[2] Rozdział 18

25.3K 1.8K 958
                                    

— Piękny niczym marmurowa rzeźba i w marmur zaklętym pozostał.

Głos rozciął panującą w sali ciszę i sprowadził do serc gości strach tak potężny, że przez tłum nie przemknął nawet szept. W rozpostartych drzwiach pojawiła się sylwetka spowitej w czerń kobiety.

Carmen wstrzymała oddech, rozpoznając w niej tę samą istotę, która przez dwa lata trzymała ją i jej syna w niewoli. Cofając się o krok, powiedziała w kierunku Juliana:

— Znajdź Castiela i zabierz go z pałacu.

— Ale...

— Natychmiast — ucięła. — Cokolwiek by się działo, on musi być bezpieczny. — Odwróciła głowę i dostrzegając na jego twarzy zawahanie, dodała: — To rozkaz, Julianie.

Skinął, po czym obdarzając ją ostatnim spojrzeniem, zniknął w tłumie. Carmen tymczasem uniosła wysoko podbródek i przeniosła wzrok na kobietę w czerni.

— Ario.

— Zechcesz wyprosić swych gości, królowo? — Ruszyła w przód. Odgłos szpilek uderzających o błyszczącą posadzkę, rozniósł się po sali. — Chciałabym pokłonić się przed tobą w osobności.

Carmen wiedziała, że była to pułapka. Musiała jednak zrobić wszystko, aby dać Julianowi nieco czasu. Przełykając strach, poleciła więc:

— Straże, wyprowadźcie gości na pałacowy dziedziniec. 

***

Julian pędził przez pałacowe korytarze. Poruszał się szybko i zwinnie, choć serce, które ciężko biło w jego piersi, potwornie mu to utrudniało. Wpadł do jednej z komnat w najwyższej zamkowej wieży, podszedł do ogromnego łoża i odsłaniając białą pościel zastał... Nic.

— Castielu? — Rozejrzał się dookoła, wiodąc spojrzeniem po komnacie.

Książę jednak zniknął, nie pozostawiając po sobie niczego prócz pustki. 

***

Podczas gdy Julian starał się odnaleźć chłopca, ogromna sala całkowicie opustoszała. Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim z gości, Aria ruszyła w stronę podwyższenia. Carmen przesunęła się o krok, swoją drobną, spowitą w biel sylwetką zasłaniając marmurową rzeźbę oraz zaklętego w niej Devlina.

— Co mu zrobiłaś? — zapytała.

— Ja? To ty mu to zrobiłaś — odparła, przystając. Jej twarz na ułamek sekundy stała się twarzą służki, która poczęstowała Carmen naparem. Następnie na powrót zmieniła się w Arię. — Otrułam cię, królowo. Wszystko, czego dotkniesz i co dotknie ciebie, zamieni się w kamień.

Carmen przesunęła się o kolejny krok w tył. Wiedziała, jak bardzo była słaba w porównaniu z kimś takim, jaki Aria, ale potrzeba chronienia tego, którego kochała, okazała się silniejsza niż cokolwiek innego.

— Czego chcesz?

— Wiesz, czego. Wiesz, po co przyszłam. Po twoje dziecko.

Białowłosa uniosła podbródek i odparła pewnie:

— Prędzej wyrwę serce z własnej piersi niż pozwolę, abyś dotknęła mojego syna. Nie dam ci więcej skrzywdzić mojej rodziny.

— Czym jesteś? — wtrąciła, a potem przesunęła spojrzeniem po jej szczupłej sylwetce. — Kośćmi, które niebawem obrócą się w proch. Skórą, która popęka. Sercem, które za sprawą jednego mojego słowa mogłoby przestać bić. Czym jesteś, śmiertelna istoto?

— Jestem matką. Żoną. I królową.

— Jesteś niczym.

Kolejny krok, jaki postawiła Aria sprawił, że Carmen zadrżała. Niezwykle trudno było grać silną, gdy słabość czuło się w każdym zakamarku własnego ciała.

— Umrzesz, śmiertelniczko. — Wspięła się na podwyższenie. — Ale najpierw... — Zatrzymała się. — Oddaj mi koronę.

— Nie. — Kolejny krok w tył. Poczuła za sobą chłód marmuru.

— Twój opór jest daremny. Umrzesz i choć doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, i tak zamierzasz walczyć?

— Do ostatniego tchu.

— Niewiele cię od niego dzieli. — Zaśmiała się w paskudny, ochrypły sposób.

Aria podeszła bliżej. Carmen śledziła każdy jej ruch, gdy zatrzymała się przed rzeźbą i unosząc bladą dłoń, szczupłymi, długimi palcami przesunęła po podbródku Devlina. Dotknęła linii szczęki, a potem warg.

— Gdyby tylko znał cenę tego pocałunku. — Odwróciła głowę i zerknęła na białowłosą, obdarzając ją uśmiechem. — Żałuję tej jednej rzeczy. Zaklęty w marmurową rzeźbę, nie będzie mógł patrzeć na twoją śmierć. Ty natomiast wciąż tutaj jesteś, Carmen. Skoro nie mogę widzieć jego bólu, chcę widzieć twój...

— Ario, proszę — szepnęła, gdy blada dłoń kobiety przesunęła się na marmurową pierś.

— Prosisz? — powtórzyła. — Nie chcę, abyś prosiła. Masz błagać.

Carmen poczuła łzy, które zgromadziły się pod jej powiekami. Nie mogąc znieść ich ciężaru, pochyliła głowę, po czym powoli osunęła się na kolana, brudząc przy tym białą sukienkę.

Aria uśmiechnęła się niemal z troską.

— Widzisz, Carmen? Masz na głowie koronę, jesteś królową, matką księcia, miłością najpotężniejszego władcy, a mimo to upadłaś przede mną na kolana.

Carmen uniosła podbródek. Zacisnęła drżące wargi.

— To nie śmiertelność uczyniła cię słabą. Zrobiła to miłość.

Blada dłoń naparła na marmur. Rzeźba runęła w dół i roztrzaskała się na posadzce. 



J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz