[2] Rozdział 19

25.8K 2K 578
                                    

Huk odbił się od pustych ścian, przedarł się przez skórę, kości, krew i dotarł prosto do serca Carmen, zatrzaskując je w uścisku tak bolesnym, że z jej ściśniętego gardła wyrwał się pełen rozpaczy krzyk.

Łzy zalały jej oczy, ramionami wstrząsnął dreszcz. Zimno wzięło w objęcia jej słabe, kruche ciało. Rozpadała się, powoli, boleśnie gubiąc skrawki swojej zmęczonej duszy. Czuła chłód posadzki, gdy starała się dotrzeć do niego na kolanach. Materiał sukienki plątał się dookoła jej stóp.

— Nie, proszę, nie... — Załkała cicho, drżącymi palcami dotykając marmuru.

Ten jednak kruszył się w jej dłoniach, przesypywał przez palce, przeobrażając się jedynie w delikatny pył. Starała się zebrać w sobie resztki sił, w myślach błagała Boga i wszechświat, aby okazali jej litość.

Ale Aria miała rację — Carmen był niczym. I nie mogła uratować tego, którego kochała.

— Słyszałam, że wśród śmiertelników krąży legenda. Stara niczym świat. — Głos Arii rozbrzmiał niczym grzmot błyskawicy w spokojny dzień. Uderzył nagle i przyniósł za sobą jedynie strach. — ''Nadejdzie dzień, w którym nieśmiertelny pokocha słabe, ludzkie dziewczę, miłością tak silną, że byłaby w stanie zburzyć każdy mur, powalić najstarsze drzewo, poruszyć najtwardszy kamień, bowiem... Martwe serce kocha najbardziej.'' Teraz już wiesz, że to tylko legendy, prawda? Bajki, jakimi przed snem straszy się dzieci. Twoja historia nie skończy się szczęśliwie. Nie będzie ślubu, gromadki dzieci, nie będzie miłości. Czeka cię tylko śmierć. Jesteś niczym i w nicość się obrócisz...

Carmen powiodła palcami po marmurze. Ostatnia łza spłynęła po jej policzku. Zamknęła oczy i unosząc podbródek, podniosła także dłonie. Zdjęła z głowy koronę.

— Gdy po raz pierwszy trafiłem do tego pałacu, nazywali mnie głupcem. Mawiali, że my, śmiertelnicy, choć śmierć czeka tuż za rogiem, nie potrafimy docenić wartości życia. — Dotknęła opuszkami złotej obręczy. — Mylili się. Teraz to rozumiem. Nie chodzi o to, że nie boimy się śmierci. Po prostu istnieją rzeczy, za które warto umrzeć.

Powstała, pozwalając, aby korona z trzaskiem wylądowała na posadzce. Pomiędzy jej palcami pozostał jedynie jej niewielki fragment. Odwróciła się i napotykając spojrzenie Arii, dodała:

— Jestem gotowa umrzeć za własną rodzinę, ale czy jesteś gotowa ponieść śmierć w imieniu tego, o co walczysz?

— O czym ty... — Zamilkła, dostrzegając błysk pomiędzy palcami Carmen.

Białowłosa przycisnęła błyszczący fragment korony do swojej skóry.

— Powiedziałaś, że ktokolwiek mnie dotknie, zamieni się w kamień.

Aria przełknęła.

— Byłaś w błędzie. Moja śmiertelność nie jest moją słabością, lecz twoją. — Mówiąc to, przycisnęła ostrze do przedramienia.

Przełknęła ból. Ciepła krew spłynęła po jej skórze, popłynęła przez palce i skapnęła na podłogę. Carmen dostrzegła, że Aria zacisnęła zęby. Wszystkie jej mięśnie wyraźnie się napięły.

— Nigdy nie pozwolę, abyś skrzywdziła mojego syna. Więc zapytam jeszcze raz. Ja jestem gotowa umrzeć za moją rodzinę, ale czy ty jesteś gotowa ponieść śmierć na to, po co tutaj przybyłaś?

Blade wargi Arii zadrżały. Choć starała się całą swoją siłą nie ruszyć nawet o krok, zapach krwi był tak kuszący, że jej stopa mimowolnie przesunęła się w przód.

— Dlaczego nie czuję twego strachu?

— Dwa lata, Ario. Niszczyłaś mnie każdego dnia przez ostatnie dwa lata. Zajrzałam w oczy samej śmierci. W moim sercu nie ma już miejsca na strach, ale ty... Jesteś przerażona.

Ciemnowłosa jęknęła, tak bardzo walcząc, aby zatrzymać swoje ciało w miejscu.

— Nie masz w swoim sercu miłości. W obliczu śmierci, podobnie jak ja, stajesz się niczym. Walczysz w imię czegoś, w co nie wierzysz...

— Tacy jak ty... — Warknęła. — Nie zasługują na ''długo i szczęśliwie''. Nie jesteś jedną z nas.

— Masz rację. I właśnie dlatego, że tak bardzo się od was różnię, mam w sobie na tyle odwagi, aby teraz stać tutaj przed tobą i nie ruszyć się nawet o krok.

Kolejne jęknięcie wyrwało się z gardła Arii. Zadrżała. Wyglądała, jakby zaraz miała się rozpaść.

— Proszę...

— Prosisz? — powtórzyła Carmen. — Nie chcę, abyś prosiła. Masz błagać.

Aria straciła resztki kontroli. Z jej ściśniętego przerażeniem gardła wyrwał się zduszony krzyk. Sekundę później znalazła się tuż nad Carmen, przyciskając jej ciało do posadzki. Nie dotknęła jej jednak, choć tak niewiele ją od tego dzieliło.

— Boisz się — szepnęła. — Śmierć jest tym, co najbardziej cię przeraża, Ario.

— Nie... — Zamknęła oczy, aby po chwili unieść powieki. Jej tęczówki przybrały krwawy odcień. — Nie myśl, że zwyciężyłaś...

— Tutaj nie ma zwycięscy. Obie umrzemy. Ale nigdy nie dostaniesz mojego dziecka. Mój syn...

— Będzie żyć całe wieki ze świadomością, że to w jego imieniu śmierć ponieśli jego rodzice.

Carmen patrzyła prosto w jej oczy. Nie odwróciła głowy, wciąż trzymała podbródek wysoko. Uniosła dłoń i przybliżyła ostrze do własnego gardła. Aria śledziła każdy jej ruch, oddychając ciężko.

Podłoga, na której leżały, zadrżała. Okna zatrząsały się w okiennicach. Świat spowił mrok, który oblepił ich skórę.

— Śmierć właśnie po nas przyszła.

Carmen uniosła wzrok. Chłodny powiew wiatru przemknął po podłodze. Drzwi otworzyły się z trzaskiem, okazując sylwetkę.

— Nie — szepnęła, czując spływające po jej policzkach łzy. — To nie śmierć. To coś znacznie gorszego.



J.B.H 

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz