[2] Rozdział 3

29K 2.2K 927
                                    

To nie jest ostatni rozdział na dzisiaj :)


Wampiry, pomimo swej nieśmiertelności, miały jedną słabość. Była nią krew. Ludzka krew.

Carmen posiadała tylko ją i tylko ona mogła pomóc jej wydostać się z murów tego przeklętego pałacu. Ściągnęła więc z szyi naszyjnik, który odziedziczyła po matce. Był zrobiony z grubego kawałka drutu i małego, błyszczącego kamienia. Miał tylko wartość sentymentalną, nie był też szczególnie urodziwy, więc Aria go jej nie odebrała.

Następnie podwinęła rękawy białej, mokrej od potu i brudu sukienki. Zacisnęła zęby. Nie obawiała się bólu, a jedynie tego, że rana okaże się zbyt głęboka i doprowadzi do jej śmierci, przez co nie zdoła ocalić Castiela. Jeżeli ona tego nie zrobi...

Przełknęła z trudem. Chłopiec miał tylko ją. A ona miała tylko jego.

Przycisnęła ostrą krawędź drutu do wyblakłej skóry i przesunęła w górę, przez całą długość przedramienia aż do wewnętrznej strony łokcia. Ból był krótki, przypominał nieznośne pieczenie. Krew popłynęła przez skórę, chude palce i długie, białe paznokcie.

Sekundę później dookoła rozbrzmiał dźwięk kroków. Ciężkich i szybkich. Zapach krwi rozniósł się bowiem po lochach, mieszając z wilgocią i brudem.

Strażnik pojawił się za grubymi kratami. Jego oczy błysnęły złowieszczo, a wargi rozchyliły się, ukazując śnieżnobiałe kły. Carmen cofnęła się o krok, jej plecy z impetem uderzyły o ścianę.

Zadrżała, gdy mężczyzna gwałtownie otworzył drzwi i przestąpił próg celi. Nie próbował z tym walczyć. Zapach krwi całkowicie odebrał mu rozum. Dlatego nawet nie spostrzegł Mel, która niczym cień pojawiła się tuż za nim, aby następnie przebić jego serce wykutym z światła księżycowego sztyletem.

Strażnik zachwiał się, po czym runął na kamienną posadzkę. Jego twarz wylądowała tuż obok stóp Carmen, która wypuściła z płuc drżący oddech. Aż do tej chwili nie sądziła, że jej szalony plan może się udać.

— Krwawisz, moja pani. — Mel podała jej kawałek brudnego materiału.

— Och...

Carmen owinęła szmatką swoje przedramię, by nieco zniwelować zapach krwi. Potem chwyciła dłoń służki i pociągnęła ją za sobą jednym z bocznych korytarzy.

— Poczekaj tutaj, dobrze? — szepnęła, zatrzymując się przy drzwiach, za którymi mieściły się komnaty jej syna.

Mel skinęła i choć wyglądała na przestraszoną, spełniła jej prośbę. Tymczasem Carmen nacisnęła klamkę i weszła do środka.

— Mamo? — Burza czarnych loków wyłoniła się zza białej pościeli. Chłopiec drżał, a policzki miał mokre i błyszczące od łez.

— Castielu — szepnęła, biorąc go w swoje objęcia.

Chłopiec wtulił się w mamę i rozpłakał niczym śmiertelne dziecko. Nagle wydawał się tak słaby i bezbronny, że Carmen również zapragnęła się rozpłakać. Nie był to jednak ani odpowiedni czas, ani miejsce.

— Ciocia Aria...

— Wiem, kochanie. — Chwyciła twarz synka w dłonie i wycierając jego łzy, szepnęła: — Zabiorę cię stąd, dobrze?

— Ale... Jesteś chora, mamo...

— Wszystko będzie dobrze, Castielu — zapewniła, stawiając chłopca na podłodze. Miał na sobie za dużą, białą koszulę nocną. — Mamy bardzo mało czasu, więc musimy się pośpieszyć. — Chwyciła jego małą rączkę, by następnie ruszyć w stronę wyjścia. — Ktoś będzie nam towarzyszył...

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz