Eva przyniosła, mu zaplanowane ubranie. Tydzień, po porodzie zaplanował, dla żony, cudowny wieczór. Kupując, śliczną bieliznę, sukienkę, srebrne sandałki, na wysokich obcasach. Dla siebie marynarkę, czarne wycieraki, i nowe kowbojskie buty. Czarny stetson, dopełniał stroju. Lubiła, jego westernową wersję, jego włosy, do ramion. Więc dzisiaj, niegrzeczny chłopczyk jeżdżący Harleyem, zmienia się, w dżentelmena z zachodu.
Akurat rozmawiał z Moonem, w tle kręciła, się ciężarna Karen. Milczała, dopóki Eva, nie weszła do biura. Przywitała się z Moonem. I powiesiła rzeczy, na wieszaku, mając zamiar wyjść. Moon nieprzytomnie, na nią się gapił. Karen dopadła do laptopa, witając Evę, donośnie. Przedstawiając się, jako kobieta Moona. Eva, z czarującym uśmiechem, pogratulowała im dziecka. I wyszła. Dobrze, że jej zauroczenie Moonem osłabło. Ale najwyraźniej on dopiero dostrzegł, jak piękna była. Ale nie tylko zewnętrznie. Eva była bardzo ciepła. Emanowała dobrocią, niewinnością, i zupełnie nieświadomym seksapilem. Miała ponad metr siedemdziesiąt. Kształty Laury, duże piersi, wąziutką talię, nogi do nieba. Faceci, już obijali sobie głowy, by na nią zerknąć. Jej wielkie szare oczy, imponowały długimi rzęsami. Spoglądały, ze spokojem. Nigdy nie kokietowała, nie zaczepiała. Była jak niewinny kwiat.
- Stary, pilnuj jej, ona jest niesamowita. - Moon napisał, mi sms.
- Tak jest, i pilnuję, to moja młodsza siostrzyczka, bracie. Zawsze, jest na oku. - Odpisałem.
Wziąłem prysznic, w pracy, przebierając się w biurze. Wziąłem przygotowany bukiet. Moja Nicole, kochała polne kwiaty. Więc praktykanci, biegali, nad jeziorem zbierając kwiatki. Wsiadłem do mojego Jeepa. Staruszka, którego remontowałam, gdy w warsztacie było luźniej. Dzisiaj prezentował się cudnie. Cały wiśniowy, rury i zderzaki lśniły chromem. Gdy podjechałem pod dom, akurat, tata, mama i dziadek, obładowani rzeczami, ze śmiechem na ustach wynosili moją córeczkę, a ona radośnie fikała nóżkami, gaworząc i się śmiejąc. Ucałowałem swój, maleńki skarb. Tata, wyszeptał mi do ucha, że domek jest wypieszczony. Nawet drzewo, w kominku, i tony świec. No, no. Postarał się.
- Dzięki tato. - powiedziałem ze śmiechem.
- Nie ma za co synu, mamy tą cudowną ślicznotkę dla nas. Na tyle czasu, bezkarnie. Będziemy ją rozpuszczać, jak dziadowski bicz. - Oznajmił mi radośnie.
Uśmiechnąłem się, no tak pierwsza wnuczka i prawnuczka. Miejscowa, księżniczka Kellerów. Aż strach, co z niej wyrośnie. Na szczęście ani mnie, ani Nicole nie brakowało rozsądku. Obydwoje, planowaliśmy dużo dzieci. Co najmniej pięcioro. O kolejne będziemy się starać, za rok. Stwierdziliśmy, że jesteśmy młodzi silni, a dziadkowie, też są młodzi. Mamy czas, pieniądze. I zdrowie. Więc, nie będzie jedynaków. Wuj Matt miał sześcioro, tak jak dziadek Trey. Nam to tez nie zaszkodzi. Wszedłem do salonu, moja żona, miała na sobie tą cudowną sukienkę, i wysokie sandałki. Makijaż, podkreślający jej niebieskie oczy, włosy wiły się w lokach, opadając poniżej talii, była jak senne marzenie. Na szyi lśnił jej srebrny, naszyjnik wysadzany niebieskimi topazami. Usta lśniły wiśniowym błyszczykiem. Zaparło, mi dech w piersiach.
- Boże, skarbie jesteś przecudna. Wyglądasz, jak marzenie. - Wyszeptałem z nabożną czcią. Podając, jej bukiet. Inna kobieta, by się krzywiła. Ona uwielbiała, dzikie kwiaty. Pogłaskała czule kwiatki złocienia. I poszła wstawić, je do wazonu.
- Ty Ryderze Kellerze wyglądasz dzisiaj jak wzór dżentelmena z zachodu. Mój własny cowboy.
- Tak madame, dzisiaj jestem twoim cowboyem. - Uśmiechnąłem się na myśl, że jutro całe miasteczko będzie huczeć od plotek, że spacerowałem ubrany jak rewolwerowiec. Miałem, to w dupie. Ważne, że dla niej wyglądałem, tak jak ona lubiła. Jak jej rycerz. Jej obłędny rycerz, jak wiele w nas obojgu się zmieniło, od czasu, gdy padły te słowa. Jak nauczyliśmy się siebie wzajemnie. Pokochaliśmy, za całokształt i za nasze wady. - Twój pojazd, zajechał. Czeka nas miła kolacja. I niespodzianka. - Posłała mi słodki uśmiech. Lśniła, a ja puchłem z dumy. Kolacja, w najlepszym lokalu, w mieście zleciała jak sen. Eva zapakowała, nam w dzień, po cichu torby. Z rzeczami, na wyjazd. Po kolacji, zawiązałem, jej oczy jedwabnym szalikiem, otulając moją marynarką. Mówiłem, i śpiewałem jej całą drogę, pędząc, prawie pustą drogą w ciemnościach. Podjechaliśmy, pod domek, zdjąłem jej szalik. Zauroczona, patrzyła na ten cudowny, domek spowity światłem księżyca. Domek z bajki.
- Boże Ryder, tu jest przepięknie. Jak w bajce. - wymigała.
- To nasza niespodzianka, zostajemy tu do jutra, do wieczora. Ten domek należy, do rodziny, tu przyjeżdżają wszyscy, na rocznice, na wyjątkowe chwile. To jest tak zwany małżeński raj. Tata z mamą zaczęli, a potem już poszło. Co tydzień, ktoś tu jest, na weekend. - Podniosłem ją w ramiona, biorąc jednocześnie torbę. Otworzyłem elektroniczne drzwi. Światło, automatycznie się zapaliło. Takie dyskretne stłumione. Droga do sypialni, pokryta, była płatkami róż. Postawiłem Nicole przy łóżku, pozapalałem świece, Ściągając, koszulę buty, zostając tylko w spodniach. Zgasiłem, światło, rozpalając w kominku. Ona tam nadal stała, patrząc, na mnie tymi elektryzującymi oczami. Cierpliwie czekając. Zawsze pozwalała, mi być facetem. Miałem niestety, silny samczy instynkt. Uwielbiałem o nią dbać, rozpieszczać ją. Dawać jej romantyczne tła, do naszych randek. Nigdy, jej to nie przeszkadzało. Kiedyś powiedziała, że sprawiam, że ona czuje się absolutnie wyjątkowa. Jak wspaniała księżniczka. Opadłem przed nią, na kolana. Wtulając się głową w jej dekolt, słuchając jej serca.
- Czy ty wiesz jak bardzo cię kocham, jak bardzo jestem ci wdzięczny, za naszą cudowną księżniczkę. Każdy dzień z tobą, to dla mnie święto. Jesteś moim osobistym darem, z nieba. Dajesz mi codziennie siły, by każdego dnia wstać. Dzięki tobie jestem kompletny, silny i bezmiernie szczęśliwy.
Opadła na kolana, podając mi swoje usta. Była doskonała, nie spieszyłem się. Całowałem, jej wargi, nieśpiesznie. Całowałem szyję, skubiąc delikatnie skórę, ramiona, dłonie. Pragnąłem jej jak wariat, ale miałem zamiar dać jej powolny słodki seks. Okazać jej, całą swoją miłość. Zsuwałem ramiączka niespiesznie, odkrywając cudowne koronki, pod jej śliczną sukieneczką.
- Absolutnie doskonała - wyszeptałem. Podnosząc ją na nogi, zsuwałem jej sukienkę, przez biodra, czule pieszcząc, każdy cal skóry. Zostawiłem, tylko buty. Gładziłem jej długie nogi. Zmierzając cierpliwie do celu. Położyłem ją na łóżku, podziwiając i rejestrując, każdy cal jej śniadej skóry. Wyjąłem telefon, robiąc jej zdjęcie. Kiedyś, je wywołam. Założę słodki album, tylko dla nas, z takich chwil. Wiła się spragniona, a ja nadal dążyłem do celu. Bielizna, opadła a ja w końcu znalazłem się w moim raju. Szepcząc jej jak bardzo, jej pragnę. Jak jest doskonała. Cudowna i tylko moja. Mój skarb, moja żona, moje szczęście.
CZYTASZ
RYDER : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.
Romance- Kim jesteś? - Zapytał damski głos, odwróciłem się odruchowo wyrwany ze wspomnień. Nie znałem jej. Kobieta chyba była w wieku babci Elli, chociaż chciała uchodzić za młodszą. Moja babcia z dumą nosiła siwe włosy zawsze elegancko uczesane, makijaż z...