#22/2.#

1.4K 144 18
                                    

Pamiętam, ten dzień, gdy moja córeczka przyprowadziła swojego pierwszego chłopaka do domu. Byłem młodym facetem, z dorastającą dziewczynką. Czas, biegł a moje życie było dobre. Moje 35 urodziny. Moja cudowna nastoletnia dziewczynka, zaczerwieniona, z emocji, trzymająca dłoń młodego mężczyzny. Boże, krew mi się, gotowała. Miałem, ochotę zabić. Ktoś próbował, mi odebrać moją słodką córeczkę. A tak niedawno, zmieniałem jej pieluszki, uczyłem chodzić, mówić, jeździć na rowerze, pierwszy raz odprowadziłem do szkoły. Tysiące obrazów, migało mi przed oczami. Nikt, nie miał praw do mojej słodkiej dziewczynki, była moja. Ten ulizany, chudy wymoczek, musiał odejść. Pięści same mi się zaciskały. Tata podszedł, do mnie chwytając moje ramię. 

- Ryder, nie. - Odwróciłem się, z warknięciem do niego. - Stracisz ją. To jej pierwszy chłopak. Odepchniesz ją, swoją agresją do niego. On, za jakiś czas zniknie. A ty tu będziesz, dając jej lody, tuląc gdy będzie płakać, i trzymając jej dłoń, gdy ruszy dalej. On nic nie znaczy. Ty znaczysz wszystko. Musisz, zaakceptować to, że ona dorasta. - Pochyliłem głowę, dysząc jak parowóz. - Opanuj się, ona tu idzie. Uśmiechnij się, uściśnij mu dłoń, i czekaj aż odejdzie. Potem, możesz iść potłuc, w worek. Ona musi ci ufać, musisz być jej kotwicą, do której zawsze wróci. Bo jeśli, jej tego nie dasz, nie będzie do ciebie z tym przychodzić, złamiesz jej serce. - Odetchnąłem, przybrałem wyraz względnej łagodności na twarz. I czekałem, na to by podeszła. Uściskała mnie, składając słodkie życzenia. I przedstawiając tego typka. Nawet, nie zamierzałem zapamiętać, jego imienia. On zniknie. A ja jestem, tym który jest w jej życiu, na stałe.

Kilka tygodni, później typek odleciał w niebyt. A ja wycierałem zapłakane oczy, tuliłem i dawałem całe dobro. Taka rola, dobrego ojca. A jej brat poszedł, i wtłukł typowi. Ja zaś wylądowałem w gabinecie dyrektora, wysłuchując wykładu, o nieagresji. Na pytanie, czemu to zrobił. Spojrzał mi w oczy, stwierdzając. Nikt, nie krzywdzi, mojej siostry. Był wielki, jak ja, ćwiczył, trenował sztuki walki, i zapowiadał się na zabijakę. Oboje, z Nicole, staraliśmy się temperować jego szalejące hormony. Nie był złym dzieciakiem. Miał swój honor, nigdy nie kłamał, i zawsze przyjmował należną mu karę. Moon, miał w tym swój udział. Travis i Brandon, byli najlepszymi przyjaciółmi. Życie, było dobre. Kochałem moją rodzinę, uwielbiałem moją żonę nadal, szalejąc z nią po nocach. Kiedyś, kumpel mnie zapytał jak to jest, być z kimś tyle lat. Zatkało mnie. Jedne, co miałem wtedy, w głowie to szczęście. I to, mu odpowiedziałem, szczęśliwie. Nigdy mnie nie nudziła, bo była nietuzinkowa. Zawsze witał mnie, po siedemnastej widok jej tańczącego ciała, gdy gotowała. Była cudownie piękna, z wiekiem nie traciła nic. Faceci oglądali się, za nią na ulicy, nieświadomi, że była matką piątki dzieci, żoną z prawie siedemnastoletnim stażem w małżeństwie. Czasem, zastawałem ją z naszymi dzieciakami, gdy wszyscy wywijali tyłkami, razem tworząc obiad, bo mieli na to czas. Miała z nimi cudowną więź, miłość, zaufanie i szacunek. Zawsze, starała się szanować ich uczucia, stawiać się na ich miejscu, dlatego matką była wyjątkową. Czasami dzieciaki, nawet nie dostawały kary. Ale za to rozmawiały, tłumacząc swój punkt widzenia. Ona słuchała, potem podnosiła, palec, i migała to co ona miała do powiedzenia, tłumaczyła perspektywę dorosłych. I to działało. O dziwo. Kiedy wszyscy, na około mieli problemy, z szalejącymi, nastoletnimi hormonami, my praktycznie ich nie odczuwaliśmy. Nasze dzieci, oglądały z nami filmy, żartowały, i nie chowały się po pokojach. Więc inne matki, pytały jaki jest nasz sekret. Cris, miał piekielne problemy, ze swoim synem. Rósł, na typowego bad boya. Szalał, po imprezach, pił, przerabiał więcej dziewczyn niż ustawa przewiduje. Moja córa, go nie znosiła, nazywając go męską dziwką. I z tym miała rację. Cała rodzina, patrzyła, na niego z niezłym przestrachem. Do czasu, gdy zobaczyłem jak podprowadza, motor klienta, kurwa wściekłem się. Tego ranka, obudziłem się o świcie. Miałem do odnowienia, wiekowego Choppera. Stałem z kawą w dłoni, na ganku podziwiając wschód słońca. I powitał mnie widok, starej Hondy, którą wyprowadzał cichaczem. Wsiadł i odjechał. Wpadłem do domu, łapiąc kluczyki, od mojego Harleya i ruszyłem w pogoń, za zbuntowanym gnojkiem. Przegiął. Dopadłem, go po dziesięciu kilometrach. Pojawiłem się obok, niego. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego oczu. Czysty szok. Machnąłem, mu ręką, że ma zjechać. Jasne, że nie posłuchał. Myślał, że ma do czynienia, z kimś kto nie ma pojęcia co robi. Usiłował mi zbiec. No próbuj dzieciaku. Zmęczył się po stu km, gdy dotarło do durnej bani, że nigdzie się nie wybieram. Zjechał.

- Powiesz mi dzieciaku, co to ma być, zamachałem w kierunku motoru. Bawisz się w złodzieja? 

- Wujku, ja tylko chciałem na wyścigi, go wziąć. - Wymamrotał.

- Wyścigi. Jasne. Ale jest jeden szkopuł. To, nie twój motor. Ukradłeś go. Teraz wracamy do domu, a ja powiem ci co z tobą zrobię. Kradzieży, nie będę tolerował. I nie obchodzi, mnie co powiedzą twoi starzy. Masz przejebane. I tyle. 

Gdy, dojechaliśmy, na miejsce Cris, był już w pracy. Odstawiliśmy motory. I zawołałem młodego do środka.

- Te rzeczy tu, w tym zakładzie, każdy motor, to zaufanie. Zaufanie jakie klienci okazują mi, dając swoje skarby, w moje ręce. Dzisiaj, sprawiłeś, że to zaufanie zostało zburzone. Wiesz czemu? 

- Bo jestem z rodziny - wymamrotał.

- Tak kurwa, bo jesteś z rodziny. Ta Honda, jest cenna, wiekowa. Jest tu by wyjechać, z tego warsztatu tak piękna, jak w dniu kiedy została wyprodukowana. Od miesięcy słyszę, jakie problemy sprawiasz. Jako, że sam byłem niezłym draniem w twoim wieku, umiem wiele zrozumieć. Dziewczyny, ok, picie mniej ale znośne, narkotyki kurwa w życiu. Ale złodziejstwo, nie ma kurwa mowy. Ostatni twój wybryk tu. Jeżeli zginie tu śrubokręt, zadzwonię po szeryfa. A od dzisiaj tu pracujesz. Po szkole, najwyraźniej, masz za dużo czasu. Jesteś tu o osiemnastej. Przynosisz mi, odrobioną pracę domową. Ja ją kurwa sprawdzę. Potem, szorujesz warsztat. Sobota i niedziela wolna. Kochasz motory, więc kurwa będziesz je mył. Szorował od opony, po skórę. A gdy zapracujesz swoją dupę, za rok dostaniesz swój motor. Nie jakieś cudo z salonu na wyścigi. Dostaniesz Choppera do remontu. Jak przejrzysz każdą śrubę, i wkręcisz wszystko co trzeba na miejsce, nabierzesz szacunku dla pracy. Za pracę tu nie dostaniesz ani pierdolonego grosza. Dostaniesz motor, po roku. A jeśli spróbujesz, się buntować, zadzwonię po szeryfa, odsiedzisz sobie kilka dni w celi, to zrozumiesz gdzie kończą złodzieje. 

Cris, patrzył z szokiem, na mnie i syna.

- Ukradł motor? Stąd? Wziął moje klucze. - Zawarczał.

- Tak, ale bracie, proszę cię żebyś mi pozwolił to załatwić. Ta Honda miała być dla Brandona. Okradł, rodzinę. Dlatego, ja go naprostuję, zaufaj mi. - Pokiwał, smutno głową. Oboje z Domi mieli tylko jego. Zachorowała, po porodzie i nigdy więcej nie mieli dzieci. Był ich oczkiem w głowie. 

- Cris, wczoraj w szpitalu, zostawiono noworodka. Mała ma zespół odstawienia, matka musiała być alkoholiczką. Może pojedziecie, z nią posiedzieć z Domi. Trzeba, ją przytulać. Jeździmy wszyscy. Najlepiej, nosić ją na gołą skórę. Musi czuć inne ciało. Ja za to zajmę się tym tu.

Pokiwał głową i wyszedł. A ja, czekałem na decyzję młodego.

- Czekam Thomas, jaka jest twoja decyzja?

- Zgadzam się wujku, przepraszam. - wymamrotał. 

- Więc czekam, na ciebie po osiemnastej. I oczekuję, że pójdziesz teraz do Moona i Brandona, przyznać się do winy. Brandon, to prawie twój brat. Zasługuje, na prawdę. - Skulił ramiona, i pokiwał głową, szurając nogami wyszedł. Oj koniec, tego dobrego. Czas dorosnąć dzieciaku.

W sumie Kellerowie trzymali się razem, niewielu przyjaciół, było z zewnątrz. Lubiliśmy swoje zamknięte dla innych wnętrze. Trudno, być przyjazny dla ludzi, którzy cię utrzymują, wkrada się fałsz, plotki, zazdrość. Wielu ludzi, w mieście, zdawało sobie sprawę, że nie tylko my, ale i grupa Moona daje im prace. Tak jak ich żony, których w ostatnich latach pojawiło się sporo. Grupa rosła. A zamiast mini domków powstawał kompleks z ładnymi domami. Lubili, styl ośrodka wypoczynkowego. Trzymali się razem. Bo taka była konieczność. Ale to dodawało im tajemniczości, bo większość miasta, sądziła, że to przestępcy, że handlują narkotykami, lub co najnowsze żywym, towarem, bo ktoś zauważył, że ranna kobieta pojawiła się, na podwórzu.

RYDER  : SAGA TAK ZWYCZAJNIE : TOM III.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz