrzywdziłem mamę i to przeze mnie jest chora. Nie chciałem, aby była chora. Nie chciałem jej skrzywdzić. — Uniósł główkę i spojrzał na Devlina.

Król odwzajemnił spojrzenie chłopca i być może był to największy błąd, jaki mógł popełnić, bowiem gdy spojrzał prosto w te fiołkowe oczy, jakimś cudem nie odnalazł w nich siebie, lecz Carmen. I w zaledwie jednej krótkiej chwili, ten mały chłopiec skradł jakiś marny kawałek jego martwego serca.

— To nie twoja wina...

— Moja — zaprotestował malec. — Ciocia Aria zawsze mówiła, że moim przeznaczeniem jest nieść zniszczenie.

Devlin uniósł bladą dłoń. Pragnął go dotknąć, ale podobnie jak w przypadku Carmen, nie mógł się na to zdobyć.

— Uratujesz moją mamę? — zapytał.

Król przełknął z trudem.

— Nie pozwolę jej odejść — obiecał.

Castiel skinął. Poruszył nóżkami, uderzając nimi o fontannę.

— Podoba mi się tutaj — odparł. — Możemy tutaj zostać, gdy mama już wyzdrowieje? — zapytał. — Nie chcę, abyśmy wrócili do cioci...

Devlin spojrzał na chłopca. Był drobny, niezwykle blady i wydawał się tak bardzo bezbronny.

— Co takiego zrobiła ciocia, że nie chcesz do niej wracać? — zapytał.

— Krzywdziła mamę. Czasami też mnie. — Wzruszył ramionami. — Krzyczała, gdy coś mi nie wychodziło. Niekiedy chwytała mnie mocno i to tak bardzo bolało...

Devlin przełknął. Opanowanie złości kosztowało go więcej sił, niż mógłby przypuszczać. Obiecał sobie, że nadejdzie dzień, kiedy Aria i Miriam zapłacą za to wszystko, ale jeszcze nie teraz. Teraz musiał... tylko ją odzyskać. Nic nie miał większego znaczenia. Cóż... prawie nic.

Wpatrywał się w chłopca, aż w końcu zapytał:

— Gdzie jest twój ojciec?

— Mój tata? — Castiel uniósł ciemne brwi. Devlin powoli skinął. — Mama nie mogła o nim mówić, więc nie wiem, gdzie dokładnie przebywa. Kiedyś próbowała mi o nim opowiedzieć, ale wtedy ciocia Aria zabrała ją i nie pozwoliła mi się z nią zobaczyć bardzo, bardzo długo. Potem już nigdy więcej o nim nie mówiła. — Wzruszył ramionami. — Chyba nas zostawił. Może mu się nie spodobałem? Może jego też skrzywdziłem? — Wzruszył chudymi ramionami. — Mogę zobaczyć się z mamą?

Devlin drgnął.

— Oczywiście.

Obserwował, jak chłopczyk zeskoczył z fontanny, a potem ruszył w kierunku pałacu, aby w końcu zniknąć za jego murami.

Potem zamknął oczy i po raz kolejny obiecał sobie, że zniszczy tych, którzy skrzywdzili jego rodzinę. 




J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz