Rozdział 10

47K 2.8K 1.3K
                                    

Devlin przystanął przed dwuskrzydłowymi drzwiami. Zawahał się jednak, nim uniósł bladą dłoń i chwycił zimną, srebrną klamkę.

Nie znalazł tego paskudnego, małego stworzenia choć spędził na poszukiwaniu go blisko cztery godziny. Król, najpotężniejszy wampir, jaki stąpał po tej ziemi, zmarnował kilka godzin szukając nic nieznaczącego kota.

Westchnąwszy, uniósł w końcu dłoń, aby otworzyć drzwi, które niespodziewanie same stanęły otworem.

Ujrzał Carmen, w białej, zwiewnej sukience, z jasnymi włosami opadającymi na szczupłe ramiona.

Jego martwe, przesiąknięte złem serce zabiło niczym szalone.

— Znalazłeś go? — zapytała. Devlin niemal się wzdrygnął. — Znalazłeś mojego kota?

— Nie — odparł. — Obawiam się, że...

— Muszę go poszukać — wtrąciła, nagle wychodząc na opustoszały korytarz.

— Carmen...

— Z pewnością jest głodny i przerażony. — Ruszyła w prawo. — Pewnie się boi.

— Próbowałem go odnaleźć...

— Nie mogę pozwolić, aby był sam.

Pokonała kręcone, kamienne schody, a gdy znalazła się przy wyjściu na ogromny taras, spowita w czerń sylwetka Devlina pojawiła się przed nią. Jego ruch trwał zaledwie ułamek sekundy, zbyt mały, aby śmiertelne oczy Carmen zdołały go wychwycić.

Zatrzymała się gwałtownie, aby na niego nie wpaść.

— Szukałem go przez wiele godzin...

— Może celowo przed tobą uciekał? — zapytała. — Jesteś w końcu... — Urwała, nagle uświadamiając sobie, że stąpała bo bardzo kruchym lodzie. — Znajdę go. — Wyminęła bruneta, przeszła przez szklane drzwi i znalazła się na tarasie.

Była noc, więc niebo, czarne niczym dno morza, rozświetlał jedynie słaby blask księżyca.

Devlin westchnął ciężko.

— Musisz być aż tak uparta? — mruknął pod nosem, również wychodząc na zewnątrz. Silny powiew wiatru zaatakował go tak nagle, że mimowolnie cofnął się o krok. — Wróć do środka, Carmen — polecił.

— Nie, dopóki nie znajdę mojego kota — rzuciła przez ramię, pokonując kilkustopniowe schodki. Ruszyła krańcem Ogrodu Martwych Dusz. — Stevie! — zawołała w mrok i pustkę. — Ste... — Urwała, gdy na jej nagie ramiona opadło coś ciepłego i ciężkiego. Gdy odwróciła się, dostrzegła za sobą Devlina, bez czarnego płaszcza, który teraz chronił ją przed zimnem.

— Skoro nie zamierzasz wrócić do pałacu bez tego kota, poszukajmy go razem — mruknął, wymijając ją i ruszając przed siebie.

Carmen pośpiesznie popędziła za nim. Czarny płaszcz był tak długi, a ona tak niska, że jego materiał dosięgał niemal samej ziemi.

— Stevie — mruknęła, zwracając twarz ku wyschniętym drzewom ogrodu. — Jestem pewna, że się odnajdzie...

— Nie sądzę — westchnął ciężko Devlin, krzyżując ręce za plecami. — Zapewne leży gdzieś martwy lub został przez coś zjedzony. Kręci się tutaj dużo stworzeń, które z pewnością chętnie by się nim pożywiły... — Przystanął nagle, nie słysząc już jej kroków.

Nie mylił się — Carmen przystanęła kawałek za nim. W jego płaszczu wyglądała na dziwnie drobną i chudą.

Nagle gdzieś w jego umyśle rozbrzmiały słowa Juliana — ''Musisz być dla niej miły''. Cóż... był raczej kiepski w byciu miłym dla kogokolwiek. Nigdy bowiem nie musiał. Był Królem, mógł więc robić wszystko, na co tylko miał ochotę.

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz