Carmen stała przed lustrem, ubrana w białą, zwiewną sukienkę. Przez długie minuty jedynie patrzyła na własne odbicie, nim w końcu zdecydowała się unieść drżące dłonie i dotknąć nimi własnego brzucha.
Pierwsza łza spłynęła po jej bladym policzku, a obraz przed oczami nagle stał się rozmazaną paletą barw. Zachwiała się i gdyby nie Castiel, który w porę znalazł się przy niej i nie pozwolił jej upaść, zapewne runęłaby na podłogę.
— Nie powinnaś jeszcze wstawać, mamo. — Spojrzał na nią z troską.
Wciąż nie potrafiła przywyknąć do jego wyglądu. Choć w głębi serca wciąż był jeszcze dzieckiem, miał postać młodzieńca.
— Jesteś ranna — mruknął, zerkając w kierunku rozcięcia na jej dłoni.
Dotykając zimnymi palcami skóry, sprawił, że ta się zasklepiła. Ból również zniknął.
— Jestem moim małym cudem, Castielu — szepnęła, napotykając jego spojrzenie.
Te piękne, fiołkowe oczy.
— Zaprowadzę cię do łóżka, mamo...
— Nie. — Wciąż stojąc w jego objęciach, wyprostowała plecy. — Chcę go zobaczyć.
— Ale...
— Castielu — wtrąciła.
Odpuścił i choć nie mógł znieść widoku mamy w takim stanie, pomógł jej narzucić na ramiona jasny płaszcz, a potem razem opuścili komnatę. Weselni goście opuścili pałac, odprawieni przez Juliana.
— Razem z wujem postanowiliśmy umieścić go w... — Zatrzymał się i spojrzał na Carmen. Nie dokończył rozpoczętego zdania.
— Zostań tutaj.
— Powinienem wejść tam razem z tobą.
Obdarzyła go łagodnym uśmiechem i delikatnie dotknęła jego policzka, po czym ruszyła wąskimi schodami prosto w mrok.
***
Devlin uniósł powieki, nabierając w płuca pierwszy oddech, który okazał się kosztować go wiele bólu, jaki zatlił się w jego piersi. Poruszył zdrętwiałymi palcami, uniósł drżącą dłoń i przyłożył ją do miejsca, w którym niegdyś biło jego serce.
Przełknął z trudem, gdy na własnej, bladej skórze dostrzegł delikatne pęknięcia. Były niewielkie i przypominały cienkie żyły.
Podnosząc się do pozycji siedzącej, poczuł ból tak potężny, jakby jego ciało rozpadało się na kawałki. Przycisnął dłoń do piersi, niemal wbijając paznokcie w skórę. Zagryzł mocno wargi, aby powstrzymać cichy jęk.
Potem rozejrzał się dookoła. Znajdował się w podziemiach. Czuł otaczającą go wilgoć i oblepiający jego skórę mrok. Czuł ból, potworny uścisk w gardle i otępiające pulsowanie w skroniach.
— Carmen — szepnął, pragnąc, aby jakimś cudem go usłyszała. Głos miał jednak słaby i cichy niczym szept.
Zacisnął powieki. Nie był pewien, czy wciąż znajdował się w nicości, czy też balansował na granicy ciemności i życia. Wszystko wydawało się ciężkie, nieznośnie lepkie i zimne, a ten ból, który tlił się w jego piersi, nie pozwalał mu wykonać żadnego gwałtowniejszego ruchu.
Dźwięki dochodziły do niego stopniowo.
Kapanie wody.
Kroki.
Bicie serca.
Dwóch serc.
Zmarszczył brwi i wciąż kurczowo przyciskając dłoń do własnej piersi, odwrócił głowę.
I właśnie wtedy ją ujrzał. Spowitą w biel, z długimi, jasnymi włosami opadającymi na ramiona. Wyglądała niczym anioł.
Devlin nie był pewny, czy ta piękna wizja nie była jedynie projekcją jego własnych myśli. Tam, w nicości, jego umysł przybierał równe formy — był nim samym, jego ojcem, matką, Julianem.
Zdołał wstać, przytrzymując się krawędzi kamiennego podwyższenia, na którym zbudził się kilka chwil wcześniej. Uścisk w jego piersi stracił na sile, gdy ruszył ku niej, stawiając wolne, niepewne kroki.
A ona wciąż stała, nie mając odwagi nabrać choćby jednego oddechu.
Zatrzymał się tuż przed nią i powiódł wzrokiem po jej bladej twarzy. Wydobycie z siebie tych słów kosztowało go wiele wysiłku:
— Jeżeli jesteś jedynie iluzją, proszę, pozwól nacieszyć mi się twoim widokiem jeszcze przez choćby jeden, marny moment.
Carmen rozchyliła wargi i patrząc na niego oczami pełnymi łez, powoli pokręciła głową. Gdy pierwsza łza spłynęła po jej policzku, Devlin uniósł dłoń i dotknął jej skóry, aby zetrzeć tę oznakę smutku.
Poczuł pod palcami ciepło, a ból w piersi zniknął, jakby nigdy go tam nie było.
— Jesteś prawdziwa...
— Wróciłeś — wtrąciła szeptem.
— Do ciebie, najdroższa, powrócę zawsze, choćbym musiał stanąć twarzą w twarz z samym diabłem i wyrwać serce z jego piersi. Choćbym kroczył w nicości...
— Mamo?!
Castiel pokonał wąskie schody i przystanął, gdy ujrzał swych rodziców. Jego ramiona opadły.
— Tato? — Głos miał niewiele głośniejszy od szeptu.
Ruszył w kierunku Devlina, aby po chwili wpaść w jego ramiona. Król objął go niepewnie, wciąż nieco oszołomiony po powrocie z podróży, jaką musiał pokonać. Potem spojrzał na swego syna. Odnalazł w stojącym przed nim mężczyźnie to małe, uwielbiające ciastka dziecko.
— Jak długo mnie nie było? — zapytał.
Castiel uśmiechnął się, po czym zerknął w kierunku Carmen, która szepnęła:
— Zbyt długo.
J.B.H
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.