[2] Rozdział 7

33.8K 2.7K 1.4K
                                    

Carmen w pierwszej chwili poczuła przyjemne ciepło, które następnie zastąpił przenikliwy, lecz znajomy chłód. Dopiero jednak gdy jej zmysły zdołały w pełni się rozbudzić, zaatakowała ją panika, a w umyśle, niczym uporczywy szept rozbrzmiało imię jej syna.

Castiel.

Castiel.

Castiel.

— Castiel — zdołała szepnąć, choć gardło miała nieprzyjemnie suche, a usta popękane.

Ostrożnie uniosła powieki. Była pewna, że zbudzi się w celi, zimnej i wilgotnej. Jak wielkie było jej zaskoczenie gdy poczuła pod palcami miękki materiał satynowej pościeli, a nad sobą ujrzała baldachim obszyty czarnym, ciężkim płótnem.

Zadrżała, bowiem znała to miejsce aż nazbyt dobrze.

Łzy ulgi zgromadziły się pod jej powiekami. Nie miała dość sił, by długo z nimi walczyć. Zamknęła oczy i rozpłakała się cicho.

Była w domu.

***

— Nie mogę spać.

Devlin poderwał głowę znad starej księgi i spojrzał na chłopca, który przystanął w wejściu do jego gabinetu. Miał na sobie za dużą białą koszulę mocną. Czarne loki pozostały roztrzepane, zupełnie jakby przez ostatnią godzinę kręcił się w łóżku.

— Nie mogę znaleźć wujka Juliana — dodał sennie. — Zawsze czyta mi przed snem.

— Zapewne przebywa w...

— Poczytasz mi? — wtrącił, sprawiając tym samym, że Król z lekkim westchnieniem zamknął księgę. — Albo... pobawisz się ze mną?

— Nie jestem zbyt dobrym kompanem do zabaw — odparł zgodnie z prawdą. Castiel był bowiem właściwie pierwszym dzieckiem, z jakim kiedykolwiek miał do czynienia.

— Mogę cię nauczyć...

Devlin nie oderwał spojrzenia od malca, gdy ten żwawym krokiem ruszył przed siebie. Wdrapanie się na krzesło sprawiło mu nieco trudności, ale ostatecznie dał sobie z tym radę i usiadł po drugiej stronie biurka.

Był jednak tak drobny i mały, że Król musiał nieco się pochylić, aby móc go zobaczyć.

— Mama nazywa tą zabawę ''czytaniem w myślach''. Musisz zamknąć oczy, a ja zgadnę, o czym właśnie pomyślałeś.

Devlin uniósł ciemną brew, lecz ostatecznie spełnił prośbę chłopca.

— Myślisz o... polu pełnym kwiatów, małym, czarnym kotku i... mojej mamie.

Król otworzył oczy. Napotkał spojrzenie fiołkowych oczu malca. Tak bardzo podobne do jego własnego.

— Skąd wiesz? — zapytał, bowiem chłopiec odczytał każdą jego myśl z zadziwiającą dokładnością.

— To tylko przypuszczenia.

— Przypuszczenia?

— Z okna mojej komnaty widziałem, jak spacerowałeś po łące z kwiatami. Potem podsłuchałem, jak strażnicy mówili o czarnym kocie. — Przechylił głowę w bok, sprawiając, że kosmyki czarnych włosów osunęły się na jego blade skronie. — Odwiedzasz moją mamę każdego dnia. Kilka razy słyszałem, jak do niej mówiłeś.

Devlin przełknął z trudem. Każda inna istota, która odważyłaby się wypowiedzieć pod jego adresem podobnie odważne słowa, zapewne równie szybko zakończyłaby swój żywot. Nie był więc pewien, dlaczego owe słowa z ust tego malca nie wywołały w nim wściekłości, lecz coś na kształt dumy.

— Lubisz moją mamę?

— Zadajesz zbyt wiele pytań — uciął.

— Po prostu szukam. — Wzruszył ramionami. — Kogoś dla mamy. Kogoś, kto ją polubi i kogoś, kogo ona mogłaby polubić. I kogoś kto może mógłby polubić także i mnie... — Spuścił wzrok.

Devlin przez moment wpatrywał się w malca. W końcu jednak wstał, obszedł biurko i wyciągnął ku niemu dłoń o długich, szczupłych palcach.

— Chodź — odparł. — Poczytam ci przed snem.

Castiel uśmiechnął się, wyraźnie uradowany, potem chwycił rękę Króla i zeskoczył z krzesła. Razem opuścili gabinet i ruszyli jednym z pałacowych korytarzy w kierunku komnaty chłopca.

Gdy tylko dotarli na odpowiednie piętro, malec wyrwał się z uścisku Devlin i rzucił biegiem przed siebie, krzycząc:

— Mamo!

Devlin uniósł głowę i przystanął, gdy tylko ujrzał drobną, spowitą w biel sylwetkę. Carmen upadła na kolana i rozłożyła ramiona, aby po chwili chwycić w nie Castiela. Przytuliła chłopca z całych sił.

Król nie potrafił ani ruszyć się z miejsca, ani oderwać od nich swego spojrzenia. Nawet pojawienie się Juliana nie zdołało wyrwać go z tego dziwnego amoku.

Tymczasem białowłosa drżącą dłonią odgarnęła kosmyk czarnych włosów z czoła swojego synka i obdarzyła go pełnym łez spojrzeniem.

— Obudziłaś się — odparł radośnie Castiel.

Carmen nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Czuła ulgę, wiedząc, że jej synek był cały i zdrowy.

Julian, dostrzegając zawahanie na twarzy swego brata, mruknął energicznie:

— Pozwól mamie nieco odpocząć. Zobaczysz się z nią zaraz po kąpieli.

— Ale ja już się kąpałem — zaprotestował Castiel.

— Więc wykąpiesz się jeszcze raz. — Chwycił dłoń malca i pociągnął go w kierunku schodów.

Carmen powoli wstała na równe nogi. Wciąż była słaba, więc utrzymanie ciała w pionie sprawiło jej nieco trudności.

Uniosła głowę. Nagle ona i Król zostali sami pośrodku ogromnego korytarza.

Dzieliło ich pięć metrów i dwa lata, które zmuszeni byli spędzić osobno.

— Ja... Wiem, że masz zapewne wiele pytań...

— Żadne z nich nie jest na tyle istotne, bym teraz zawracał sobie nim głowę — wtrącił łagodnie. — Żadne z nich nie liczy się bardziej niż fakt, że naprawdę tutaj jesteś...

— Tak — szepnęła, zaciskając dłonie na materiale białej sukienki. — Devlinie, ja...

Nie potrafił dłużej tak stać i jedynie się w nią wpatrywać, więc mimo słów, które opuszczały jej usta, zerwał się z miejsca, tak gwałtownie, że Carmen niemal się wzdrygnęła.

A potem, nie zważając również i na to, pokonał tą piekielną odległość, jaka go od niego dzieliła i w końcu uczynił to, na co przez ostatnie dni nie mógł się zdobyć — dotknął ją. Objął zimnymi dłońmi jej ciepłe policzki i odnalazł jej wargi, aby następnie tysiącami pocałunków pokazać, jak bardzo za nią tęsknił. 



J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz