Od roku ćwiczyłem z Moonem i jego klubem jak nazywali siebie ci odszczepieńcy. Facet miał zbyt wielkie serce a oni zjawiali się tak ni z gruszki ni z pietruszki. Najpierw koczowali w zdezelowanej piwnicy, śpiąc pokotem na ziemi. Potem pojawił się Neo i raptem sytuacja się zmieniła, wszyscy wzięli się do roboty rozwijając wspólnie interes. Nie tylko szkółkę ale i siłownię. Moon podjął się kolejnych tajnych zadań dając swoim lokatorom pracę za poważne pieniądze. Nie raz słyszałem jak cicho dziękowali Bogu za normalny dach nad głową i godną kasę. Z czasem każdego z nich mogłem nazwać przyjacielem. To nie byli łatwi w obyciu ludzie, większość miała za sobą niezłe koszmary i tutaj dopiero dochodzili do siebie. Nie raz słyszałem krzyki Luxa gdy dopadały go zmory we śnie. Venom nie był wiele lepszy, chociaż ostatnio wychodził na prostą. Madd doprowadzał do szału każdego, wiecznie powodując bójki. Kiedyś zapytałem o to Moona.
- Dlaczego on chce, żeby mu ktoś obijał gębę? - Dzisiaj to Blackie strzelił mu w pysk. Moon westchnął.
- To jego forma samobiczowania. On nie może się cieszyć życiem bo pragnie kary. Czuje się winny, że żyje. Spotkała go zbyt wielka tragedia, nie potrafi sobie inaczej z tym poradzić, potrzebuje tego bólu i w końcu któryś z nas mu go daje. - Moon wytłumaczył mi to. Tacy właśnie dla siebie byli, tworzyli własne zasady jak klan lub rodzina. Akceptowali w sobie wzajemnie wszystko, to rzadko się widuje w dzisiejszych czasach. Taki Coal, pojawiał się i znikał bez słowa. Pomieszkiwał tu kiedy mu było wygodnie. Za to wszyscy dbali o Furego, bo chorował. Każdy z nich coś mu od siebie dawał w taki sposób, że chłopak nie czuł się ciężarem. O mnie też dbali.
Siłownia kwitła, kiedy wyjeżdżali pilnowałem interesu. W nagrodę na osiemnaste urodziny, Moon zafundował mi i chłopakom weekend w Las Vegas. Wiedział, że czuję się samotny, w tym czasie bardziej odczuwałem to, że byłem tak daleko od domu. W sumie nie zaprzyjaźniłem się z nikim więcej w tym mieście, unikałem zwłaszcza ludzi w moim wieku. Czułem się zbyt zbrukany, żeby patrzeć na ich naiwność. Owszem miewałem laski w wolnym czasie od roboty i szkoły. Czasem na kilka numerków, czasem na jeden. Ale nigdy, nie wczułem się w klimat szkoły, zresztą i kiedy? Popołudniami praca, w weekendy pracowałem przy poprawkach w chacie Moona. A jeszcze były dodatkowe godziny w siłowni. Doba nie jest tak elastyczna, przynajmniej moja nie była.
Rozsądnie dzieliłem mój czas. Mój przyjaciel uczył mnie wszystkiego co umiał, a ja uczyłem go w zamian gotowania, gospodarowania prowiantem i rozsądku żywieniowego. To co zawsze wkładała mi do głowy babcia Ella. Jeżeli nie było zamówień, ćwiczyłem albo zwyczajnie odpoczywałem w ich towarzystwie, byłem dorosły z nazwy i z postawy. Ostatni rok szkoły zaliczyłem śpiewająco. Cała grupa Moon W przyszła mi kibicować przy odbieraniu dyplomu. Wiwatowali donośnie i zabrali mnie na obiad. Stali się moją rodziną. Cegła, bredził coś o innych możliwościach i pójściu na studia. Ale usadziłem go na miejscu. To nie było dla mnie, nie miałem w sobie pędu do nauki i osiągnięcia jakiegoś dyplomu. Prawda jest taka, ze w moim zawodzie bardziej liczyły się sprawne ręce niż wiedza o metalurgii. Tego uczyłem się na żywo przy nim.
- Ja już studiuję staruszku. Budowę motorów, grafikę. Wyroby ze skóry. - Wyszczerzyłem do niego zęby w uśmiechu. Cegła machnął ręką, ustępując mi. Był jakiś niewyraźny od kilku dni i zaczynałem się o niego martwić. Kilka razy przystawał i poważnie się mi przyglądał. W końcu pękł.
- Słuchaj dzieciaku, już masz pełnoletność więc mogę ci powiedzieć, że tą naukę sponsorowali ci ojciec i dziadek. - Wytrzeszczyłem na niego oczy zamierając jak jeleń na jezdni gdy widzi samochód. - Zjawili się tu po tygodniu, gdy przyjechałeś. - Ciągnął szybko, chcąc najwyraźniej zrzucić ciężar z piersi. - I z bólem serca pozwolili ci zostać. Ale obaj nalegali, żeby za ciebie płacić. Ta kasa, leży w banku. Konto założyłem na twoje nazwisko. - Wcisnął mi w dłoń papier z wyciągiem. - Ja uczciwie płaciłem za twoją pracę. - Zaczerwienił się mocno najwyraźniej zawstydzony tą sytuacją. - Nie powiedziałem ci o tym, bo mnie prosili. Sam czułem, że masz własne demony do ogarnięcia. Nigdy nie byłeś złą inwestycją dzieciaku. - Dodał na końcu zabierając swój tyłek z warsztatu.
CZYTASZ
RYDER : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.
Romance- Kim jesteś? - Zapytał damski głos, odwróciłem się odruchowo wyrwany ze wspomnień. Nie znałem jej. Kobieta chyba była w wieku babci Elli, chociaż chciała uchodzić za młodszą. Moja babcia z dumą nosiła siwe włosy zawsze elegancko uczesane, makijaż z...