#11/2.#

1.6K 152 32
                                    

Pogłośniłem muzykę, i podałem jej dłoń, tańczyliśmy w rytm starych przebojów. Uwielbiałem powroty do niej. Byłem tak szczęśliwy, ostatnimi czasy, że było, to aż absurdalne. Czym na to zasłużyłem. Chłopcy, od miesięcy, nie brali fuch. Wszyscy pracowali, w miasteczku, rancho traktując jako bazę, nie było sensu kupować zwierząt, czy uprawiać ziemi, skoro nie byliśmy pewni, ile czasu tu zostaniemy. Miałem niespodziankę, dla mojej maleńkiej. Zamiast pójść do pracy, pojechałem w końcu zrobić sobie tatuaże. Jeden ten, świadczący, o przynależności do grupy Moona, i dwa kolejne na przedramionach. Stylizowane litery w otoczeniu tribali, napis Nicole na jednym przedramieniu i na drugim, sentymentalne : moja miłość. Faceci się pewnie będą, ze mnie nabijać, ale ona musiała, być pewna tego co do niej czuję. Projektowałem je tygodniami. Długo dobierałem każdy zawijas, i każde położenie. Nałożenie, tego na raz to kilka ładnych godzin pracy. Trzech tatuażystów, nakładało to na mnie, w jednym czasie. Ciało miałem, nieźle sponiewierane. Ale, było warto. Wtuliła się, we mnie i tańczyliśmy jakiś wolny kawałek, jak na wnuka muzyka, słabo się tym interesowałem, mnie bardziej kręciły rysunki. Dziedzictwo ojca, i wiele pracy mojej matki. Patrzyłem, w te elektryzujące, niebieskie oczy mojej żony, wdychając jej każdy oddech, coraz bardziej nakręcony, aby za chwilę zabrać, ją do sypialni. I udowodnić, jej jak bardzo dla mnie jest bezcenna. Pochyliłem głowę całując jej włosy, wspięła się na paluszki, podając mi usta, podniosłem ją w górę, by było nam wygodniej. Potem usiadłem z nią na kolanach, na kanapie. Nie możemy tu długo, zostać, nasi koledzy, lubili nas zaskakiwać w niezręcznych sytuacjach. Więc tutaj co najwyżej, mogliśmy się całować. Nicole, rozpinała, mi koszulę, guziczek po guziczku, obdarowując, każde uwolnione miejsce, słodkim całusem. Nigdy, nie bazowała tylko na tym, że tylko ja mam dać jej rozkosz, oboje dawaliśmy i braliśmy w równej mierze, chyba, że nakręcony wracałem z pracy i sadzałem ją na komodzie tylko całując wbijałem się w jej ciało, bo i tak się zdarzało. Za kilka chwil odkryje, pokryte folią cudeńka. Jestem bardzo ciekawy, jej reakcji. I oto nadszedł, ten moment. Poczuła folię, zmarszczyła, brwi, patrząc mi w oczy.

- Ściągnij, je - powiedziałem z uśmiechem. - Tam jest coś dla ciebie.

Rozpięła, mankiety i pociągnęła rękawy. Koszula opadła, przekręciła moje dłonie, by spojrzeć, na obraz pod folią. Przeczytała, na obu, w jej oczach, zalśniły, wielkie łzy. Warga, jej drżała. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Ona prawie nigdy, nie płakała. Przez tyle czasu, ile się znamy płakała tylko raz. Byłem przerażony.

- Nie podoba ci się kochanie? To oznacza, że jestem twój na zawsze, każda kobieta, która na to spojrzy, będzie wiedziała, że jestem zajęty, na zawsze. - Pokiwała głową, płakała. Potem wstała z moich kolan i uciekła, do sypialni. Patrzyłem tępo w drzwi, zastanawiając się, co zrobiłem źle. Gdy wypadła, s powrotem, niosąc małe pudełeczko. Kokarda lśniła, na górze, urodziny miałem dopiero za dwa miesiące. Wiec, skąd ten prezent. Podała, mi go patrząc, na mnie. Miała dziwny wzrok, mieszanka szczęścia i strachu, tkwiła na jej twarzy. 

- Otwórz - zamigała. 

Więc, pociągnąłem za kokardę. Była, zielona, jak kolor moich oczu. Zawsze tylko taka, jeśli coś dostawałem od niej. A czasem dostawałem, na przykład stetsona, gdy pierwszy raz jechałem do pracy, moja kobieta, kupiła mi cowboyski kapelusz. I buty. Wyglądałem, jak rasowy ranczer. Chociaż, konie omijałem z daleka, moim rumakiem był Harley. Otworzyłem, pudełeczko. W środku leżała mini buteleczka whiskey, z napisem GRATULACJE TATUSIU. Patrzyłem się tępo w to, zastanawiając się co to znaczy. Popatrzyłem na nią, wykręcała, paluszki. Stres wylewał się, z każdego pora jej skóry, mogłem to aż poczuć. Potem znowu, na zawartość pudełka. I chyba treść tego do mnie, nie docierała. Siedziałem, jak porażony. W ciszy. Chyba, pierwszy raz w życiu, ucichłem w szoku. Usiadła, na podłodze, przede mną, zaglądając mi w twarz. Czekając, co powiem. Kurwa, będę ojcem. Jezu, ja nawet nie mam dwudziestu jeden lat, czy ja potrafię. Kurwa potrafię, jestem Kellerem, potrafię dać sobie, radę, ze wszystkim. Wciągnąłem ją, na kolana. I wtuliłem się, w jej szyję. Pocałowałem, każde dostępne, mi miejsce. I pozwoliłem, temu spływać do mojej duszy. Będę miał, mini Nicole. Taką, słodką, małą dziewczynkę, jak ona. Moje serce oszalało. Patrzyłem, jej w oczy głaszcząc jej twarz, z uśmiechem. Czasem, nie potrzebowaliśmy słów. Pokiwałem głową.

- Mini Nicole. - Powiedziałem z uśmiechem. 

- Może być, mini Ryder. 

- Nie ma mowy, pierwsza, będzie księżniczka, tatusia. Potem możemy, produkować synów. Ona tam jest, ja to wiem. - Śmiała się, czułem jak chichocze. Wtuliłem się w nią. - Dobrze się czujesz? - Pokiwała, głową. - Byłaś, u lekarza? - Znowu skinięcie. - Który miesiąc? - Dwa palce. - Drugi. Czułem się, jak pijany. Pijany, ze szczęścia. Ona, musi jeść, dużo, witaminy, soki. Muszę zrobić zakupy, kupić jakieś książki o ciąży. Boże o wychowaniu dzieci. Łóżeczko, wózek, gdzie tu zrobimy pokój dla malucha. Może Moon, pozwoli, nam dobudować. Boże, tyle planów, lubię plany. Tak plany, zrobię plany co trzeba, najpierw. Mój spanikowany, mózg, wysyłał mi dużo bodźców. Ona siedziała, i na mnie patrzyła ciekawie. Jakby czytała, mi w myślach. 

- Ryder, kochanie. - zamigała - skarbie -  popukała mnie po ręce, spojrzałem na nią nieprzytomny. - Mamy czas, wiesz. To jeszcze siedem, miesięcy. Zdążysz, ze wszystkim. - Pokiwałem głową, pokornie. Mam dziecko, o kurwa, mam dziecko. Ona, musi jeść. Wstałem z nią, na rękach, zaniosłem, do naszego stołu. Popędziłem do kuchenki, łapiąc talerz. Nałożyłem wielką porcję, i biegiem do lodówki po sok. Zdyszany dopadłem do niej, z tą olbrzymia porcją. Popatrzyła, na jedzenie, i na mnie. Uśmiechnęła się czule.

- Kochanie, nawet, ty tyle nie zjesz, dlaczego nałożyłeś, mi wszystko z garnka? Owszem, muszę jeść, ale tyle co zwykle. Gdybym to zjadła, pochorowałabym się. Podaj mi talerze, podzielę to dobrze.

- Ale, jesteś w ciąży, musisz jeść, dużo. 

Wstała, wzięła mnie za rękę i poprowadziła do krzesła obok. 

- Kochanie, muszę jeść tyle co zawsze, co najwyżej więcej owoców. Doktor, dał mi listę rzeczy, których mam unikać i listę tego co mogę jeść. Powieszę, ją na lodówce. - wbiłem wzrok w jej brzuch. Tam jest dziecko.  Poklepała mnie po dłoni - Nie panikuj. Jestem zdrowa i silna. Nic mi nie grozi, mam świetne wyniki. Nic się nie zmieni. I nadal możemy uprawiać, seks. Podobno w ciąży będę napalona, jak piekło. - Chichotała, czułem jak jej drobne ciało drży. Oczy się śmiały, usta miały ten uroczy wyraz psoty, gdy miała w zanadrzu, coś nowego. - I tak zawsze, jestem na ciebie napalona, więc nie wiem, czy odczuję różnicę. Zjemy, a ty weźmiesz tą butelkę, i tą większą i pójdziesz do chłopaków. Potrzebujesz wyluzować, tylko nie skuj się za bardzo. Bo jesteś ciężki, i nie będę mogła cię obracać, i pomagać, ci wymiotować. - Grzecznie pokiwałem głową. Będę tatą, kurwa będę tatą.

RYDER  : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz