[2] Rozdział 14

30.7K 2.2K 673
                                    

Spokój, w jakim nagle się znalazła był zbyt pięknym obrazem, aby jej zmęczony umysł mógł łatwo w niego uwierzyć. Po wszystkim, co przeszła nagle coś tak prostego jak czytanie bajki Castielowi przed snem wydawało jej się po prostu nierzeczywiste.

Co kilka zdań zatrzymywała się więc, gubiąc myśli i słowa. Synek wiercił się wówczas nerwowo w jej ramionach i mruczał sennym głosem:

— Czytaj dalej, mamusiu.

Kręcąc głową, powróciła do czytanej baśni, którą tego dnia odnalazła w pałacowej bibliotece. Była to jedna z tych pięknych historii, w których dobro zawsze wygrywa.

— Czy tak jest zawsze, mamo? Czy księżniczka zawsze znajduje księcia?

— Nie, kochanie. Niekiedy książę znajduje księcia, a księżniczka księżniczkę...

— I to jest w porządku?

— Każda miłość jest w porządku, Castielu. A teraz śpij. — Cmoknęła go w czubek głowy i z księgą w dłoni zeszła z ogromnego łoża.

Jeszcze zanim zdążyła dojść do drzwi, malec pogrążył się w głębokim śnie. Po cichu opuściła komnatę i skierowała się w stronę biblioteki. Odnalazła puste miejsce na jednym z wysokich regałów i stając na palcach, wcisnęła w nie księgę. Gdy już miała ruszyć w drogę powrotną, jej wzrok powędrował w kierunku dwuskrzydłowych drzwi, które mieściły się w samym sercu biblioteki.

Tuż za nimi odnalazła martwy pokój w kształcie okręgu. Pokryte kurzem meble i stary, biały fortepian. W chwili, w której opuszkami palców musnęła jeden z klawiszy, poczuła za sobą powiew chłodnego wiatru. Przyjemny dreszcz przeszył jej ciało.

— Pamiętasz tamten dzień, kiedy zagrałeś dla mnie piękną melodię, a potem porwałeś mnie w ramiona i tańczyłeś bez wytchnienia, choć przy każdym kroku deptałam ci stopy?

Zamknęła oczy, gdy zimne dłonie spoczęły na jej talii. Sekundę później aksamitny głos rozbrzmiał tuż obok jej ucha:

— To jedno z najpiękniejszych wspomnień, jakie posiadam.

— Zagraj dla mnie — poprosiła cicho.

Dłonie Devlina zsunęły się w jej talii. Po chwili melodia dotarła do jej uszu. Wypełniła puste wnętrze, wdarła się prosto do jej serca. Uniosła powieki. Widok króla, w jego białej koszuli, z kosmykami czarnych włosów muskającymi skronie, sprawił, że uśmiechnęła się łagodnie.

Wyglądał czarująco.

Gdy dostrzegł, z jaką intensywnością mu się przyglądała, polecił:

— Podejdź bliżej.

Carmen przesunęła się o krok w stronę fortepianu. Dłonie Devlina ponownie odnalazły drogę do jej talii. Przyciągnął ją ku sobie, sprawiają, że wylądowała na jego kolanach. Melodia wciąż roznosiła się dookoła.

— Martwisz się czymś, najdroższa. Słyszę, w jak niespokojnym rytmie bije twoje serce.

— Jest wiele rzeczy, które trapią moje myśli — przyznała. — Obawiam się wszystkiego, co nastanie...

— Niepotrzebnie — szepnął, pochylając się i zimnymi wargami dotykając jej policzka.

Carmen zadrżała w jego objęciach.

— Kiedy to nastanie? Kiedy uczynisz mnie kimś równym sobie?

— Gdyby wybór spoczywał w moich rękach, nigdy bym tego nie uczynił — przyznał, dotykając miękkiej skóry szyi. — Nie masz pojęcia, jakie to uczucie wiecznie tkwić w zimnie. Ciepło, które od ciebie bije, jest dla mnie niczym najsłodsze zbawienie. Pragnę upajać się nim w nieskończoność.

Jęknęła cicho, gdy lodowatymi dłońmi wdarł się pod materiał białej sukienki. Dotknął nóg, sunąc w górę.

— Idealna — wymruczał prosto do jej ucha. — Błagam, pozwól mi rozkoszować się tobą jeszcze choćby przez moment.

— Jestem twoja — szepnęła.

To ciche przyzwolenie sprawiło, że dłonie Devlina stały się mniej delikatne. Dotykał ją mocniej, pewniej, chcąc chłonąć jej ciepło, czuć bicie żywego serca.

Zębami zsunął ramiączko sukienki, pozwalając by materiał musnął piersi, odsłaniając każdy ich skrawek. Poświęcił im nieco uwagi, wygrywając z gardła Carmen kolejne zduszone jęknięcie.

Wsunęła palce w miękkie kosmyki jego włosów, szepcząc:

— Proszę...

Chciał dać jej to wszystko — najczystszą rozkosz, koronę, całego siebie.

Szarpnięciem przedarł się przez materiał sukienki, jedyną barierę, jaką musiał pokonać, aby ofiarować jej to, o co prosiła. Wypełnił ją ostrożnym ruchem, wciąż nie przestając pieścić twardych sutków.

Syknął, gdy szarpnęła biodrami.

Ciche dźwięki, jakie uciekały z jej ust mieszały się z płynącą z fortepianu melodią, czyniąc ją jeszcze piękniejszą.

Devlin zacisnął dłoń na jej długich, jasnych włosach i odchylając głowę Carmen w tył, musnął ustami jej szyję. Jęk, który z siebie wydała, gdy jeden z kłów dotknął jej skóry sprawił, że ruchy jego bioder stały się szybsze.

— Jesteś moją najpiękniejszą klęską — wymruczał prosto w spragnione pocałunków wargi. — Moim grzechem, Carmen i niech mi diabeł świadkiem, że mógłbym z uśmiechem na ustach pójść za to do piekła...

Moment, w którym spojrzała prosto w jego oczy roztrzaskał mur, jaki wokół siebie postawił. Ukoił ból, który tlił się w miejscu, gdzie niegdyś znajdowało się jego serce.

Jęknął, pozwalając, aby teraz to ona nadała tempo ich ruchom. Poruszała biodrami, spijając z jego ust wszystkie ciche obietnice.

— Kocham cię — wyszeptała.

Przyciągnął ją ku sobie, aż nie zatonęła w czystej rozkoszy, która pochłonęła ich oboje. Drżała w jego objęciach. Szeptała jego imię niczym ostatnią spowiedź.

Gdy jej oddech zaczął powoli się uspokajać, melodia fortepianu stopniowo ucichła.

Devlin pochylił się, odnalazł jej wargi i pocałował ją delikatnie. Nie było to niczym więcej niż niemal nieśmiałym muśnięciem, o jakie nikt o zdrowych zmysłach nie śmiałby posądzać kogoś tak potężnego jak on.

Ale dla niej... dla niej mógł być słaby.

Dla niej, i tylko dla niej, byłby gotów paść na kolana, pochylić głowę i błagać swoich wrogów o litość.

Dla niej. 



J.B.H

True Blood [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz