Rozdział 2

72.5K 3.1K 3.4K
                                    

Choć w legendach tworzonych przez ludzi wampiry uchodziły za te z nadnaturalnych stworzeń, które stanowiły dla nich największe zagrożenie, i one posiadały swe słabości.

Jedną z nich był blask słońca — jego promienie były właściwie jedyną rzeczą, której nieśmiertelni się obawiali. Dlatego za dnia kryli się w swych domach, zaś w nocy wychodzili na łowy, poszukując zagubionych istot, których krew mogliby skraść.

Nawet najpotężniejsze osobniki z tego gatunku nie potrafiły wytrzymać choćby kilku sekund w blasku słońca. Wampiry za dnia skazane były więc na śmierć w straszliwych mękach i bólach.

Gdy przekroczył próg zamku, na jego dziedziniec padły pierwsze promienie. Nabrał głęboki oddech, pojmując, że gdyby jego droga przedłużyła się choćby o kilka sekund, mógłby paść martwy przed swym własnym domem.

Szybko porzucił jednak owe obawy — dotarł do zamku na czas i nic innego nie powinno mieć znaczenia.

— Oh, doprawdy, życie ci nie miłe, Devlinie?! — Zza jego pleców dobiegł pełen pretensji głos.

Brunet westchnął ciężko i, otrzepując kurz z rękawów swego płaszcza, odwrócił się w stronę szerokiego, mrocznego korytarza. Z cienia wyłoniła się wysoka, szczupła sylwetka mężczyzny o bladej twarzy i brązowych, długich do ramion włosach.

— Julianie — mruknął smętnie, po czym, wymijając swego brata, ruszył korytarzem.

— Jeszcze sekunda i spłonąłbyś żywcem! — oburzył się, ruszając za nim.

— Ucieszyłbyś się, czyż nie, bracie? — odparł przez ramię Devlin. — Wówczas to ty zostałbyś królem...

Julian pojawił się przed nim, zupełnie jakby nagle wyrósł z marmurowej posadzki. Brunet przystanął, nim jednak zdołał cokolwiek powiedzieć, jego brat podjął:

— Uh, doprawdy? — Wypiął dumnie pierś, jednocześnie poprawiając zielony, obszyty złotą nicą kaftan. — Czyż ta twarz nie wyglądałaby zjawiskowo w koronie?

Devlin, ignorując prześmiewczy ton swego brata, ponownie go wyminął i przeszedł do salonu. Było to ogromne pomieszczenie, z krwiście czerwonymi meblami, całą biblioteką książek i dużymi oknami, z których rozciągał się widok na skąpane w słońcu góry.

— Przecież wiesz, że nigdy nie chciałem i nigdy nie będę chciał zająć twego miejsca — pośpieszył za nim Julian. — Zdecydowanie bardziej od bitew i starć z wilkołakami lubię długie spacery i spanie całą wieczność...

— Byłbyś więc doprawdy marnym królem — przyznał, ruszając w kierunku biblioteki.

Stawiał pewne i szybkie kroki, co, rzecz jasna, nie umknęło czujnej uwadze Juliana, który, unosząc dłoń w iście teatralnym geście, mruknął:

— Jesteś rozdrażniony, bracie.

— Jak zwykle jesteś nieomylny — westchnął, zatrzymując się przed jednym z regałów.

— Cóż takiego wydarzyło się podczas twego polowania? — zapytał, wyraźnie zaciekawiony. W jednej chwili stanął tuż obok Devlina. — Uh, czyżbyś... — zawahał się, marszcząc brwi. — Powiększone źrenice, przyśpieszona akcja serca, krew pędzi przez twe żyły niczym szalona. Oh, gdybyś nie był Devlinem, którego znam całe wieki, doprawdy pomyślałbym, że się zakochałeś! — Machnął dłonią. — Oh... — Odsunął się o krok. — Wpoiłeś się w kogoś? — zapytał z przejęciem, przykładając dłoń do serca.

Devlin westchnął ciężko i, wyciągając jedną z grubych ksiąg, podszedł do dębowego biurka, które stało mniej więcej pośrodku pomieszczenia.

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz