Rozdział 5

54.9K 2.8K 1.8K
                                    

Gdy przekroczyła próg jadalni, na moment przystanęła. Zapamiętała to pomieszczenie bowiem nieco inaczej, bardziej... mrocznie i ciemno. Teraz długi, zastawiony potrawami stół oświetlał blask padający z ogromnego żyrandola, a bordowe ściany zdawały się bardziej pogodne niż poprzedniego dnia, a właściwie... poranka.

— Oh, to nasze dzisiejsze śniadanie? — mruknął Julian, który, zasiadając na tym samym miejscu, co rankiem, obdarzył ją spojrzeniem.

Carmen mocniej przycisnęła do siebie maleńkiego kota, który zaplątał się w poły jej płaszcza, aby skryć się wśród nich.

— Oh, żartowałem! — wtrącił szatyn i machnął dłonią. — Usiądź, księżniczko, nim jedzenie wystygnie.

Niepewnie ruszyła w kierunku stołu. Gdy minęła krzesło u jego szczytu, na którym zasiadał Król wampirów i poczuła na sobie ciężar jego spojrzenia, mimowolnie przyśpieszyła kroku. Zajęła miejsce tuż naprzeciw Juliana, który, obdarzając ją uśmiechem, zapytał:

— Gdzie znalazłaś owe stworzenie?

Kot wysunął głowę spod jej płaszcza i zatrzepotał małymi uszkami.

— W ogrodzie — odparła w końcu.

— Oh, w naszym ogrodzie? — powtórzył, spoglądając na Devlina, który, nabierając głęboki oddech, w odpowiedzi jedynie skinął.

— Wiem, że... — wtrąciła, również przenosząc wzrok na bruneta, który w milczeniu wpatrywał się w zawartość kielicha, który trzymał w swej dłoni. — Że nie wolno mi tam wchodzić. Gdybym wiedziała...

— Ależ nie mogłaś wiedzieć! — Julian ponownie machnął dłonią. — Powinienem oprowadzić cię po pałacu — dodał. — Łatwo zgubić się w tych korytarzach.

Carmen zmusiła się do słabego uśmiechu i, przenosząc wzrok na misy z potrawami, starała się znaleźć coś, czym mogłaby nakarmić zwierzątko, które trzymała na kolanach. W końcu chwyciła kawałek pomidora i, przysuwając go do pyszczka stworzenia, szepnęła cicho:

— No dalej, z pewnością jesteś głodny...

Siedzący u szczytu stołu Devlin uważnie obserwował każdy jej ruch, z trudem powstrzymując grymas, który pojawił się na jego bladej twarzy. To dziewczę było tak potwornie nieporadne i słabe, że, gdyby miał w sobie choć odrobinę serca, byłoby mu jej żal.

— Koty nie jedzą warzyw — odparł w końcu, wręcz mimowolnie. Gdy na niego spojrzała, dodał: — To mięsożercy.

— Oh — mruknęła, po czym, przełykając z trudem, odłożyła kawałek pomidora na swój talerz.

Uśmiech, który pojawił się na jej jasnej twarzy, gdy kot zjadł kawałek ryby, który mu po chwili podała, sprawił, że coś głęboko w martwym sercu Devlina drgnęło. Mocniej zacisnął swą dłoń wokół kielicha. Nie chciał tego uczucia i nie potrzebował go.

— Zamierzasz go zatrzymać? — zapytał nagle Julian.

Jasnowłosa poderwała głowę, a kilka kosmyków jej włosów opadło na okryte płaszczem ramiona.

— Jest nieoswojony — mruknęła niepewnie.

Jeżeli mnie oswoisz, będziemy potrzebowali siebie nawzajem — słowa popłynęły z ust Devlina wbrew jego myślom. Dziewczyna spojrzała prosto w jego oczy, na moment wstrzymując oddech. — Staniesz się dla mnie kimś jedynym na świecie... — dokończył, odwracając wzrok. Ponownie spojrzał na swój kielich.

— Antoine de Saint-Exupery! — odparł donośnie Julian. — Czytałaś jego dzieła? — Spojrzał na Carmen.

Devlin, dostrzegając zaskoczenie i zmieszanie, które nagle pojawiło się na jej twarzy, odkrył coś, co szczerze go zdziwiło — owe dziewczę zapewne nigdy, w całym swym życiu nie przeczytało choćby jednej strony.

— Um, ja...

— Nie przebrałaś się — wtrącił nagle, sam do końca nie wiedząc, dlaczego zapragnął zmienić temat i nie pozwolić, aby udzieliła odpowiedzi na zadane przez Juliana pytanie.

Obdarzyła go spojrzeniem.

— Słucham? — szepnęła.

— W twej komnacie znajdują się ubrania — doprecyzował.

— Nie chciałabym zabierać ich komuś bez zgody i...

— Są twoje — wtrącił, sprawiając tym samym, że dziewczyna momentalnie zamilkła.

Nie dodał już w tym temacie nic więcej, nie mógł przecież przyznać, że osobiście zadbał, aby szafa, która stała w jej komnatach, była w pełni wyposażona.

Zacisnął wargi w cienką linię, gdy drżącą dłonią odgarnęła kosmyk białych włosów za ucho. Każdy jej ruch sprawił, że jego zmysły nagle przestawały słuchać umysłu.

— Jak... — zaczęła niepewnie. — Jak długo mam tutaj pozostać? — zapytała w końcu.

Julian poruszył się nerwowo, jednocześnie zerkając na swego brata, zupełnie jakby sam był ciekaw odpowiedzi.

Tymczasem Devlin, walcząc niejako z samym sobą, ścisnął kielich tak mocno, że na szkle pojawiły się drobne pęknięcia.

— Pomyślałam, że... — Jej głos nieco się załamał. — Skoro nie zamierzacie mnie zabić, a nie widzę żadnego innego powodu, dla którego mogłabym być wam potrzebna, mogłabym wrócić do...

— Nie. — Jego głos, donośny i zimny, niczym powiew lodowatego wiatru, odbił się od ścian i sprawił, że w jadalni zapanowała głęboka, ciężka cisza.

Wargi Carmen zadrżały, gdy rozchyliła je delikatnie, zupełnie jakby zamierzała coś powiedzieć. W jej oczach błysnął jednak strach, przerażenie tak potężne, że martwe serce Devlina owinął jakiś nieprzyjemny uścisk.

Bała się go.

Dopiero Julian zdołał przerwać ową ponurą, duszącą atmosferę, która zapanowała w pomieszczeniu. Poruszył się nerwowo, po czym zaśmiał cicho i mruknął:

— Pragniemy jedynie, abyś spędziła tutaj nieco czasu i... — zamilkł, gdy Devlin odstawił kielich na blat.

— Będę w swoim gabinecie — odparł aksamitnym, spokojnym głosem, wstając na równe nogi.

Carmen wciąż się w niego wpatrywała, gdy ruszył w stronę wyjścia z jadalni, a potem zniknął w mroku korytarza, niemal stając się jego częścią.

A może w gruncie rzeczy właśnie tym był? Złem, mrokiem i ciemnością. Potworem, którego należało się jedynie obawiać?

— Cóż... — mruknął Julian, zmuszając się do uśmiechu. Carmen obdarzyła go spojrzeniem, wciąż z trudem potrafiąc nabrać choćby krótki oddech. — Jak go nazwiesz? — zapytał radośnie.

Dopiero po chwili zrozumiała, o co właściwie pytał. Spojrzała na kota, który spoczywał na jej kolanach, już niemal zasypiając.

Julian, dostrzegając pusty wyraz jej twarzy, w końcu dodał:

— Może... Stevie?

***

Gdy znalazł się w czterech ścianach swego gabinetu, a drzwi powoli się za nim zamknęły, odgradzając go od reszty tego paskudnego świata, w jego piersi wciąż kryło się to potworne uczucie, którego tak usilnie starał się pozbyć.

Syknął pod nosem, ukazując błyszczące kły.

To dziewczę było jego słabością. Słabością, której nie był w stanie się pozbyć, nawet gdyby właśnie tego pragnął.

Odetchnął głęboko, nieco uspokajając dudniącą w jego żyłach krew, a gdy stanął przy jednej z okiennic i pomiędzy rozległymi drzewami lasu dostrzegł biegnącą sarnę, na jego wargach błysnął uśmiech.

Być może nie mógł rozwiązać jednego problemu, ale... mógł przelać nieco krwi. 


J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz