— Koronacja odbędzie się za dwa księżyce... Devlinie, słuchasz mnie?
— Nie — mruknął, nie odrywając spojrzenia od widoku, jaki rozciągał się za oknem jego gabinetu.
Patrzył na Carmen, która przysiadła na brzegu fontanny i pochylając się, zanurzyła palce w błyszczącej w promieniach słońca wodzie. Wyglądała tak pięknie, że stojący za jego plecami Julian wydawał się przez moment nie istnieć.
— Czy teraz, gdy postanowiłeś przejść na emeryturę, królestwo jest ci całkowicie obojętne?
— Oczywiście, że nie. Daj mi się zachwycać nią jeszcze przez chwilę.
— Macie przed sobą całą wieczność — westchnął. — Gdzie Castiel? Niebawem ma zostać królem, a spędza całe dnie i noce biegając po lesie, niczym zwierzę. Na dodatek wciąż kradnie ciastka.— Pokręcił głową. — Devlinie? Znowu mnie nie słuchasz...
— Jest taka piękna...
Ramiona Juliana opadły.
— Miłość to najgorsza choroba, na jaką można zachorować. Zżera mózg... Hej, dokąd... — Poderwał głowę, ale Devlina już tam nie było. — Tak, oczywiście, że się wszystkim zajmę, dziękuję, że raczyłeś mnie o to zapytać, kochany bracie.
***
Carmen zerwała bukiet kwiatów z pałacowego ogrodu, a potem wróciła do środka, chowając się przed ostrymi promieniami popołudniowego słońca. Minęła służbę, która pędziła w kierunku głównej sali. Przygotowania do zbliżającej się koronacji ruszyły pełną parą i cały pałac zdawał się tętnić życiem.
Wspięła się po schodach na najwyższe piętro, odnalazła największą komnatę i wsadziła kwiaty do szklanego wazonu. Właśnie wtedy poczuła za sobą znajomy chłód.
Zamknęła powieki, kiedy silne dłonie objęły ją w talii, a miękkie wargi musnęły skórę szyi.
— Czy nie powinieneś omawiać wraz z Julianem szczegółów koronacji?
— Istnieją sprawy ważne i te, które mogą poczekać...
— Jaką sprawą jestem ja?
— Najważniejszą — szepnął tuż obok jej ucha.
Obróciła się w jego ramionach i zanim zdołała cokolwiek powiedzieć, Devlin zamknął jej usta pocałunkiem. Powiódł dłońmi w górę, badając każdy skrawek spragnionego dotyku ciała.
Carmen jęknęła, gdy porwał ją w objęcia, uniósł i skierował się w stronę łóżka. Położył ją na materacu z zadziwiającą delikatnością i dopiero wówczas przerwał pocałunek, aby spojrzeć prosto w jej oczy.
— Sądzisz, że on sobie poradzi?
— Nasz syn?
— Mhm. Bycie królem to wielka odpowiedzialność. Martwię się o niego.
— Będę tuż obok — zapewnił.
Carmen uniosła dłoń i dotknęła jego policzka. Musnęła palcami każde drobne pęknięcie na bladej skórze. Jej dotyk był delikatny, niemal niewyczuwalny.
— A czym zajmiemy się my?
— Możemy... — Powiódł wzrokiem po jej twarzy i zatrzymał się na ustach. — Zrobić wszystko, najdroższa. Pokażę ci najpiękniejsze zakamarki tego świata...
— Nie — szepnęła. — A gdybyśmy musieli stawić czoła nowemu wyzwaniu?
— Nowemu wyzwaniu? — zapytał, marszcząc brwi.
Carmen, czując uścisk w piersi, chwyciła jego dużą dłoń i nie odrywając spojrzenia od fiołkowych oczu, ostrożnie położyła ją na swoim brzuchu.
Devlin spojrzał na nią i przełknął z trudem.
— Czym sobie na ciebie zasłużyłem, moja królowo? — zapytał cicho.
Obdarzyła go uśmiechem, a potem z oczami pełnymi łez, odpowiedziała:
— Wszystkim, najdroższy.
Pochylił się, aby musnąć jej wargi. Pocałunek był delikatny niczym muśnięcie chłodnego wiatru.
— Pamiętasz obietnicę, jaką mi złożyłeś? — zapytała.
— Właśnie tego pragniesz? Już nigdy nie poczujesz ciepła promieni słońca na swojej skórze, nigdy nie będziesz mogła wyjść do ogrodu przed zapadnięciem zmroku.
— Pragnę jedynie wieczności spędzonej razem z tobą i naszą rodziną. Mogę błądzić w ciemności i zimnie, ale jeżeli będziemy tam razem, przetrwam to wszystko.
Dotknął dłonią jej policzka i ponownie się pochylił. Ustami dotknął jej warg, pocałował podbródek, linię szczeki, a potem zagłębie szyi, miejsce tuż pod uchem, w które wyszeptał:
— Zamknij oczy.
Spełniła jego polecenie.
Rozkosz, jaką poczuła, zmieszała się z lekkim bólem. Odchyliła głowę w tył, wydając z siebie zduszone jęknięcie. Poczuła zimno oplatające jej serce, krew płynącą w żyłach i jego wargi, sunące po skórze.
Koiły ból, który po chwili całkowicie zniknął.
Odważyła się unieść powieki dopiero po dłuższej chwili. Obraz przed jej oczami przez moment był jedynie rozmazaną paletą szarości. A potem ból na nowo zaatakował jej ciało.
— Jestem tutaj — zapewnił, trzymając ją w ramionach.
Drżała, starając się znieść to zimno.
Był przy niej nim to nie ustało. Koił ból delikatnymi pocałunkami, co jakiś czas szeptając o wieczności, jaką mieli razem spędzić.
J.B.H
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.