Rozdział 23

47.6K 2.8K 1.1K
                                    

— Nie.

— Ale...

Devlin zatrzymał się gwałtownie pośrodku pałacowego korytarza. Jego ramiona wyraźnie się spięły, gdy odwróciwszy się, spojrzał na Carmen z góry. Ubrana w bladoróżową sukienkę w białych włosach, które tego dnia postanowiła spiąć w luźny warkocz, wydawała się mała niczym dziecko. Jej piękną twarz wykrzywił grymas, gdy król powtórzył:

— Powiedziałem: ''Nie''.

Następnie ruszył dalej korytarzem, wcale nie zdziwiony faktem, że jasnowłosa pośpiesznie popędziła za nim. Gdy opuścił pałac, skierował się w stronę otaczającego go muru. Carmen odezwała się dopiero gdy znaleźli się na jednej z ogromnych łąk:

— Wiem, że się martwisz...

— Nie chodzi o to, że się martwię — westchnął, ponownie przystając. Skrzyżował dłonie za plecami i spojrzał na nią. — Mam wiele spraw, którymi muszę się zająć, więc nie będę w stanie towarzyszyć ci w podróży do miasta śmiertelników. Julian również się tam nie uda. Po tym, co zaszło ostatnim razem uważam, że nie powinien...

— Możesz posłać ze mną strażników — zaproponowała, wyraźnie nie dając za wygraną. — Sama umiem strzelać z łuku, przecież widziałeś wtedy, w lesie.

— Dobiłaś konającą sarnę. W porównaniu z nią wampiry, wilkołaki czy inne nadprzyrodzone stworzenia są o wiele groźniejszym przeciwnikiem.

— Ale strzelam bardzo dobrze — wtrąciła. — Uczyłam się tego, od kiedy byłam dzieckiem. Mogę pokazać, jeżeli tylko dasz mi łuk i... — Urwała, gdy dostrzegła wyraz twarzy Devlina. — Nic nie sprawi, że zmienisz zdanie, prawda? — zapytała cicho. Brunet pokręcił głową. — Naprawdę za nimi tęsknie...

— Obawiam się, że będziesz musiała o nich zapomnieć — odparł. — Pewnego dnia zrozumiesz, że to najlepsze wyjście...

— A ty zapomniałeś? — zapytała. — O swojej mamie? — dodała szeptem, sprawiając, że Devlin uniósł podbródek. Mięśnie jego szczęki wyraźnie się napięły. — Nigdy za nią nie tęskniłeś...

— Nigdy — odpowiedział. — Oddanie komuś swego serca jest największą głupotą, do jakiej można się posunąć...

— Ty oddałeś mi swoje...

— I tym samym stałaś się moją jedyną słabością — wtrącił, podchodząc bliżej Carmen. — I właśnie dlatego twoje bezpieczeństwo jest dla mnie tak bardzo ważne, najdroższa. Jeżeli ktokolwiek zniszczy ciebie, zniszczy także i mnie. — Uniósł dłoń. Blask księżyca opadł na jego palce w tej samej chwili, w której pomiędzy nimi pojawił się kwiat o różowych płatkach.

Carmen spojrzała prosto w fiołkowe oczy króla, gdy ten odgarnął kosmyk jej włosów za ucho, pozostawiając tam również piękny kwiat.

— Jako król nie powinien pozwolić sobie na coś podobnego. — Chwycił w palce jej podbródek. — Ale los najwidoczniej postanowił zdecydować za mnie...

— Gdybyś miał wybór... nigdy byś mnie nie pokochał, prawda? — zapytała cicho.

— Moja matka zwykła mówić, że miłość nie jest wyborem. Jest jak niezapowiedziany gość, który nawet nie puka do drzwi. Po prostu się zjawia, a ty musisz go powitać. — Pochylił się, niemal muskając jej wargi. — Wiem, że tęsknisz za bliskimi, ale czy pomyślałaś o tym, jak bardzo będę tęsknić ja, gdy wyjedziesz?

— To tylko jeden dzień...

— Jeden dzień bez ciebie jest dla mnie niczym wieczność — wtrącił. — Nie skazuj mnie więc na podobne tortury...

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz