Devlin oderwał spojrzenie od rozciągającego się za oknem górskiego widoku. Usłyszał bowiem odgłosów kroków na schodach. Po upływie kilku sekund, w wejściu do jego gabinetu, pojawił się strażnik.
— Panie... — Pochylił głowę w przód w geście szacunku i oddania.
— Znaleźliście go? — zapytał, ponownie skupiając wzrok na tym, co znajdowało się za oknem. Widok lasu koił nieco jego nerwy.
— Tak. Kilka metrów od wschodniej bramy. Niewiele z niego zostało. Kruki się nim zajęły...
Ramiona Devlina opadły. Kto by pomyślał, że król wampirów przejmie się śmiercią jakiegoś małego stworzenia, którego na co dzień nawet nie zauważał.
— Co mamy zrobić z... z ciałem, mój panie?
— Pozbądźcie się go — polecił, krzyżując dłonie za plecami.
Strażnik zniknął, a na jego miejscu po chwili pojawił się Julian.
— Przesłyszałem się? — zapytał, unosząc brwi.
— Nie. — Devlin westchnął. Potem odwrócił się i obdarzył swego brata ciężkim spojrzeniem. — Tak jak przypuszczałem, kot Carmen został rozszarpany przez ptaki.
— W tych lasach bywając wyjątkowo żarłoczne — przyznał Julian, a potem skrzywił się w zamyśleniu. — Nie mniej jednak... zaistniała sytuacja jest ci bardzo na rękę.
— Co masz na myśli?
Julian w jednej sekundzie pojawił się przed Devlinem i obdarzył go szerokim uśmiechem.
— Gdy Carmen dowie się o śmierci tego zwierzęcia, zapewne będzie załamana. To idealna okazja dla ciebie, Dev. — Uniósł bladą dłoń, jednak zawahał się, nim dotknął ramienia swego brata. Odsunęła rękę z cichym cmoknięciem. — Pocieszysz ją i zdobędziesz tym samym jej sympatię. Cóż... nie rzuci ci się od razu w ramiona, ale może spojrzy na ciebie nieco łaskawszym okiem? — Wzruszył ramionami. — Jeden maleńki krok znaczy więcej, niż lata stania w miejscu.
Devlin nabrał głęboki oddech.
— Jestem słaby w... — skrzywił się — w pocieszaniu.
— Słaby? — Julian parsknął krótkim śmiechem. — Jesteś w tym równie okropny jak ja w dawkowaniu odpowiedniej ilości wina. Ale... masz mnie! — Cofnął się o krok i przysiadł na brzegu ciężkiego, dębowego biurka. — Sprawię, że Carmen ujrzy w tobie swego księcia z bajki... — Zmierzył Devlina od stóp do głów uważnym spojrzeniem. — Cóż... może z koszmaru, a nie z bajki. Nie ważne. — Machnął dłonią. — Jak zamierzasz przekazać jej tę jakże smutną wiadomość?
— Cóż...
— Tak, skup się...
— Zapewne powiem: ''Stworzenie, które tak bardzo sobie umiłowałaś, zostało rozszarpane przez kruki, a jego okaleczone zwłoki dzisiejszej nocy zostały odnalezione przez pałacowych strażników, którzy zapewne już wyrzucili je do...
— Wow. — Julian uniósł brwi. — A może... spróbuj pominąć ''rozszarpane'' i ''okaleczone zwłoki'', hm?
Devlin westchnął ciężko.
— Ujmij to w ten sposób... — Szatyn wstał zgrabnym ruchem i namalował w powietrzu jakiś obraz szczupłą dłonią: — ''Zrobiłem wszystko, aby odnaleźć twoje kota, lecz, mimo moich starań, nie udało mi się go ocalić. Jeżeli takie jest twe życzenie, wyprawimy mu pogrzeb, a potem...
— Śmierć, ubrana w piękne słowa, wciąż pozostaje tym samy — wtrącił Devlin. — Kot nie żyje, więc...
— Nie żyje? — W pomieszczeniu rozbrzmiał słaby, cichy głos.
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.