Carmen nosiła Castiela pod swym sercem przez wiele miesięcy. Rodziła go w trudach i bólu przez dwie noce i dwa poranki. I lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, że Aria miała rację.
Castiel był potężny. Nie istniała na tym świecie istota równie silna, co on. Jej syn nie był jednak złem. Miał dobre, czyste serce. Był dla tego świata nie zagrożeniem, lecz zbawcą.
I ujrzała w nim zbawcę, gdy stanął w rozpostartych drzwiach. Choć tak bardzo różnił się od chłopca, który tego ranka wpadł do jej komnaty, Carmen rozpoznała go niemal natychmiast. Minęła jednak dłuższa chwila, nim Aria pojęła, że krocząca ku niej istota była tak naprawdę Castielem.
Smukła sylwetka mężczyzny poruszała się niczym cień. Spowity w czerń, otoczony mrokiem i z twarzą bladą niczym sama śmierć, wyglądał przerażająco.
Carmen poczuła, że Aria, która wciąż przyciskała jej ciało do podłogi, zadrżała. Jej uścisk stracił na sile. Pochłonięta strachem, osunęła się na posadzkę. Przeczołgała niemal pod samą ścianę i w końcu, odnajdując w sobie resztki odwagi, zerwała się na równe nogi i rzuciła biegiem w kierunku szklanych drzwi.
— Mamo... — Twarz Castiela pojawiła się tuż nad Carmen.
Dwa białe kosmyki osunęły się na jego skronie, a we fiołkowych, bystrych oczach kryło się dziecko, którym był.
— Nie pozwól jej uciec — szepnęła z trudem łapiąc oddech.
— Nie powinienem zostawiać cię samej...
— Musisz to zakończyć — wtrąciła. — Teraz.
Castiel skinął, zaciskając blade wargi. Mięsień jego szczęki drgnął, gdy wstał na równe nogi. Ostatnim, co ujrzała Carmen nim jej powieki opadły, była jego oddająca się sylwetka.
***
Aria pokonała całą długość tarasu, zbiegła po stopniach marmurowych schodów i biegnąc dalej, znalazła się pośród martwych drzew ogrodu koszmarów. Od muru oddzielającego pałac od lasu dzieliło ją pięć metrów, gdy nagle niebo nad jej głową spowiły czarne, gęste chmury, ziemia zadrżała, a na jej powierzchni pojawiły się drobne pęknięcia.
Zatrzymała się gwałtownie, kiedy drogę zastąpiła jej ubrana w czerń postać.
— Nie. — Pokręciła głową i cofnęła o krok. Ziemia zdawała się pękać pod jej stopami. — Przecież byłeś tylko dzieckiem.
— Wciąż nim jestem — odparł spokojnie, przesuwając się w przód.
— Nie... Wyglądasz jak...
— Jak mój ojciec? — dokończył. — Ten sam, którego zamieniłaś w marmurową rzeźbę?
Aria cofnęła się o kolejny krok. Ciało miała spięte z przerażenia.
— To niemożliwe...
— To? — Rozłożył ręce. — To tylko ciało, nad którym mam kontrolę. Tak jak nad chmurami. — Uniósł wzrok i spojrzał na czarne niebo. — Nad ziemią...
Aria drgnęła, czując kolejne pęknięcie pod swoją stopą.
— To wszystko może stać się tym, czym chcę, aby się stało. Mogę być dzieckiem lub starcem. Przybrać postać kobiety lub mężczyzny. Mogę sprawić, że serce, które bije w twej piersi obróci się w proch...
CZYTASZ
True Blood [18+]
Vampire''Martwe serce kocha najmocniej'' ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC.