Jego słodki synek, podpełzł do niego, siadając mu na kolana.
- Tata, - słodko wykrzyczał.
Ryder wziął go na ręce, łaskocząc czule. A tak niewiele brakowało. Myśleli, że wywiezienie Nicole coś da. Atak, był obliczony, skutecznie. Gdyby, nie Viper, Nicole by zginęła. Facet, w walce był jak bestia. Owszem, miał poparzoną twarz, ale tylko dolną połowę. Tess twierdziła, że bez problemu da się to dość, dobrze poprawić. A jej wierzyć, zawsze można. To on obronił Nicole, kiedy reszta chłopaków była ranna. Własną, piersią otulał jego dzieci. Ryder, miał u niego tak wielki dług. Że, nigdy mu nie odpłaci. Wręcz, błagał go na kolanach, by pozwolił dać sobie dom. Pracę, i dożywocie przy Kellerach. Viper, bronił się rękami i nogami. Dopóki, Venom nie powiedział mu, że pomoże Ryderowi chronić, dzieci. Facet był wielki, jak góra, ale miał jedną słabość, dzieci. Uwielbiał je. Ryder oddał, mu akt własności domku w ogrodzie. Viper kiedyś, miał być nauczycielem. Tess, jak to ona, szczerze do bólu, powiedziała, facet, będziesz znowu ładny. A potem będziesz znowu uczyć, bo Pole przyczep potrzebuje korepetytora. I tak Ryder, zapłacił za operacje, twarzy. Chciał i za korektę blizn, na ciele. Ale Viper odmówił. A Nicole, mu wymigała, że to żaden powód do wstydu, to oznaka jego odwagi, i powinien być z nich dumny. W tej walce, pół roku temu, blizny zebrali wszyscy, łącznie z Moonem. Każdy, z nich miał ślady walki. Nawet Nicole, którą postrzelono, w udo. Wszyscy, mieli swoje, ślady odwagi. I pamiątki, po tym jaka walkę stoczyli, nie tylko fizyczną ale i psychiczną. Bo gdy ruszyło śledztwo, tatusiek Nicole usiłował zrobić, z niej osobę, niepełnosprawną psychicznie, oskarżał ich o spisek, próbę zniszczenia, go szantażami. Ogólnie, kombinował, jak mógł. Do czasu. Najsłynniejszy prokurator w USA, który był o krok od emerytury, wraz z ekipą pojawił się w Waszyngtonie, Duglas Doom, był przekleństwem wszystkich, którzy krzywdzą dzieci. Kiedyś miał syna. Został porwany, i zamordowany. Facet, ze zwykłego adwokata spadkowego, przekształcił się w prokuratora. Piął się po szczeblach kariery, wdeptując w ziemię, pedofili, morderców dzieci. Teraz ujął się, za ośmioletnią Nicole. Przeprawa, trwała trzy miesiące. Ojczym, Nicole dostał, dożywocie. Ale były gliniarz, który na dokładkę był pedofilem, nie miał szans w więzieniu. Dwie, noce tam przetrwał, zanim został zgwałcony, wielokrotnie, w tym chyba, metalowym kijem. A potem wypatroszony, jak ryba. Winni nigdy, nie zostali odnalezieni.
A my, odetchnęliśmy, z ulgą. Oby nasze złe przygody, odeszły w niepamięć i nie wracały. Patrzyłem, jak Viper spaceruje, z naszą ginekolog. Czyżby, naszą panią doktor, nie przerażały blizny. Nicole, podeszła do mnie przytulając się do mojego boku. Szeroki, uśmiech rozświetlał jej twarz. Popatrzyliśmy, na nich, ciesząc się jak wariaci. Dla nas, on stał się, członkiem rodziny. Był najlepszym przyszywanym wujkiem, cudowną nianią. Facetem który by oddał, za nie życie. I zasługiwał, na wspaniałą kobietę. Bo nie zniszczona skóra się liczy, a zalety serca.
Miesiąc później Amanda zamieszkała, z Victorem bo tak miał na imię Viper, w domku w ogrodzie. On miał, zniszczone ciało, ona nie mogła mieć dzieci. Ale oboje, dogadywali się wspaniale i kochali jak wariaci. Nie planowali adopcji. Dla nas stali się super rodziną, dla naszych dzieci cudownym wujostwem, które zawsze ma dla nich czas, zawsze utuli, i opowie nową bajkę. Viper pracował ze mną, kochał motory, sam miał trzy. A Amanda pokochała, ten pęd wolności na nich.
Ja czasem martwiłem się czy ze mną, jest coś nie tak. Przecież zabiłem dziesięć osób. Czemu nie miałem, żadnych wyrzutów sumienia. Powinienem coś czuć. A jedyne co czułem, to satysfakcję, że obroniłem się, że wróciłem do domu.
Te popołudnie było cudownie leniwe. Jesień nadchodziła, wielkimi krokami. Travis miał już osiem miesięcy. Uwielbialiśmy w niedzielę wychodzić z nimi, na piknik. My siedzieliśmy na kocu, a dzieciaki szalały, bawiąc się w trawie, zbierając kwiatki, które pracowicie oddawały mamie. A ja pływałem w swoim szczęściu. Niedługo, miałem skończyć dwadzieścia cztery lata, a czułem na swoich barkach doświadczenie staruszka. Zamigałem to, do swojej cudownej żony. Uśmiechnęła się do mnie czule. I jedno co mi od migała : Mój wojownik. Potem pokazała, na nasze dzieci, z uśmiechem.
- Popatrz kochanie, czyż można być szczęśliwszym. Oni są tacy słodcy. A omal ich i ciebie nie straciłam. Są moim, życiem i twoim życiem. Każda, stoczona przez nas walka, w takim miejscu ma swój koniec. Bo na końcu, zawsze jest dom. A to oni są naszym domem. I nie zmieniłam, zdania, chcę kolejne. Może, za miesiąc, dwa postaramy się by nam wyszło.
Opadła, mi szczęka.
- Nicole, omal nie umarłaś, całkiem niedawno, rodząc Travisa. Ja nie chcę ryzykować.
Popatrzyła, na mnie.
- Wiesz, że mamy ginekologa w podwórku, a Tess kilometr dalej. Nawet Grant, umie przyjąć dziecko. A ten poród, to wynik, podanego leku. Nic by mi nie było, gdyby nie to. Znaleźliście tego, który to spowodował. Mój, ojczym nie żyje. Dupek innych krewnych nie miał. Nic mi nie grozi. A do trzydziestki, chcę mieć ich piątkę. Potem, możemy czekać na wnuki. Jeżeli, Ella będzie miała dwadzieścia lat, gdy urodzi, to babcią, będę około czterdziestki. Mam szansę, doczekać dorosłych prawnuków. Nie odbieraj mi tego. Wiesz, jakie to wspaniałe. Oglądać rozwój, tylu pokoleń. Będę mogła wspierać, wszystkich. A pozwolenie, mojemu ojczymowi, by mi to zabrał, to nie mój styl. On mi nic już, nie odbierze. Walczyłam, i wygrałam. Wygrywałam, za każdym razem. Tego dnia, gdy mnie zgwałcił, i podciął gardło, wygrałam bo przeżyłam, gdy zaatakował mnie w ciąży, wygrałam bo przeżyłam i nasz syn jest z nami. Tego dnia, gdy walczyliśmy w górach, wygrałam, bo nie zdołał mnie zabić. Nie zdołał zabić naszych dzieci. A gdy walczyłam z nim w sądzie, mówiąc bez wstydu, jak mnie dotykał. Co mi zrobił, jak zabił moją matkę. Wygrałam, bo spojrzałam potworowi z koszmarów w twarz. Odmawiam, dania mu jakiejkolwiek satysfakcji. Ten potwór przegrał. A ja tu jestem. I planuje pięcioro, słodkich maluchów podobnych do nas dwojga. Żeby, nigdy nie były same. Kellerów musi być dużo. Bo tam w niebie babcia Ella i dziadek Trey, na nas czekają. Wierzę, że istnieje niebo. Ale ja tu na ziemi, spotkałam, żywe Anioły. Wielu. Moona i jego rodzinę, ciebie, Kellerów, Vipera. A nawet Brooksa. Za każde zło, dostałam tysiąckrotnie więcej dobra. I nikt mi tego, szczęścia nie odbierze.
Złapała, moją twarz swoimi małymi rączkami, czule mnie całując. Wspięła się na moje kolana, wtulając we mnie. Co miałem jej odpowiedzieć. Miała rację, w każdym słowie. Pochyliłem, głowę w pokorze. Szepcząc jej.
- Masz całkowitą rację, kochanie.
Nasze dzieci podpełzły do nas wspinając się na nasze kolana. Otoczyliśmy je ramionami, wpatrując się, w nasze jezioro. Tylko od nas zależy, czy zło wygra. My nigdy, mu na to nie pozwolimy.
CZYTASZ
RYDER : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.
Romance- Kim jesteś? - Zapytał damski głos, odwróciłem się odruchowo wyrwany ze wspomnień. Nie znałem jej. Kobieta chyba była w wieku babci Elli, chociaż chciała uchodzić za młodszą. Moja babcia z dumą nosiła siwe włosy zawsze elegancko uczesane, makijaż z...