W tafli wody dostrzegła swe niewyraźne odbicie, które rozmyło się, gdy tylko zanurzyła dłonie w rzece. Następnie uniosła je do swych ust i upiła spory łyk.
— Więc... — Głos rozbrzmiał tuż za nią. — Strzelasz z łuku, księżniczko? — zapytał, po raz kolejny przerywając panującą pomiędzy nimi ciszę.
Carmen milczała, gdy pokonywali skąpany w mroku las. Nie odezwała się nawet słowem przez blisko dwie godziny, choć szatyn zadawał jej tak wiele pytań, a także ona pragnęła zapytać go o mnóstwo rzeczy.
Dlaczego pokonują las na końskim grzbiecie, choć wampiry znane były ze swej szybkości? Czego od niej chciał? I... kiedy ją zabije?
— W porządku — westchnął, odpychając się od drzewa, o którego konar opierały się jego plecy. — Powinniśmy ruszać...
— Znasz odpowiedź — wtrąciła nagle. Jej głos był cichy i niepewny, lecz Julian zdołał go usłyszeć. Spojrzał na nią, gdy powoli wstając na równe nogi. — Przecież obserwowałeś mnie wtedy... — dodała. Jej długie, białe włosy uniosły się na delikatnym wietrze. — Gdy dobiłam konającą sarnę.
— Nie — mruknął, a kącik jest ust drgnął ku górze. — To nie byłem ja.
Carmen poruszyła się nerwowo. Choć na jej plecach spoczywał ciężki płaszcz, który miała na sobie tego poranka, gdy pierwszy raz opuściła otaczające miasto mury, chłodny wiatr wdzierał się pod jego poły.
— Więc kto? — zapytała.
— Niebawem go poznasz — zapewnił, po czym, chwytając wodze swego konia, uniósł wzrok ku niebu. Czerń zaczęła blednąć, zwiastując nadciągający wschód słońca. — Musimy ruszać.
***
Miasto ludzi otaczał mur tak wysoki, że wszystko, co kryło się za nim, było praktycznie niewidoczne. Jednak zamek, który tak nagle wyłonił się spomiędzy drzew, zdawał się wręcz niemożliwy do przeoczenia — był ogromny, wysoki niemal do samego nieba. Jego szpiczaste wieże zdawały się swymi czubkami muskać unoszące się nad górą chmury.
Tuż u podnóża zamku rozciągało się miasto, również otoczone murem, lecz mniejszym niż ten, który chronił śmiertelników przed potworami czającymi się dookoła.
Carmen uniosła głowę, gdy pokonali ciężką, ogromną bramę i wjechali na jedną z głównych ulic miasta, które zdawało się niemal wymarłe.
Pośród licznych uliczek nie dostrzegła żadnej żywej ani martwej duszy.
— Niebawem nastanie wschód — odparł Julian, spoglądając na nią kątem oka. — W dzień nie sposób ujrzeć tutaj nawet jednego przechodnia — dodał, po czym popędził konia.
Zwierzę przyśpieszyło kroku, ruszając w kierunku drugiej bramy — nieco większej, wykonanej z ozdobnego, błyszczącego metalu o ciemnej barwie. Tuż za nią mieścił się zamek. Potężny i ogromny.
Carmen podejrzewała, że zdołałby pomieścić wszystkich ludzi mieszkających za murem.
Budowla była wykonana z ciemnego, szarego kamienia. Prowadziły do niej długie, błyszczące schody. To właśnie przed nimi zatrzymało się zwierzę.
Szatyn sprawnie i z gracją godną jedynie wampirów zsiadł z grzbietu konia, po czym, obdarzając Carmen intensywnym spojrzeniem, zaproponował jej pomoc, którą z lekkim oporem przyjęła.
Była bowiem tak bardzo wyczerpana — nie spała całą noc, a serce biło w jej piersi, do cna przesiąknięte przerażeniem.
Wstrzymała oddech, gdy silne dłonie szatyna spoczęły na jej talii. Uniósł ją i postawił na ziemi z taką lekkością, jakby ważyła nie więcej, niż małe piórko. Potem ruszył w kierunku głównego wejścia. Zatrzymał się jednak mniej więcej w połowie schodów, gdy spostrzegł, że Carmen nie ruszyła się z miejsca.
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.