Rozdział 11

49K 2.8K 2.1K
                                    

Devlin oderwał spojrzenie od rozciągającego się za oknem górskiego widoku. Usłyszał bowiem odgłosów kroków na schodach. Po upływie kilku sekund, w wejściu do jego gabinetu, pojawił się strażnik.

— Panie... — Pochylił głowę w przód w geście szacunku i oddania.

— Znaleźliście go? — zapytał, ponownie skupiając wzrok na tym, co znajdowało się za oknem. Widok lasu koił nieco jego nerwy.

— Tak. Kilka metrów od wschodniej bramy. Niewiele z niego zostało. Kruki się nim zajęły...

Ramiona Devlina opadły. Kto by pomyślał, że król wampirów przejmie się śmiercią jakiegoś małego stworzenia, którego na co dzień nawet nie zauważał.

— Co mamy zrobić z... z ciałem, mój panie?

— Pozbądźcie się go — polecił, krzyżując dłonie za plecami.

Strażnik zniknął, a na jego miejscu po chwili pojawił się Julian.

— Przesłyszałem się? — zapytał, unosząc brwi.

— Nie. — Devlin westchnął. Potem odwrócił się i obdarzył swego brata ciężkim spojrzeniem. — Tak jak przypuszczałem, kot Carmen został rozszarpany przez ptaki.

— W tych lasach bywając wyjątkowo żarłoczne — przyznał Julian, a potem skrzywił się w zamyśleniu. — Nie mniej jednak... zaistniała sytuacja jest ci bardzo na rękę.

— Co masz na myśli?

Julian w jednej sekundzie pojawił się przed Devlinem i obdarzył go szerokim uśmiechem.

— Gdy Carmen dowie się o śmierci tego zwierzęcia, zapewne będzie załamana. To idealna okazja dla ciebie, Dev. — Uniósł bladą dłoń, jednak zawahał się, nim dotknął ramienia swego brata. Odsunęła rękę z cichym cmoknięciem. — Pocieszysz ją i zdobędziesz tym samym jej sympatię. Cóż... nie rzuci ci się od razu w ramiona, ale może spojrzy na ciebie nieco łaskawszym okiem? — Wzruszył ramionami. — Jeden maleńki krok znaczy więcej, niż lata stania w miejscu.

Devlin nabrał głęboki oddech.

— Jestem słaby w... — skrzywił się — w pocieszaniu.

— Słaby? — Julian parsknął krótkim śmiechem. — Jesteś w tym równie okropny jak ja w dawkowaniu odpowiedniej ilości wina. Ale... masz mnie! — Cofnął się o krok i przysiadł na brzegu ciężkiego, dębowego biurka. — Sprawię, że Carmen ujrzy w tobie swego księcia z bajki... — Zmierzył Devlina od stóp do głów uważnym spojrzeniem. — Cóż... może z koszmaru, a nie z bajki. Nie ważne. — Machnął dłonią. — Jak zamierzasz przekazać jej tę jakże smutną wiadomość?

— Cóż...

— Tak, skup się...

— Zapewne powiem: ''Stworzenie, które tak bardzo sobie umiłowałaś, zostało rozszarpane przez kruki, a jego okaleczone zwłoki dzisiejszej nocy zostały odnalezione przez pałacowych strażników, którzy zapewne już wyrzucili je do...

— Wow. — Julian uniósł brwi. — A może... spróbuj pominąć ''rozszarpane'' i ''okaleczone zwłoki'', hm?

Devlin westchnął ciężko.

— Ujmij to w ten sposób... — Szatyn wstał zgrabnym ruchem i namalował w powietrzu jakiś obraz szczupłą dłonią: — ''Zrobiłem wszystko, aby odnaleźć twoje kota, lecz, mimo moich starań, nie udało mi się go ocalić. Jeżeli takie jest twe życzenie, wyprawimy mu pogrzeb, a potem...

— Śmierć, ubrana w piękne słowa, wciąż pozostaje tym samy — wtrącił Devlin. — Kot nie żyje, więc...

— Nie żyje? — W pomieszczeniu rozbrzmiał słaby, cichy głos.

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz