Rozdział 14

45.4K 2.9K 1K
                                    

Carmen zadrżała w silnych objęciach Devlina, gdy świat, który ją otaczał stał się jedynie rozmazaną plamą poruszających się kolorów.

Król, wyczuwając nagłe spięcie jej mięśni, zatrzymał się gwałtownie. Jego długi, czarny płaszcz zatrzepotał na ostrym wietrze.

Znaleźli się w samym sercu mrocznego lasu, pomiędzy drzwiami. Pierwsze promienie wschodzącego słońca nie przedarły się jednak jeszcze przez konary. Wschód był jednak blisko, czaił się tuż za rogiem, co oznaczało, że miał niewiele czasu.

Devlin spojrzał na bladą twarz Carmen. Jako wampir poruszał się z nadzwyczajną prędkością, która dla śmiertelników mogła okazać się zbyt trudna do zniesienia.

— W porządku — mruknęła, potrząsając głową. — Po prostu na moment zapomniałam o tym, że powinnam mieć zamknięte oczy.

Brunet wypuścił ją ze swoich objęć tylko po to, aby narzucić swój płaszcz na jej ramiona. Poranek był chłodny, a ona miała na sobie tylko bladoróżową sukienkę. Potem ponownie objął ją w talii, kryjąc jej drobne ciało w swoich objęciach.

— Nie otwieraj oczu, dopóki ci na to nie pozwolę — polecił.

— Dobrze. — Skinęła.

Od osady ludzi dzieliło ich kilka kilometrów, które Devlin pokonał w zaledwie ułamek sekundy.

Mur otaczający miasto śmiertelników znajdował się na pustym, martwym terenie, tuż na skraju wysuszonego lasu.

W chwili, w której jego stopy dotknęły szarej ziemi, Carmen zachwiała się niebezpiecznie. Nie zdołał jej chwycić — wyswobodziła się z jego ramion, cofając o kilka kroków. Gdy wyciągnął dłoń, aby ją zatrzymać, rozdzielił ich blask słońca, które wyłoniło się zza gór.

— Carmen. — Jej imię mimowolnie wyrwało się z jego ust.

Jasnowłosa uniosła powieki, jednocześnie stając nieco pewniej na nogach. Minęła krótka chwila, nim pojęła, że blask słońca był barierą, której Devlin nie mógł pokonać. Poderwała głowę. Dostrzegła na jego bladej, surowej twarzy grymas.

Była wolna. Pierwszy raz od tak wielu dni.

Była wolna i zaledwie kilka kroków dzieliło ją od rodziny, od bliskich.

Dlaczego więc nie odczuwała radości, a jedynie duszący niepokój?

— Carmen — powtórzył, stawiając niewielki krok w przód. Promienie słońca niemal musnęły czubki jego butów.

— Poradzę sobie — zapewniła, cofając się powoli.

— Nie. — Pokręcił głową.

— Nie pozwolę, aby Julianowi stała się krzywda — dodała. — Obiecuję.

— Carmen, nie...

Dziewczyna już go nie słuchała. Odwróciła się i, wciąż ukryta jego płaszczem, ruszyła w kierunku ciężkiej, metalowej bramy.

Obserwował jej sylwetkę z ciężko bijącym sercem. Tylko resztki zdrowego rozsądku powstrzymywało go przed rzuceniem się w przód.

Tymczasem Carmen zatrzymała się i, unosząc dłoń, zapukała w bramę.

— Kol? — zawołała. — Tato? — Jej głos stracił na sile.

— Carmen?! — Głos, który przebił się przez metal należał do jej brata. — To naprawdę ty?

— Tak...

— Jesteś sama?

— Tak — skłamała.

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz