Wypiliśmy kawę, wymieniając pocałunki. Byłem kurewsko, szczęśliwy. Nic, ale to nic, nie mogło, mi tego zepsuć.
- Pomyślisz, czy chcesz, za mnie wyjść. Moglibyśmy tak cudownie, mieć codziennie - kusiłem. Pokiwała, głową, cała różowiutka. Oczy jej błyszczały. Policzki, były różowiutkie, a usta opuchnięte, od moich pocałunków. Schyliłem się, do torby i podałem jej malutkie pudełeczko. Nie byłem skurwielem. Należały się jej wszystkie aspekty, jakie powinna, mieć dziewczyna, gdy ma swoje plany. Niedawno, na aukcji zobaczyłem ten pierścionek. Był z oczkiem z akwamarynu, miał identyczny kolor jak jej oczy. Zdziwiona otworzyła, pudełeczko. Ucałowałem, jej dłoń, pocierając, jej palec serdeczny.
- Tu będzie, pięknie wyglądał. To akwamaryn, ma identyczny kolor, jak twoje oczy. Gdy go zobaczyłem, jakby trafił mnie piorun. Wyobraziłem go sobie, na twoim palcu. Kupiłem go kilka tygodni temu. Ale to ty, musisz się zdecydować, czy chcesz, go mieć. I nosić.
Pocierała oczko, patrzyła, na niego, na mnie, i zastanawiała się. Pocałowałem jej szyję. I siedzieliśmy w ciszy. Dałem jej czas. Będzie, go miała, tyle ile trzeba. Przynajmniej, tak w tym momencie myślałem. Rozległo się pukanie. Odruchowo, krzyknąłem, proszę. Moon wpadł, wyraźnie, spięty. Czuć, od niego było stres.
- Jest problem dzieciaki. - wypalił, a potem zerknął na to co, trzymała Nicole. - O w mordę, pobieracie się? Może i dobrze.
Nicole spojrzała, na mnie i na niego.
- Co się, dzieje? - zamigała
- Gratto, zwiał. Tropił ciebie zażarcie. Ten bezdomny, nie żyje. Wymordował, połowę ludzi ojca. A teraz szuka ciebie. Musimy się stąd, na jakiś czas zwijać. A ślub, nie jest takim złym pomysłem, na teraz. Może, jeśli nie będziesz niewinna, odpierdoli się od ciebie zboczeniec. Albo, go odstrzelimy.
- Ale, jak ślub? jest nieletnia. - powiedziałem.
- Nie powiedziałaś, mu - Moon spojrzał, na Nicole. - Ona już dawno, ma osiemnaście lat. W sumie, jest niewiele młodsza od siebie. Efekt, późnego dojrzewania. Brooksowi, udawało się nieźle ściemniać. Znalazłem jej oryginalne papiery. Ryder, ona jest tylko pół roku młodsza od ciebie...
Patrzyła, mi w oczy, ze skruchą. Wstyd, jej było. Cała, była czerwona.
- Przepraszam, gdy mnie wygrałeś, uznałam, że dziecka, nie ruszysz, nie ufałam ci... - wymigała.
Zacząłem się śmiać, jak wariat. Wtuliłem się, w jej szyję. Teraz to ma niewielkie znaczenie.
- Kobieto, zabijasz mnie. Jesteś geniuszem, i zmiatasz mnie pod stół - wymamrotałem. Nawet, nie miałem siły się, złościć. Byłem w stanie, ją zrozumieć. Kombinowała, ze strachu. Potem zwyczajnie, nie wyprowadzała, mnie z błędu. Jak niby założyła, firmę. Nieletnia, nie może, jestem debilem. Cmoknąłem ją w usta.
- Gdzie, mamy zamiar zabrać nasze tyłki? - zapytałem Moona. - Mój chopper jest dwadzieścia kilometrów stąd. Trzeba, go ściągnąć. Poproszę Cegłę, na niego nikt, nie zwróci, uwagi.
- Ok, ściągaj. Jedziemy do Wyoming. Koło Yellowstone, mamy rancho. Kiedyś, je kupiłem. Fury, miesza, by szybko, nas nie namierzyli. Musisz spakować, rzeczy, swoje do tych ksiąg. I wysłać je na tamten adres, kurierem. Tak samo laptopy i resztę. Odzież, bierzemy, tyle ile wejdzie w sakwy. Jeśli się zdecydujecie. To pastora załatwię w chwilę. Ten, tu kocha kasę. Wystarczy, parę dolców. Pijaczyna. Spadam, ogarniajcie.
Zadzwoniłem do Cegły, wziął ciężarówkę i pognał po choppera. Ja ogarniałem , co jest najpotrzebniejsze. Kartony pakowaliśmy, błyskawicznie. Oklejaliśmy, i doczepialiśmy adres. Kurier, miał się pojawić, za dwadzieścia minut.
- Nicola? Ślub? - zapytałem.
Popatrzyła na mnie, nadal niezdecydowana.
- Kochasz mnie ? - w końcu, zdobyłem się na to by zapytać. I z drżeniem serca, czekałem na odpowiedź. Plecy, jej zesztywniały. Pokiwała głową. Nie patrzyła, na mnie. Skulona. Odwróciłem ją do siebie. Podniosłem jej twarz. Spojrzałem, w te bezdenne oczy. - O co chodzi kochanie?
Te przerażone spojrzenie. Ona się, czegoś boi. Boże, oby nie mnie.
- Ja nie jestem, dziewicą - wymigała.
- Brooks? - Pokręciła, przecząco głową. - Mój ojczym.
Zaraz, kurwa, ona miała osiem lat, gdy facet ją sprzedał. Jezu... Zabiję huja, zginie marnie, i kurwa nie będę miał wyrzutów sumienia, żadnych.
- Wtedy, tamtej nocy, matka zastała go jak mnie gwałcił. Dlatego, ją zabił. On był gliną. Podciął mi gardło. Ale przeżyłam, mama, zginęła przeze mnie. - Łzy, płynęły jej z oczu.
- Nie, nie, nie, ona zginęła, bo jak każda prawdziwa matka broniła swojego dziecka. To on był, chorym skurwielem. Tu nie ma,w tym, żadnej twojej winy kochanie. Ale, nasz ślub, nie ma nic wspólnego z seksem. Pytam się, czy za mnie wyjdziesz...- Otarłem jej policzki. Pokiwała, głową. - Tak? - zapytałem szczęśliwy. - Tak - zamigała. - Ok, to idź ubierz tą sukienkę, którą, ci kupiłem. Ja załatwię resztę. Ledwie wepchnąłem podkoszulek, na siebie. Złapałem buty, pobiegłem jak wariat. Do Moona. Zastałem, całą grupę w centrum dowodzenia.
- Moon, załatwiaj pastora. Chłopaki, który ma garnitur? do pożyczenia? Bo na zakupy, nie bardzo mamy czas. Kurwa potrzebuję obrączek. - Stali tam, z otwartymi pyskami. - Co tak się gapicie, mamy imprezę do ogarnięcia. Kto poleci, po obrączki, zaraz dam kartę. Fury podniósł, dłoń. Wyjąłem portfel, wciskając mu w dłoń, dla niej ósemka, dla mnie chyba dwudziestka, najwyżej się poprawi. Proste, takie. Kto ma gajer? - Moon wstał uśmiechnięty. - Chodź dam ci. Mam kilka. Reszta, włoży, mundury. Tylko zadzwonię, po pijaczka. Ile czasu, do godziny zero? Dwie godziny? Starczy?
- Starczy. Kurwa kwiaty, bukiet...
- Idę - wymamrotał, Slade. - Lux ogarnie plac. Dziewczyny, lećcie pomóc Nicole. I ogarnijcie jakieś ciuchy. Za dwie godziny, na placu, za siłownią. Za cztery, wyjeżdżamy. Musisz zadzwonić, po Cegłę. Wybierz, światka. Raz raz, ruszamy. Wszyscy się rozpierzchli, jak pracowite mróweczki.
- Będziesz? Moim światkiem? - Zapytałem Moona.
- Jasne bracie. Zawsze. Telefonował, załatwiając nam pastora. Potem poszedłem z nim po gajer. Powinien pasować. Byliśmy prawie tak samo duzi.
- Moon, ja mam do ciebie sprawę.
- Jaką, młody?
- Musisz, znaleźć, jej ojczyma. Dzisiaj w końcu się wydało, dlaczego próbował, ją zabić. Tamtej, nocy zgwałcił ją, matka próbowała ją ratować, zabił ją, a jej podciął gardło. Ten facet, jest kurwa gliną. Ja chcę go zabić... Chcę, mu podciąć gardło...
Moona zatelepało, zbladł.
- Nie będziesz musiał, z przyjemnością, ja i moi chłopcy, pomożemy mu zejść, z tego świata. Fury, go znajdzie.
- Znajdę - odparł, podając mi obrączki i kartę. - Znajdę i ja też, pomogę go zabić. Wszyscy, go potniemy, na plastry. Zbierajmy się. Pora na to, by ta maleńka, miała szczęśliwy dzień. Ale Ryder, nie wiem jak ty...
- Mówisz o intymności, poradzę sobie. Cała sztuka, to dawać podejmować jej decyzje, i się nie spieszyć. Ona daje mi się dotykać, bez strachu. Więc, z czasem, to się spokojnie rozwiąże. To tylko drobna przeszkoda. Ogarniajmy się. Pora na ślub.
I tak po godzinie staliśmy, przed pastorem Ona w tej swojej słodkiej sukieneczce, z moim pierścionkiem, na palcu. Wśród żołnierzy w galowych mundurach. Prowadzona do mnie przez wypucowanego Cegłę. A ja ze łzami w oczach witałem moją przyszłość, teraźniejszość, moje szczęście. Ten ślub, nie mógłby być lepszy. Ci ludzie, byli naszą rodziną, wspólną. Przyjdzie pora, by moja pani Keller poznała innych Kellerów. Teraz, ta rodzina, była nam tak bliska jak tamta. Powtarzaliśmy, bynajmniej ja słowa pastora, ona migała a Fury tłumaczył. Lux wpadł, z tortem, zwykłym prostym. A dziewczyny sypały ryżem. Niestety, kilka fotek, i nagranie telefonem musiało, nam wystarczyć. Nasze tajemnice się skończyły. Teraz pora, rozmawiać o wszystkim, pokonać jej strach. I to było, najważniejsze. Po godzinie, ruszaliśmy w nieznane. Ale, życie było najlepsze, z możliwych. Wtulała się w moje plecy, a ja co chwilę głaskałem jej rączki. Moja żona.
CZYTASZ
RYDER : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.
Romance- Kim jesteś? - Zapytał damski głos, odwróciłem się odruchowo wyrwany ze wspomnień. Nie znałem jej. Kobieta chyba była w wieku babci Elli, chociaż chciała uchodzić za młodszą. Moja babcia z dumą nosiła siwe włosy zawsze elegancko uczesane, makijaż z...