Rozdział 22

46.8K 2.9K 1.2K
                                    

Niekiedy uporządkowanie własnych myśli i ułożenie ich w słowa okazywało się wyjątkowo trudne. Carmen boleśnie się o tym przekonała, gdy po raz drugi usiadła przy ciężkim stole w ogromnej bibliotece, aby napisać kolejny list do swoich bliskich.

Nie zamierzała jednak poprosić Juliana, aby znów udał się do osady ludzi. W głębi serca liczyła na to, że Devlin zgodzi się dostarczyć wiadomość do jej taty. Chciała jedynie zapewnić ich, że wszystko jest w porządku, że nie muszą się o nią martwić, że jakoś sobie radzi.

Spędziła nad listem znaczną część wieczoru. Zdołała ułożyć zaledwie kilka zdań, które po ponownym przeczytaniu wydawały się do niczego. W końcu z wstała z ciężkim westchnieniem. Zmęczona mięśnie bolały ją od siedzenia w jednej pozycji, więc okrążyła stół i ruszyła pomiędzy rzędami wysokich regałów, aby nieco rozprostować nogi.

Tęskniła za Julianem. Minęły ponad dwa dni od chwili, w której widziała go po raz ostatni. Z drugiej jednak strony rozumiała, że książę wampirów nie może wrócić do pałacu, dopóki rana na jej przedramieniu w pełni się nie zagoi.

Przystanęła, mimowolnie muskając opuszkami palców oplatający jej rękę biały bandaż. Potem w kilku krokach pokonała odległość, jaka dzieliła ją od dwuskrzydłowych drzwi.

Z ogromnej biblioteki przeszła do przyległego pomieszczenia. Meble wciąż przykrywała gruba warstwa materiału i kurzu. Jedynie biały fortepian pozostawał odsłonięty. Carmen podeszła do instrumentu niemal tanecznym krokiem. Opuszkami palców musnęła klawisze, jednocześnie nabierając w płuca głębi wdech.

Krótki dźwięk odbił się od pustych ścian ogromnej sali.

Kącik ust Carmen drgnął ku górze, gdy poczuła za sobą delikatny powiew chłodnego wiatru oraz czyjąś obecność.

— Zagrasz coś dla mnie? — zapytała, następnie odwracając się w kierunku Devlina, który uniósł podbródek i spojrzał na nią z góry. — Lubię, gdy grasz...

— W takim razie zrobię to w największą przyjemnością — odparł, siadając przy instrumencie. — Usiądź obok mnie — polecił.

Carmen usiadła na niewielkiej, obitej welurem ławeczce. Drgnęła, gdy Devlin objął ją silnym ramieniem w pasie i, chwytając jej drobną dłoń swoją, przeraźliwie zimną, nakierował jej palce na białe klawisze.

Po chwili pomieszczenie wypełniała przyjemna, kojąca melodia.

— To Sonata Księżycowa. — Cichy szept rozległ się tuż obok jej ucha, a zimny oddech musnął skórę szyi. — Ludwig Van Beethoven...

— Musiał być naprawdę smutnym człowiekiem, skoro skomponował coś tak przygnębiającego — mruknęła. — I pięknego — dodała, pozwalając, aby jej powieki opadły. — Coś tak pięknego może skrywać jedynie smutne, zranione serce...

Ciche jęknięcie wyrwało się z jej gardła, gdy zimne wargi dotknęły rozgrzanej skóry. Druga dłoń Devlina jakimś cudem przedarła się przez materiał białej sukienki. Opuszki jego palców musnęły linię talii, sunąc w górę żeber.

Carmen powoli uniosła powieki. Odwróciła głowę, a jej wargi w panującym dookoła półmroku odnalazły usta króla. I choć to ona zapoczątkowała owy pocałunek, Devlin szybko przejął nad nim pełną kontrolę.

Zacisnął jedną dłoń na jej karku, a drugą zamknął drobną talię dziewczyny w żelaznym uścisku. Nie przerywając pocałunku, posadził ją na swoich kolanach.

Carmen jęknęła prosto w jego usta, wspierając jedną z rąk na klawiszach. Donośny dźwięk wypełnił pomieszczenie, mieszając się z ich ciężkimi oddechami.

Mocnym szarpnięciem przyciągnął ją ku sobie, sprawiając, ze ich biodra się ze sobą zetknęły.

Ramiączko sukienki zsunęło się po gładkiej, jasnej skórze dziewczyny. Wargi Devlina przywarły do jej nagiego ramienia, pieszcząc je zimnymi pocałunkami.

Zduszony pomruk wyrwał się z jego gardła, gdy Carmen poruszyła biodrami, napierając na wybrzuszenie w jego spodniach.

Odchylił głowę delikatnie w tył i spojrzał prosto w jej oczy.

— Czy torturowanie mnie sprawia ci przyjemność, najdroższa? — Przesunął dłoń w górę jej pleców, na przestrzeń pomiędzy łopatkami. Drugą zacisnął na jej udzie, wkładając w to nieco więcej siły niż powinien.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — mruknęła.

— Obawiam się, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. — Jednym ruchem wstał na równe nogi i posadził ją na klapie fortepianu, aby po chwili pochylić się i szepnąć prosto w jej usta: — Jesteś świadoma, jak bardzo cię pragnę i jak wiele sił kosztuje mnie zapanowanie nad sobą...

— Więc przestań — wtrąciła cicho. — Przestań nad sobą panować, Devlinie.

Pokręcił głową, niemal muskając przy tym jej wargi. Dzieląca ich odległość była bowiem niewielka, a właściwie zupełnie nie istniała.

— Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie teraz, gdy jesteś tak bardzo krucha. Mógłby zniszczyć cię zaledwie jednym dotykiem...

— Jestem silniejsza, niż przypuszczasz, Devlinie.

— W porównaniu ze mną jesteś niczym kwiat, który wyrósł obok skały. — Ponownie spojrzał prosto w jej oczy. — Nie przekraczaj granicy, jeżeli nie jesteś pewna, czy poradzisz sobie z tym, co znajduje się za nią.

Zamknął jej drobną talię w mocnym uścisku silnych dłoni. Jednym ruchem postawił ją za ziemi, tuż przed sobą, sprawiając, że znowu była od niego o wiele niższa. Musiał spojrzeć w dół, aby napotkać jej wzrok.

— Nie prowokuj mnie nigdy więcej — odparł, cofając się o krok. Zabrał dłonie z jej talii. — Następnym razem nie zdołam się powstrzymać...

Carmen przygryzła mocno dolną wargę.

Nie oderwała spojrzenia od Devlina, gdy ten odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia.

— Kiedy zamierzasz to zrobić? — zapytała.

Król przystanął. Czarny płaszcz zatrzepotał, gdy odwróciwszy się, ponownie na nią spojrzał.

— Przemienisz mnie, prawda?

— Nie — odparł. — Nie, jeżeli sama mnie o to nie poprosisz. Wyrwałem cię od twoich bliskich, zmusiłem do życia u mego boku, ale ten wybór... nie dokonam go za ciebie.

— Co się stanie, jeżeli nigdy cię o to nie poproszę?

— Będę zmuszony patrzeć na najbardziej bolesną rzecz, jakiej kiedykolwiek doznam w swym nieśmiertelnym życiu...

— Na...

— Na twoją śmierć, Carmen — wtrącił. — Ale, mimo to nie zamierzam cię do tego zmuszać. Jeżeli potrzebujesz czasu, poczekam, aż będziesz gotowa, jakkolwiek długo miałoby to zająć. — Cofnął się o krok splatając za sobą dłonie. Potem odwrócił się. Przystanął jednak, gdy ponownie usłyszał jej głos:

— Poczekasz na mnie nawet całą wieczność, Devlinie?

Przystanął, po czym odparł:

— I jeden dzień dłużej... 



J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz