Carmen nie potrafiła ukryć zdziwienia, gdy wychodząc rankiem z komnaty, natknęła się na Juliana oraz dwie wysokie, piękne elfki, które wepchnęły ją z powrotem do pomieszczenia.
— Och, muszę zbudzić Castiela...
— Dzisiaj nasze złote dziecko spędzi dzień z Devlinem, podczas gdy my zajmiemy się wyborem sukni. Moje drogie! — Julian pełnym gracji gestem sprawił, że dwie elfki dopadły Carmen niczym lew bezbronną sarnę.
Uniosły jej szczupłe ręce, aby dokładnie zmierzyć ich długość.
— Czy taki pośpiech jest konieczny? — zapytała, śledząc wzrokiem księcia, który wolnym krokiem podszedł do okna.
Odsunął ciężką zasłonę, jednocześnie rzucając przez ramię:
— Pośpiech? Do ślubu pozostało dziesięć dni!
— Dziesięć? — powtórzyła słabo Carmen. — Ja...
— Och, Devlin o niczym ci nie wspomniał? — Odwrócił ku niej głowę. — To tradycja. Od chwili zaręczyn aż do zaślubin musi minąć równo dziesięć dni. Nie mam więc zbyt wiele czasu, aby uszyć dla ciebie suknie na miarę następnej królowej. — Spojrzał na dwie elfki, które, jakby słysząc ponaglenie w jego słowach, pośpiesznie zabrały się do pracy.
— Jedwab? Satyna? — zapytały w tym samym momencie, zupełnie jakby były jedną osobą.
Carmen poruszyła bezgłośnie ustami.
— Przyszła królowa wampirów w jedwabiu lub satynie? — wtrącił z rozbawieniem Julian, pojawiając się nagle tuż obok. — Uszyjcie suknie z popiołu księżycowego lub stopionych szafirów, ale żadnych jedwabiów!
Książę z uśmiechem spojrzał na dziewczynę, której ramiona opadły.
— Nie martw się, osobiście zadbam o to, abyś błyszczała niczym diament!
***
Devlin zajmował miejsce u szczytu długiego stołu i z kielichem pełnym krwi w dłoni, wpatrywał się w Castiela, który kawałek dalej próbował pochwycić kawałek pomidora na duży, błyszczący widelec.
Dzieci są takie nieporadne, przebiegło przez jego myśl. Niczym kocięta.
— Mogę o coś zapytać? — mruknął, wyraźnie znudzony polowaniem na jedzenie na swym talerzu.
Devlin skinął, nie odrywając od niego ciężaru własnego spojrzenia.
— Czy będę musiał się stąd wyprowadzić?
— Słucham? — Uniósł ciemną brew. — Dlaczego podobna myśl przyszła ci do głowy?
— Pomyślałem, że teraz, gdy poślubisz moją mamę... — zaczął niepewnie.
Król odstawił kielich tuż obok pustego talerza. Ani on, ani Carmen nie zdecydowali się powiedzieć Castielowi o zbliżającym się ślubie, więc malec najprawdopodobniej sam się domyślił.
— Skąd o tym wiesz?
— Podsłuchałem kucharki, gdy wczoraj zakradłem się do kuchni po ciastka. — Spuścił głowę, zupełnie jakby było mu wstyd. — I pomyślałem, że będę musiał zamieszkać gdzieś daleko, bo... będziesz chciał mieć swoje dziecko, a ja będę przeszkadzał i... — Chłopiec zamilkł, gdy Devlin wstał na równe nogi.
— Chodźmy — polecił, ruszając w kierunku wyjścia na taras.
Castiel zeskoczył z krzesła i pobiegł za królem. Dogonił go kawałek przed marmurowymi schodami.
Czarny płaszcz mężczyzny zatrzepotał na wietrze, gdy razem z malcem przekroczył próg ciemnej granicy.
— Wiesz, co to za miejsce? — zapytał. Castiel pokręcił głową, starając się dotrzymać mu kroku. — To ogród koszmarów, Castielu. Każdy, kto się tutaj znajdzie, ujrzy swe najprawdziwsze lęki. Król przystanął pośrodku ścieżki. Wiatr, który przemknął pomiędzy martwymi drzewami, przywiódł za sobą kobiecy, piskliwy śmiech.
Chłopiec zadrżał, chowając się w połach czarnego płaszcza Devlina.
— Boję się...
— Niepotrzebnie. Wciąż jesteś zbyt mały, aby ujrzeć tutaj własne lęki. Zobaczysz więc jedynie to, czego sam się obawiam.
Castiel już miał zadać kolejne pytanie, gdy nagle puste przestrzenie pomiędzy drzwiami przerodziły się w pałacowe komnaty. Zimne, martwe wnętrza, pozbawione blasku i życia. Chłopiec mocniej wtulił się w płaszcz króla.
— Strasznie tutaj — wyszeptał, bojąc się przerwać ciszy.
— Prawda? — Devlin wpatrywał się w puste korytarze. — Właśnie tak wyglądały wszystkie te miesiące, dopóki ty i twoja mama nie pojawiliście się w moim życiu. — Spuścił wzrok, aby pochwycić spojrzenie Castiela. Uklęknął przed malcem, — Moim największym lękiem jest to, że mógłbym ponownie was stracić. Jak więc mógłbym się ciebie pozbyć? — Uniósł bladą dłoń o długich palcach i dotknął nimi ciemnych kosmyków jego włosów. — Carmen jest jedną połową mojego serca, a ty drugą, Castielu. Nie mógłbym żyć bez żadnego z was.
— Nawet, gdy będziesz chciał mieć swoje dziecko? Takie prawdziwe? — Podciągnął nosem.
— Dlaczego sądzisz, że ty jesteś nieprawdziwy? — zapytał spokojnie.
Z taką łatwością mógłby teraz rzecz: ''Jesteś moim synem'', ale wiedział, że były to tylko puste słowa. To czynami musiał sprawić, że ten chłopiec dostrzeże w nim swojego ojca.
— Nie pozbędę się ciebie — obiecał. — Nie porzucę. Wyrwałem was z tego piekła, aby się wami zaopiekować, więc proszę, nigdy więcej nie myśl, że mógłbym cię nie chcieć. Nigdy więcej, w porządku? — Zniżył wzrok, aby spojrzeć prosto w oczy Castiela. — A teraz biegnij do kuchni i powiedz kucharkom, że król pozwolił ci zjeść kilka ciastek, dobrze?
Malec momentalnie się rozpromienił, a potem ruszył biegiem w kierunku widniejącego w oddali pałacu.
Devlin odprowadził go spojrzeniem, a następnie podniósł się i gdy już miał pójść jego śladem, poczuł za sobą chłodny powiew. Przełknął z trudem, nim odwrócił się i spojrzał w głąb ogrodu. Teraz korytarz nie był pusty.
Król ujrzał na nim samego siebie, klęczącego na podłodze, z martwym, zakrwawionym ciałem Carmen w jego ramionach.
Zamknął oczy i potrząsnął głową, odpędzając od siebie ów lęk. Gdy uniósł powieki, znowu znajdował się jedynie pośród martwych drzew. Nie znajdowało się tutaj nic więcej.
J.B.H
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.