[2] Rozdział 12

32.4K 2.4K 779
                                    

Castiel uwielbiał ciastka.

W pałacu Ari nigdy nie miał okazji ich skosztować, ale teraz, gdy zdawały się niemal na wyciągnięcie jego rączki, nie zamierzał się powstrzymywać, choć przecież wiedział, że powinienem.

Tej nocy ponownie wykorzystał moment, kiedy pałacowa kuchnia pozostała pusta. Przemknął tuż pod ścianą, potem podsunął ciężkie krzesło, aby następnie wspiąć się na nie. Musiał stanąć na palcach, by dosięgnąć zawieszonej wysoko półki. Gdy już miał chwycić szklany puchar z ciastkami, chuda, zimna dłoń zacisnęła się na jego karku.

Castiel jęknął, gdy książę Julian uniósł go w ręce, zupełnie jakby matka, która unosi małego kociaka.

— Tutaj jesteś — mruknął.

— Ja...

— Król z pewnością nie będzie zadowolony, gdy powiem mu, że znowu okradasz pałacową kuchnię, Castielu.

Książę odłożył malca na ziemię i kręcąc głową, wyjął z pucharu jedno ciastko. Wręczył je chłopcu, który spuścił głowę, starając się ukryć zakłopotanie.

— Jedno ciastko dziennie — odparł. — Chodź — rzucił przez ramię, ruszając w kierunku wyjścia.

— Gdy dorosnę, będę jadł więcej niż jedno ciastko dziennie — mruknął smętnie Castiel, ruszając za swym wujkiem.

— Gdy dorośniesz, zostaniesz królem — poprawił go Julian, gdy wyszli na jeden z szerokich, ciemnych korytarzy.

— Królowie nie jedzą ciastek?

— Wiedziałeś, aby król je jadł? — Zerknął na malca z góry, nie kryjąc rozbawienia.

Devlin jedzący ciastka wydawał mu się bowiem nieco komicznym wyobrażeniem.

— Może król także wykrada ciastka, gdy nikt nie patrzy? — Wzruszył ramionami, wpatrując się w kawałki czekolady w jasnym cieście. — A może bycie królem polega właśnie na tym, że można wykradać ciastka, ale nikt nie ma dość odwagi, aby się temu sprzeciwić? Przecież król może robić, co chce, prawda, wujku?

Julian ruszył dalej korytarzem.

Jeżeli przyszłość królestwa miała spoczywać z rękach tego malca, obawiał się, że nie skończy się to dobrze.

— Cóż, w takim razie znajdziemy mu jakąś rozsądną żonę — mruknął pod nosem, słysząc, że chłopiec rzucił się biegiem, aby go dogonić. 

***

— Sądzisz, że Julian sobie poradzi? — W głosie Carmen rozbrzmiała szczera troska. — Castiel potrafi dać w kość.

Devlin mocniej ścisnął jej drobną dłoń, wciąż prowadząc ją przez łąkę. Noc zdołała już nadejść, narzucając na niebo czarną pelerynę z mnóstwem błyszczących gwiazd.

— Jestem tego pewien — zapewnił, przystając na zboczu jednego z pagórków. — Julian jest... Cóż, wytrwalszy niż mogłoby się wydawać — dodał z lekkim uśmiechem, który jednak nieco przygasł, gdy tylko spojrzał na jasnowłosą.

Carmen, wciąż trzymając jego dużą dłoń swoją własną, o wiele drobniejszą, przesunęła wzrokiem po otaczającym ich krajobrazie. Gdzieś w tle widniał pałac, otoczony wysokim, ciemnym murem. Za nim rozciągało się natomiast miasto, a tuż przed nimi ogromna polana z mnóstwem kwiatów.

— Pięknie tutaj — szepnęła, nie kryjąc zachwytu.

Devlin przełknął z trudem. Uwielbiał na nią patrzeć. Na jej żywe, czyste piękno. Na nieco zbyt bladą skórę i może trochę zmęczone spojrzenie. Zapewne nawet w najmniejszym stopniu nie zdawała sobie sprawy, jak piękna dla niego była.

Piękniejsza niż każda kobieta, którą miał okazję spotkać w całym swym życiu.

Zniewalająca, czarująca...

— Olśniewająca — szepnął.

— Hm? — Carmen odwróciła ku niemu głowę, by następnie obdarzyć go najbardziej szczerym uśmiechem, jaki tylko mógł zostać mu ofiarowany.

— Podoba ci się, to co widzisz? — zapytał. — Te ziemie, pałac, całe miasto?

— Tak. — Skinęła.

— Zamknij oczy — poprosił cicho.

Carmen pozwoliła, aby jej powieki opadły, a na ust wpłynął lekki, pełen spokoju uśmiech.

— Nie otwieraj ich, dopóki ci na to nie pozwolę, dobrze? — zapytał, stając tuż przed nią.

Jasnowłosa zaśmiała się cicho.

— Dlaczego nie?

Devlin nie odpowiedział. Zanurzył jedynie dłoń w wewnętrznej kieszeni swego płaszcza i wyciągnął z niej błyszczący pierścień.

Nie wybrał żadnego z tych, które pokazał Julianowi. Żaden nie był bowiem tak wyjątkowy, jak pierścień, który ich ojciec podarował ich matce — cały wykonany z czarnego złota, które oplatało błyszczący kamień we fiołkowym odcieniu.

— Co robisz? — zapytała, gdy ostrożnie chwycił jej drobną dłoń.

Miała wąskie, smukłe palce. Pierścień dopasował się do nich idealnie, kiedy Devlin ostrożnie umieścił go na jednym z nich. Carmen znieruchomiała, czując na swej dłoni przyjemny ciężar chłodnego złota.

Powoli uniosła powieki i w pierwszej kolejności spojrzała prosto w jego oczy.

— Chcę, aby to wszystko było twoje, najdroższa — odparł. — Każdy skrawek tej ziemi. Chcę, aby ludzie wielbili cię i nazywali swoją królową.

Niepewnie przeniosła wzrok na pierścień, który zdawał się pasować niemal idealnie. Łzy mimowolnie napłynęły do jej oczu. Nie miała dość sił, aby zbyt długo z nimi walczyć.

— Dlaczego płaczesz? — zapytał.

— Jeszcze kilkanaście dni temu byłam pewna, że umrę — szepnęła, unosząc podbródek. — Że nigdy ponownie cię nie spotkam, że nie poznasz Castiela, a on nie pozna ciebie, a teraz... To wszystko wydaje się niczym sen, w który nie jestem w stanie uwierzyć...

Devlin postawił krok w przód. Chwycił jej twarz w swoje duże, zimne dłonie i zmusił, aby spojrzała prosto w jego oczy. Potem szepnął:

— Jestem tutaj, najdroższa. Prawdziwy i w pełni przekonany, że chcę spędzić z tobą resztę wieczności. — Przełknął z trudem. — Gdybym miał serce, wiedz, że w pełni należałoby ono do ciebie. Ale...

— W porządku — wtrąciła z lekkim uśmiechem. — Jeżeli nie możesz ofiarować mi swojego serca, pozwól, że ja oddam ci kawałek mojego. Ale najpierw... — Przesunęła się bliżej.

— Najpierw?

— Najpierw będę kochać cię takiego, jakim jesteś, Devlinie. Z sercem, czy też bez — szepnęła, niemal dotykając jego ust. — Jesteś mój.

Król przesunął dłonie w dół, przez jej ramiona i zatrzymał się na talii, którą ścisnął władczo.

— Masz pojęcie, jak długo musiałem na ciebie czekać?

— Całe dwa lata...

— Nie. — Pokręcił głową. — Całe życie, najdroższa.

Carmen uśmiechnęła się, aby następnie stanąć na palcach i w końcu go pocałować. 



J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz