Rozdział 4

59.7K 2.8K 1.8K
                                    

Choć jego wysoka, postawna sylwetka zniknęła w mroku korytarza, Carmen wciąż wpatrywała się w miejsce, w którym pozostawił po sobie jakąś dziwną, mroczną aurę.

— Cóż... — Julian obdarzył dziewczynę rozbawionym spojrzeniem. — Z naszej dwójki to ja odziedziczyłem zdolności towarzyskie i poczucie humoru — dodał, unosząc swój kielich. — Devlinowi w spadku przypadły pesymizm i ponury charakter. — Upił niewielki łyk, po czym spojrzał na pusty talerz, który spoczywał tuż przed Carmen. — Nie jesteś głodna?

— Nie, ja...

— W takim razie pozwól, że zaprowadzę cię do twych komnat — wtrącił, nagle zrywając się z miejsca. Poprawił poły płaszcza, który spoczywał na jego ramionach i nagle, w jednej zupełnie sekundzie znalazł się tuż przy krześle, na którym siedziała dziewczyna. Pochylił się, chwycił jej dłoń i delikatnym ruchem pomógł jej wstać.

Carmen, wciąż zbyt zaskoczona panująca wokół niej atmosferą oraz wykończona brakiem snu, pozwoliła, aby szatyn poprowadził ją w stronę korytarza, a później kamiennymi, szerokimi schodami na pierwsze piętro.

Nim zdołała rozejrzeć się po wysokich, ciemnych ścianach i wiszących na ich obrazach, Julian zatrzymał się przed ogromnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Popchnął je i wprowadził dziewczynę do kolejnego dużego pomieszczenia.

W mieście ludzi pokój Carmen liczył zaledwie kilka metrów długości i szerokości — był niewielki i mieścił w sobie jedynie łóżko oraz biurko, ale sypialnia, w której właśnie się znalazła... zapewne mogłaby pomieścić kilkanaście jej dawnych pokoi.

Pomieszczenie miało kształt koła o lekko kwadratowych brzegach. Ściany były ciemnego, niemal bordowego koloru, pośrodku stało ogromne, dębowe łóżko z baldachimem oraz stosem miękkich poduch na materacu. Tuż naprzeciw niego mieściła się ogromna, wykonana z ciemnego drewna kilku skrzydłowa szafa, toaletka z ozdobionym złotem lustrem oraz kolejna para drzwi.

Carmen skupiła jednak swe spojrzenie na szerokich, ogromnych okiennicach, które prowadziły na balkon. Ciężkie, długie do samej ziemi zasłony chroniły pomieszczenie przed pierwszymi promieniami słońca, które próbowały się do niego przedrzeć.

Otoczona tak wieloma kosztownościami i wygodami, poczuła się... dziwnie przytłoczona. Całe swe dotychczasowe życie spędziła bowiem za wysokim, szarym murem, za którym wszystko było proste, a nie wyszukane i piękne, jak to, co właśnie miała przed sobą.

— Powinnaś wypocząć, księżniczko — mruknął Julian tuż zza jej pleców.

— Ale... — zamilkła, gdy, odwróciwszy się w jego stronę, dostrzegła jedynie zamykające się z głuchym trzaskiem drzwi.

Została sama, w samym sercu pałacu należącego do stworzenia, którego od dziecka nauczona była jedynie się obawiać.

***

Jego gabinet tonął w mroku, choć ciężkie zasłony były odsłonięte. Zza oknami rozciągał się widok na skąpane w pierwszych promieniach słońca szczyty wysokich gór.

Devlin opadł na welurowy, twardy fotel ustawiony tuż przy wyjściu na taras. Chłodny powiew wiatru musnął jego skórę.

Odetchnął głęboko i sprawnie rozpiął dwa pierwsze guziki czarnej koszuli, zupełnie jakby to właśnie ona nie pozwalała mu swobodnie oddychać.

Nie na tym polegał jednak problem i, choć tak skutecznie starał się odpędzić od siebie ową świadomość, wiedział...

Syknął pod nosem, nagle czując tak desperacką potrzebę zerwania się z miejsca i pokonania szerokich korytarzy swego pałacu. Choć tak naprawdę tego nie chciał, w głębi swego serca pragnął jedynie ponownie ją ujrzeć — jej blade policzki, długie, śnieżnobiałe włosy i oczy w pięknym, błękitnym odcieniu.

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz